PLH. Kulminacja kłopotów polskiego hokeja. Dwa kroki do NHL

Po dwóch latach tytuł mistrza Polski wrócił do Sanoka. Jednak nie rozgrywki Polskiej Hokej Ligi zaprzątały od dłuższego czasu głowy ludzi, którym leży na sercu dobro hokeja w naszym kraju. Problemów jest dużo, a zakończony sezon był kumulacją wszelkich kłopotów tej dyscypliny.

Finał na opak

W sezonie regularnym Ciarko z GKS-em grało sześciokrotnie, a bilans spotkań przed finałem był remisowy. Wobec pierwszej pozycji zajętej przed play-off przez tyszan i składu złożonego z uznanych zawodników pokroju Bagińskiego, Parzyszka, Łopuskiego czy Kolusza to ekipa szkoleniowca Jirziego Šejby wydawała się faworytem decydującej batalii. Dzięki obecności na ławce trenerskiej także drugiego Czecha - Miroslava Fryeera (Sanok) - powiało trochę wielkim hokejem. Obaj panowie mają za sobą występy w lidze NHL.

Tyska drużyna mogła szybko przybliżyć się do końcowego sukcesu, jednak w obliczu koncertowego marnowania okazji taką szansę zaprzepaściła. Niestety, początek rywalizacji był też okraszony skandalem, ponieważ jak twierdzi Mike Danton, kibice GKS-u obrzucili gości kubkami z moczem, a w trakcie meczu pluli do ich boksu. Choć kanadyjski hokeista także ma swoje za uszami, to jednak takie zachowanie kibiców pokazuje niebezpieczny trend, bo oto chuligaństwo rodem z piłkarskich stadionów zawitało do hal.

Sportowo Ciarko szybko się otrząsnęło i po efektownym 7:1 w meczu numer 4 przejęło inicjatywę w serii. Stadion Zimowy w Tychach wkrótce potem był świadkiem zwycięstwa gości 4:3. Dodatkowo śląska drużyna straciła Jarosława Rzeszutkę, będącego w świetnej dyspozycji. W ostatnim, jak się później okazało, starciu miała zadecydować defensywa, i tak też się stało. Bramkarz John Murray zachował czyste konto i w Sanoku mogli świętować. Ważny był też rozkład sił na poszczególne formacje, który w drużynie mistrzów funkcjonował znacznie lepiej.

W całej serii było nadspodziewanie dużo jak na polskie realia walki na bandach i twardej gry. Sędziowie momentami nie opuszczali rąk, sygnalizując kolejne wykluczenia. Zawodnicy byli zadowoleni z takiego obrotu spraw, mówiąc, że skoro to finał, to musi być ostro. Na szczęście pod koniec spuścili z tonu. Jednak na zakończenie rozgrywek popadliśmy z jednej skrajności w drugą. W naszej lidze gry ciałem jest jak na lekarstwo, a teraz dostaliśmy jej aż w nadmiarze, przez co sędziom w obliczu brutalnej gry nie zostawało nic innego, jak wysyłać hokeistów do boksu kar. Coś jednak zostanie po tych finałach w pamięci, także w aspekcie sportowym.

Sezon pełen absurdów

Od momentu ogłoszenia powstania Polskiej Hokej Ligi co chwila coś budziło wątpliwości zarówno środowiska hokejowego, jak i kibiców. Przed sezonem stworzono w Krynicy drużynę pod nazwą KTH 1928, w której zgromadzono praktycznie wszystkich najlepszych Polaków w lidze. Opiekę nad ekipą objął trener reprezentacji Igor Zacharkin, a wraz z nim pracował sztab szkoleniowy kadry. Największym pozytywem płynącym z potencjalnej dominacji absolutnej drużyny w kraju było zgranie reprezentantów. Z czasem jednak już tradycyjnie nie starczyło pieniędzy. Zawodnicy powoli zaczęli opuszczać klub, bo zabrakło funduszy na utrzymanie zespołu. Końcówkę sezonu zasadniczego dograno przedstawicielami drużyny z I ligi. Wobec tego większość meczów z udziałem KTH kończyła się dwucyfrowymi porażkami kryniczan.

W ostatnich latach to jednak nie nowość, skoro Podhale Nowy Targ chwilę po zdobyciu upragnionego mistrzostwa omal nie zniknęło z hokejowej mapy Polski. Niedługo później sytuacja finansowa w Stoczniowcu Gdańsk, również klubie z wielkimi tradycjami, pogorszyła się do tego stopnia, że nie zgłoszono zespołu z Trójmiasta do rozgrywek.

