PŚ w skokach. Fortuna: Pomyliłem się w ocenie Kruczka

- Na początku poprzedniego sezonu niepotrzebnie wypaliłem z grubej rury. Pomyliłem się w ocenie Łukasza Kruczka - mówi Wojciech Fortuna. - Dla naszych skoczków to będzie sezon bogaty w sukcesy, również na igrzyskach w Soczi - ocenia mistrz olimpijski z Sapporo z 1972 roku. Konkurs drużynowy w sobotę o 16, indywidualny w niedzielę o 13:45. Relacja na żywo na Sport.pl

Łukasz Jachimiak: Z jakimi nadziejami czeka pan na nowy sezon Pucharu Świata w skokach narciarskich?

Wojciech Fortuna: Z tego, co się orientuję, z formą naszych zawodników jest bardzo dobrze. Myślę, że to będzie sezon bogaty w ich w sukcesy. Puchar Świata ma znaczenie drugoplanowe, chłopcy formę mają mieć w lutym, na igrzyskach w Soczi. Wtedy miną 42 lata od mojego złotego medalu olimpijskiego. Dłużej czekać na swojego następcę już nie chcę. Myślę, że teraz się doczekam. Bo jeśli nie teraz, to już chyba nigdy.

Stawia pan na Kamila Stocha?

- On szeroko otworzył sobie bramę do olimpijskiego zwycięstwa triumfem na mistrzostwach świata. We Włoszech poczuł, jak to jest wygrać wielką imprezę, przekonał się, że potrafi najpierw przygotować formę, a później wytrzymać presję. Ważne, że w drużynie ma mocnych kolegów. Oni na niego naciskają, dzięki rywalizacji z nimi jest coraz lepszy. Chciałbym, żeby i ci chłopcy dostali nagrodę za swoją pracę. Medal olimpijski w drużynie to byłaby piękna sprawa. Tu o złocie już nie mówię. Niech wskoczą na podium, zapewnią sobie olimpijską emeryturę. Dzięki temu nie będą musieli malować Ameryki, co swego czasu musiałem robić, żeby wiązać koniec z końcem.

Myśli pan, że zespół, który zaledwie raz zdobył medal mistrzostw świata, w najważniejszej imprezie czterolecia okaże się lepszy od dużo bardziej doświadczonych i utytułowanych Norwegów, Niemców czy Austriaków?

- Cały czas jestem blisko nart, często rozmawiam z Apoloniuszem Tajnerem, oglądam wszystkie zawody, nawet latem śledzę każdy konkurs, dlatego wiem, że wszystko idzie w dobrym kierunku, że to jest czas naszej drużyny i ten czas trzeba wykorzystać, nie oglądając się na innych. Już w Klingenthal będzie dobrze, choć pierwszymi konkursami nie ma co się bardzo sugerować. Długo utrzymywać formę potrafią tylko naprawdę najwięksi. Jak kiedyś Adam Małysz. To był facet o ogromnym doświadczeniu i wielkiej klasie. Szkoda, że nie zdobył na igrzyskach złota, choć wiem, że ze mną by się nie zamienił, trzech medali srebrnych i jednego brązowego za jedno złoto by nie oddał. Wcale się nie dziwię, zdobyć tyle krążków na igrzyskach to wielka sztuka. Inna sprawa, że ja też swojego złota na nic zamieniać bym się nie chciał. Szkoda tylko, że nie wykorzystałem szansy na mniejszej skoczni. Wtedy brakowało mi doświadczenia, byłem szósty też dlatego, że nie miałem jeszcze znanego nazwiska i sędziowie oceniali mnie jak nieważnego chłopaczka. Dobrze, że Stoch jest w innej sytuacji. Sporo już znaczy, doświadczeń też zebrał dużo. Ma je i ze startów w zawodach, i ze współpracy z różnymi szkoleniowcami. Chłopak jest w najlepszym wieku, przeszedł szkołę polską, austriacką, fińską. Jest ułożony, wie co trzeba zrobić, żeby było dobrze. No i w razie czego ma Żyłę i Kota, którzy też potrafią skoczyć i zdejmują z niego trochę presji.

Zgodzi się pan, że Stochowi dużo dał pierwszy konkurs tegorocznych mistrzostw świata w Val di Fiemme? Po pierwszej serii był drugi, w finale zepsuł skok i spadł na ósme miejsce. Przed drugim konkursem miał tylko kilka dni na wyciągnięcie wniosków i zrobił to.

- Zrobił, zdecydowanie. W drugim konkursie nikt nie miał prawa go przeskoczyć, Kamil wygrał na luzie. Właśnie taka historia ma znaczenie, a nie to, że Stoch nie skakał przed rokiem w Soczi, kiedy odbywała się tam próba przedolimpijska. Tym nie ma się co martwić. Zwłaszcza że większa skocznia nie była jeszcze gotowa, konkursy rozegrano tylko na mniejszej, do tego na starym, zabłoconym śniegu. Rosyjskie obiekty są nowoczesne, podobne do wielu innych, nasi zawodnicy się na nich szybko odnajdą. Będzie dobrze.

Znany z optymizmu prezes Tajner twierdzi, że w Soczi skoczkowie mogą zdobyć trzy medale. Pan też tak uważa?

- To jest realna ocena naszych możliwości. Drużyna pewnie konkursu nie wygra, bo Austriacy cały czas są najlepsi, Niemcy i Norwegowie też będą się mocno liczyć, do walki o medal włączy się pewnie jeszcze Słowenia. Ale stać nas na to, żeby większość tych drużyn pokonać. To da się zrobić, kiedy ma się aż trzech zawodników, którzy mogą indywidualnie znaleźć się w czołowej dziesiątce. Mamy pełne prawo uważać, że podium dla nas jest prawdopodobne. Indywidualnie na pewno Kamil będzie się liczył na obu skoczniach, a Kot czy Żyła mogą sprawić niespodziankę na każdej z nich. Kot bywał już w pierwszej szóstce, czai się na najlepszych. Ja z szóstego miejsca odbiłem się na pierwsze. Żyła już raz na nie wskoczył, na podium stawał, niczego mu nie brakuje.

