Koen Verweij: Tak, po przegranej walce z Bródką o złoto na 1500 m i po tym, gdy odreagowałem niezadowolenie, zalało mi Twittera wiadomościami z Polski. Szczególnie od rozzłoszczonych Polaków. Bo polskie dziewczyny się na mnie nie gniewają. Zaczynam już podejrzewać, o co tu chodzi. Sorry, Polacy, nic na to nie poradzę.
- Nie, znak pokoju nie był potrzebny, bo nie było wojny. Mówiąc poważnie: nie zrozumcie mnie w Polsce źle z tą moją wściekłością po srebrze. Po prostu taki medal nie dał mi satysfakcji. Jadę zawsze tylko po zwycięstwo. Tylko to mi daje spełnienie. Wiem, że należę pod tym względem do rzadkiego gatunku i nie zamierzam z tym walczyć, to ze mnie robi dobrego sportowca. Dlatego tak często jestem na podium. Tym razem trafiło na Bródkę. Ale ja go naprawdę bardzo lubię. Jest miły, trenuje jak szalony, to jest człowiek z misją. To od razu widać. No i jest niesamowity na 1500 metrów. Tak bardzo chciałem go pokonać, a się nie udało. W tej złości naprawdę nie chodziło o niego, tylko o złoto. A właściwie chodziło o mnie, o to, że za wolno przebierałem nogami, byłem wściekły na siebie. Lubimy się przecież z waszymi łyżwiarzami, jeżdżę z Konradem Niedźwiedzkim w jednej zawodowej grupie, jesteśmy blisko z polską kadrą, trenujemy czasem razem, żartujemy razem. Ale akurat wtedy, gdy przegrałem z Bródką, nie miałem nastroju do żartów.
- Wiem, przecież sobie z niego cały czas żartujemy, udając odgłosy syreny. Łyżwiarstwo szybkie potrzebuje mnie i Bródki, naszej rywalizacji, żeby podbić polski rynek. Tyle milionów mieszkańców! Wasza telewizja powinna być tym zachwycona, że na igrzyskach narodziła się taka rywalizacja z podtekstami. Zrobimy jakąś dobrą sesję dla telewizji i dla sponsorów. Zbyszek pokaże swój złoty medal, a ja pokażę klatę. Albo nie: on pokaże złoty medal, a ja pokażę moje złote włosy. Przekażcie, że jesteśmy gotowi.