- Od początku wiedzieliśmy, że Norwegowie potrafią bardzo mocno pojechać w drużynie, i byliśmy na to przygotowani. Mieliśmy założenie, aby jechać równo i dość mocno. Rzadko nam się udaje pojechać aż tak równo. Szczególnie ważne jest to na końcu, bo wtedy każdemu brakuje. Gdybyśmy przespali początek, bylibyśmy już w domu, ale bez walki półfinałowej.
Świetny bieg i dużo nas kosztował, dlatego kolejny przeciwnik - Holendrzy - był praktycznie poza naszym zasięgiem. Podjęliśmy walkę, zobaczyliśmy, że nie ma szans, aby z nimi wygrać, i zdecydowaliśmy się zachować maksymalne siły na walkę o medal brązowy.
Podczas jazdy dajemy sobie znaki, trenerzy pokazują czasy, a my już przed biegiem mieliśmy ustalone, że próbujemy, ale jak nam będą odjeżdżać, puszczamy. Oni pierwszy bieg mieli rozgrzewkowy. Nie jesteśmy na tyle mocną drużyną, aby z nimi rywalizować w zespole. Nawiązujemy walkę i czasem ich przeganiamy, ale na razie nie w drużynie. Czy Verweij wziął wyścig w drużynie osobiście? Eee, mogę się z nim zaraz ścignąć indywidualnie. Nigdy nie było między nami nie w porządku. Po prostu nie zmienię zdania co do jego charakteru. Nie jest to człowiek godzien naśladowania i nie popieram takiego zachowania [Verweij wyglądał na obrażonego na świat po porażce z Bródką na 1500 m. Była to jedyna męska konkurencja, w której wygrał zawodnik spoza Holandii - rl].
Nasi jutrzejsi rywale - Kanadyjczycy - są mocni. W Vancouver mieli złoto w tym samym składzie. Znów trzeba jechać mocno i równo. Oni z kolei zaczną bardzo mocno i będą chcieli dowieźć przewagę do mety. Jesteśmy w stanie z nimi walczyć i wygrać.