Kowalczyk: Nie ma że boli

W sobotę w Toblach bieg na 10 km klasykiem. Ostatnia przed igrzyskami próba sił Justyny Kowalczyk i próba ognia dla gojącej się stopy. Relacja na żywo od 10.25 w Sport.pl

O tym, że zbliżają się igrzyska wielkiej niewiadomej, rosyjska ruletka w zmiennej pogodzie, na nietypowym śniegu, na wysokości odczuwanej mocniej, niż by to podpowiadały suche liczby, wiemy od dawna. Ale że biegaczki do Soczi wyruszą też z mgły, i to tak gęstej, tego nie można się było spodziewać przed sezonem.

Łatwiej wyliczyć to, co poszło tej pucharowej zimy zgodnie z planem, niż te wszystkie zawirowania, infekcje, odwilże, spory, rezygnacje, które sprawiły, że najważniejsze kandydatki do medali w Soczi ostatni raz spotkały się na trasie w połowie grudnia. Wtedy właśnie w Davos pożegnała się ze wszystkimi bardzo mocna w pierwszych zawodach Charlotte Kalla, która już wcześniej zapowiedziała, że rezygnuje z Tour de Ski. Marit Bjorgen z resztą Norweżek też po Davos zrobiły sobie przerwę, wróciły do Pucharu Świata na Tour, ale Bjorgen szybko z niego odjechała. A Justyna Kowalczyk w ogóle do wyścigu nie stanęła. Zmieniła przez to cykl przygotowań, szukała innych okazji do startów oraz miejsc, w których pogoda pozwalała biegać, a nie było ich wiele.

Do tego, że wielkie rywalki Justyny biegają rzadko w sezonach igrzysk i mistrzostw świata (wyjątkiem jest Therese Johaug), zdążyliśmy już przywyknąć. Ale ta zima jest też pod tym względem niezwykła dla Kowalczyk. Polka ma za sobą na razie tylko 10 startów w Pucharze Świata, 11. był bieg na Alpe Cermis po trasie finałowego etapu Tour de Ski, ale w wyścigu pokazowym. Od kiedy zaczęła zdobywać medale igrzysk i mistrzostw świata, tylko dwa razy się zdarzyło, że jechała na imprezę główną po tak małej dawce pucharowego wysiłku: przed igrzyskami w Turynie, gdy wracała po dyskwalifikacji, i przed mistrzostwami świata w Sapporo w 2007, ale wtedy kalendarz sezonu był nietypowy i zawodów było w ogóle bardzo mało. Na kolejne MŚ i igrzyska Justyna jechała, już mając za sobą co najmniej 20 pucharowych startów, aż 23 przed mistrzostwami świata w Oslo trzy lata temu.

Teraz sprawdza inny wariant z konieczności w warunkach przedolimpijskiej improwizacji. Dopiero w ostatnich kilkunastu dniach wszystko wróciło do zaplanowanej przed sezonem normy: Norweżki i Szwedki po mistrzostwach kraju odjechały do włoskiego Seiser Alm na zgrupowanie wysokogórskie, Kowalczyk po zawodach w Jakuszycach też wybrała wysokie góry we Włoszech i położoną o kilka godzin jazdy od Seiser Alm miejscowość Santa Caterina. Ale to nie znaczy, że było spokojnie: od środy wiadomo, że Justyna ma mocno stłuczoną stopę, że musiała przez to odpuścić niektóre treningi stylem klasycznym i zastąpić je łyżwowym. Ani ona, ani trener nie chcą mówić, co się zdarzyło. Kowalczyk powiedziała tylko w piątkowym wywiadzie dla "Wiadomości" TVP, że to już 13. dzień po urazie - czyli wypadałoby na niedzielę, dzień zwycięstwa w Szklarskiej Porębie i urodzin, jeszcze przed wyjazdem do Włoch. Powiedziała też, że zdjęcie pokazała dopiero gdy się przekonała, że uraz nie jest poważny. Ale trener Aleksander Wierietielny długo nie chciał przesądzać, czy Justyna w Toblach wystartuje. - Pobiegnie, jak będzie zdrowa - tłumaczył w piątek. To domysłów nie zakończyło. Ale niedługo potem Kowalczyk na swoim facebookowym profilu pokazała zdjęcie z treningu stylem klasycznym w Toblach z podpisem: "Nie ma że boli. Trzeba trenować, trzeba startować". Czyli sobotniego starcia na pewno nie odpuści.

Ale całej prawdy ten bieg też nie powie. Bo Kowalczyk z powodu stopy nie będzie tak mocna, jak planowała, a rywalki też zapewne wszystkich kart nie pokażą. Norwegowie uprzedzali, że w Toblach ich dziewczyny nie będą gotowe do najmocniejszego ścigania się, Johaug powiedziała w tym tygodniu, że najlepsza forma "przyjdzie razem z lutowym słońcem". Wygrała Tour de Ski i prowadzi w Pucharze Świata, ale póki biegały Kalla, Bjorgen i Kowalczyk, nie potrafiła wygrać w PŚ.

W co gra Marit Bjorgen, tym bardziej nie wiadomo. Nie jest aż tak mocną Marit jak w poprzednich sezonach, ale też odmawiać jej szans na złoto igrzysk, jak zrobili to eksperci "Sports Illustrated" (Justynę ocenili na dwa złota), to mało rozsądne. Widzieliśmy już Marit rok temu wycofującą się ze łzami z biegu na 10 km dowolnym w Davos, który był ostatnią próbą przed mistrzostwami świata, a potem zbierającą w tych mistrzostwach złoto za złotem (choć akurat na 10 km wygrała Johaug).

Tak czy owak, wreszcie jest okazja do porównania sił, kurtyna po długiej przerwie choć częściowo idzie w górę. Dla Justyny sobotnia próba jest szczególna, bo to bieg na 10 km klasykiem ze startu indywidualnego, taki sam będzie 12 dni później na igrzyskach, i jest największą polską nadzieją na medal. Na niedzielny sprint stylem dowolnym w Toblach Justyna nie czeka. Wyjeżdża po sobotnim biegu do Frankfurtu, skąd odleci do Soczi.

Wilkowicz bloguje o igrzyskach

Paweł Wilkowicz będzie specjalnym wysłannikiem Sport.pl na igrzyska w Soczi 2014. Na olimpijskie starcia nie czeka, już bloguje i czeka na pytania czytelników na swoim blogu .

Więcej o:
Copyright © Agora SA