Problem w tym, że takich zawodników jest wielu.

- Oczywiście, że rywale nie próżnują. Gregor Schlierenzauer, który uważa się za najlepszego skoczka w historii, indywidualnie mistrzem olimpijskim jeszcze nie był. Wyskoczyć z wielką formą może też jeszcze któryś z pozostałych Austriaków, osobiście bardzo cenię młodych Niemców, obawiam się doświadczonych już Norwegów i Słoweńców, którzy w tamtym sezonie pokazywali, że potrafią skakać na najwyższym poziomie.

Wierzy pan, że groźny znów będzie Simon Ammann?

- Byłoby nieprawdopodobne, gdyby wygrał któryś z olimpijskich konkursów, bo przecież pierwszy złoty medal zdobył dawno temu, w 2002 roku. Ale mówiąc o Szwajcarze trzeba uważać na słowa "nieprawdopodobne" czy "niemożliwe". Ammann to profesor skoków. On wie, jak przygotować najlepszą dyspozycję. W Vancouver też zaskoczył wszystkich. Krótko przed igrzyskami zaczął skakać dobrze, a w Kanadzie skakał już jak nakręcony. Nawet wielki Małysz powiedział wtedy "nie ta liga". Ammann ma świetny układ wyjścia z progu. Jak to u niego zadziała, to może być ciekawie. Walka Kamila ze Szwajcarem byłaby pasjonująca. Stoch niektóre skoki oddaje na wielkim luzie. Kiedy jest w formie, odlatuje bez wysiłku. On też to ma.

A co - poza wielkim pragnieniem zdobycia medalu olimpijskiego w konkursie indywidualnym - ma Janne Ahonen?

- Legendę, która go otacza. Teraz mówi, że wrócił, żeby indywidualnie zdobyć złoto. Jednak trudno uwierzyć, że je wywalczy. On pewnie w to wierzy, choć skacze chyba również po to, żeby fińskie skoki wróciły na chociaż przyzwoity poziom. W zeszłym sezonie Finowie skakali fatalnie, nie istnieli. Przykro było na to patrzeć. Życzę im lepszych czasów, choćby ze względu na sympatię do Hannu Lepistoe, któremu tak bardzo, słusznie zresztą, wierzył Małysz. A Ahonenowi życzę jakiegoś miejsca na podium, najlepiej za Stochem, Żyłą czy Kotem.

Cały czas wymienia pan te trzy nazwiska, ale nasza kadra może stać nie tylko nimi. Oczywiście letnie skakanie nawet w części nie jest tak ważne, jak zimowe, ale nie sposób nie zauważyć, że w Grand Prix świetnie spisywali się tacy zawodnicy jak Krzysztof Biegun czy Jan Ziobro.

- Na tych chłopaków bardzo liczę i bardzo się cieszę, że się pojawili. Szczególnie Biegun latem był świetny [19-latek m.in. wygrał konkurs w Hakubie, a w klasyfikacji generalnej Grand Prix zajął piąte miejsce]. W Sapporo do złota było 10 faworytów, a wszystkich pogodziłem ja. Pięknie by było, gdyby taki Biegun powtórzył tę historię. Pewnie niektórzy mówiliby później, że mu się tylko udało, ale z tym można żyć (śmiech). Wracając do tematu - pakę mamy naprawdę mocną, jest w kim wybierać. Przyznam się, że moim ulubieńcem jest od kilku lat Klemens Murańka. Chciałbym, żeby się załapał do kadry na igrzyska. Nie zgadzam się z tymi, którzy mówią, że wciąż jest młody, że ma czas. Przecież chłopcy w takim wieku [19 lat] wygrywają największe imprezy. Na niego trzeba postawić. Jeden udany konkurs mógłby mu bardzo pomóc. Wysłałbym go na Turniej Czterech Skoczni, żeby się spisał i w siebie uwierzył. Mam nadzieję, że na swoją szansę nie będzie czekał długo, choć równocześnie nie chciałbym, żeby ci skoczkowie, na których teraz postawił trener, weszli w sezon nieudanie.

Wraca pan do początku poprzedniego sezonu?

- Wtedy mocno skrytykowałem Łukasza Kruczka. Przesadziłem. Krytyka w sporcie jest potrzebna, ale wypaliłem z grubej rury, to było niepotrzebne. Mówiłem, że Kruczek nie ma autorytetu, że psuje chłopaków. Pomyliłem się. Pokazał, że jest gościem, że sporo się nauczył, choćby pracując z Lepistoe. Poza tym Kamil w niego bardzo wierzy, a to jest najważniejsze. Ja w swoich trenerów - Janusza Forteckiego i Jana Gąsiorowskiego - wierzyłem tak mocno, że kiedy Gąsiorowskiego zabrakło, to dla mnie skończył się sport. Małysz swego czasu też powiedział, że będzie trenował z Lepistoe, do Kruczka nie miał takiego zaufania i wygrał na tym, że posłuchał siebie. Oczywiście w tym wszystkim on zachował się elegancko, nigdy Kruczka nie skrytykował. Warto, żebyśmy wszyscy potrafili trzymać nerwy na wodzy.

Zobacz wideo

Relacje z najważniejszych zawodów w aplikacji Sport.pl Live na iOS , na Androida i Windows Phone

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.