W grudniu ubiegłego roku postanowiono, wzorem najlepszych, ogłosić Lockout w PHL w ramach protestu przeciwko działalności prezesa PZHL Piotra Hałasika. Nie chodziło tylko o oczywistości, jak brak obiecanego sponsora, ale także o niejasności i niechęć w stosunku do reform i powstania "zawodowej" ligi hokeja. Już pod koniec sierpnia 2013 r. pięć klubów (wśród nich mistrz Polski - Cracovia) ogłosiło, że nie wystartuje w nowych rozgrywkach. Koniec końców doszło do porozumienia i liga pod nową nazwą, ale zarządzana przez PZHL, wystartowała z opóźnieniem.

Dziś prezesa już nie ma, ale problemy pozostały. Miały być cuda i zmiany. Tymczasem strona internetowa PHL, jej profile na Twitterze i Facebooku nie zostały zaktualizowane od września. Taki właśnie jest obraz tego pseudoprofesjonalizmu i prób cywilizowania naszej ligi.

Wiele do życzenia wciąż pozostawiają transmisje na antenie TVP Sport. Kilkadziesiąt relacji w sezonie regularnym to tyle co nic. Koniec play-off był już pokazywany z należytą częstotliwością, ale choćby jakość oświetlenia w halach (np. w Tychach) sprawia, że ciężko ogląda się takie mecze. Również reklamy na lodzie czy bandach są niewidoczne i brudne, co daje wrażenie bylejakości. Jednak to nie zarzut wobec sponsorów, tylko stwierdzenie faktu. To już jednak temat na inną dyskusję, tę dotyczącą finansów w polskim hokeju.

Niewiele z tego sezonu dobrego pozostanie. Złoto trafiło do sanoczan, którzy w ostrych finałach byli minimalnie lepsi od GKS-u. Po brąz sięgnęli zawodnicy JKH GKS Jastrzębie, choć ich władze nie muszą być zadowolone z takiego obrotu sprawy, gdyż spodziewały się więcej, twierdząc, że zbudowały prawdopodobnie najmocniejszy skład w swojej historii. Nie udało się także obrońcy tytułu - Cracovii, która uległa w ćwierćfinale Unii Oświęcim. Drużyna ze stolicy Małopolski tym samym nie znalazła się na ligowym podium po raz pierwszy od 2005 r.

Może być już tylko lepiej

Przewodniczący Rady Języka Polskiego prof. Andrzej Markowski zwrócił ostatnio uwagę, aby nie używać zwrotu "hokej liga", tylko zgodnego z naszym językiem określenia "liga hokejowa". Jednak zmiana nazwy z PLH na PHL poniekąd przybliżyła nas do NHL. Dwa kroki w kierunku raju. W końcu teraz nie zgadza się jedynie pierwsza litera... Tak blisko, a tak daleko.

Właśnie dotarła do nas informacja o tym, że Wiaczesław Bykow, legendarny rosyjski hokeista i trener, a ostatnio konsultant naszej kadry, od nowego sezonu będzie pracował w SKA Sankt Petersburg - ulubionym klubie Władimira Putina. Bykow podobno już zapowiedział, że w roli swojego asystenta widzi naszego selekcjonera Igora Zacharkina. Tym samym duet zakończy współpracę z biało-czerwonymi po mistrzostwach świata Dywizji IB na Litwie.

Paradoksalnie wyjdzie to związkowi na dobre, a zwłaszcza jego kasie. Utrzymywanie świetnych trenerów szybko okazało się nierentowne, kiedy nie było dopływu pieniędzy i z ministerstwa, i z innych źródeł. Zacharkin już pracował na zgrupowaniach z reprezentantami, którzy wcześniej zakończyli sezon (nie tylko w Polsce). Teraz dołączy reszta i po sparingach w Tychach z Białorusią (11 i 12 kwietnia) kibice będą mogli czekać na początek mistrzostw świata w Wilnie. Biorąc pod uwagę, że najtrudniejszym rywalem powinni być Brytyjczycy, to szansa na dźwignięcie się z dna jest spora. Ciekawe tylko, jak potem zostanie rozwiązana kwestia nowego trenera.

Wiara w to, że coś może się zmienić, na szczęście jeszcze w kibicach tej pięknej dyscypliny nie umarła. Mariusz Czerkawski zapowiada, że jest gotów stanąć na czele związku. Z nim można ugrać znacznie więcej, choćby w sferze finansowej. Wobec tego w polskim hokeju może być już tylko lepiej. Chociaż nigdy nic nie wiadomo...

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.