MŚ Seefeld 2019. Dawid Kubacki: Nie wszystko dociera pod kopułę

- To jest tyle emocji, że człowieka trochę odcina, nie wszystko dociera pod kopułę - mówi Dawid Kubacki, mistrz świata, który do złota w Seefeld doskoczył z 27. miejsca. - Piotrek Żyła cały czas stał z boku i mi mówił "to będzie medal!". A ja mu nie wierzyłem. Zna się na skokach. A też bym nie powiedział - śmieje się Kubacki.
Zobacz wideo

Łukasz Jachimiak: Jesteś człowiekiem dużej wiary, prawda?

Dawid Kubacki: Tak. Zdecydowanie.

Po pierwszej serii wierzyłeś, że to się tak skończy?

- Nie, ha, ha. Po pierwszej serii była złość. Wydawało się, że jest pozamiatane. Nie dość, że pozycja była odległa, to i straty zbyt duże, żeby w takim momencie być przesadnym optymistą. Cieszę się, że do drugiego skoku podszedłem na chłodno. Postanowiłem iść i dobrze skoczyć, żeby mieć satysfakcję chociaż z tego jednego skoku. Mieć ją, mimo że wyniki były już ustalone nie po mojej myśli. Tak myślałem. I cieszę się, że tak do tego podszedłem. I że ten drugi skok okazał się skokiem na złoty medal.

W którym momencie zacząłeś wierzyć, że staniesz na podium?

- Tak naprawdę to nie chciałem uwierzyć do samego końca. Nawet jak u góry zostało tylko trzech, a ja dalej stałem jako lider. W głowie wtedy były myśli „Fajnie by było”. Ale sądziłem, że mają za dużą przewagę z pierwszej serii i że dolecą do medali, niestety. A później to się już wszystko bardzo szybko działo. Najpierw się okazało, że ja mam medal, zaraz, że są dla nas dwa medale, a jeszcze po chwili, że to złoto i srebro. Wtedy było mnóstwo emocji.

Już zupełnie innych niż po pierwszej serii. Po niej kląłeś ze złości?

- Była złość, ale nie było na nią za bardzo czasu, bo w ekspresowym tempie trzeba się było udać na drugą serię. Złość była w głowie tylko przez ten moment, kiedy człowiek szedł z wybiegu do „budy” się przebrać i przygotować do drugiego skoku. Później uciekły myśli o tym, co się stało, bo już zająłem się tym, co mam zrobić.

Co dokładnie pomyślałeś po drugim skoku?

- „Dobry skok, mogę być z niego zadowolony, parę miejsc awansuję, ale wiele mi to nie da” – takie były moje myśli. Dopiero jak została najlepsza „10” po pierwszej serii, a ja dalej stałem jako lider, to zaczęło się myślenie, że może coś z tego będzie. Ale – jak już mówiłem – do samego końca wydawało mi się, że ciężko będzie się wepchnąć na szczyt.

Po pierwszej serii nie myślałeś, że ten konkurs powinien być unieważniony i przełożony na inny termin?

- W tamtym momencie uważaliśmy, że to jedyne słuszne wyjście. Warunki nie były sprawiedliwe. Na pewno się cieszę, że druga seria została przeprowadzona. To było rozsądne, bo przy dwóch skokach szczęście się gdzieś tam wyrównuje. Bardzo się cieszę, że tak to się skończyło. I mam nadzieję, że kibice czują się wynagrodzeni za te emocje, które przeżyli przez to, w jaki sposób ten konkurs był przeprowadzany.

Stefan Kraft mówi, że konkurs był przedziwny, szalony, ale od razu dodaje, że wygrał go najmocniejszy zawodnik.

- To miło, cieszę się, że tak ocenia.

Kiedy dotarło do Ciebie, że jesteś mistrzem świata, to przypomniałeś sobie swoje dziecięce marzenia i wyobrażenia o takich zwycięstwach?

- To jest tyle emocji, że człowieka trochę odcina. Patrzy się na to trochę z boku, nie wszystko dociera pod kopułę. Trochę czasu mi zajęło, zanim to się stało rzeczywiste. Sami widzieliście, że wskoczyłem na pierwsze miejsce z 27. To jest coś niebywałego.

W tak szalonym konkursie chyba nigdy wcześniej nie startowałeś?

- Wydaje mi się, że ten był najbardziej szalony ze wszystkich, w jakich startowałem. Ale jestem znany z tego, że mam pamięć dobrą, tylko krótką.

Ale pewnie pamiętasz, jak to było z memem po konkursie olimpijskim w Pjongczangu na skoczni normalnej? Pamiętasz, jaki wpis polubiłeś wtedy w mediach społecznościowych?

- „Skocznia normalna, tylko konkurs po…”. No, to tutaj konkurs był podobny. Ale wyniki dla nas dużo lepsze.

Kto pierwszy Ci pogratulował?

- Kamil.

A nie Piotrek Żyła?

- To znaczy Piotrek cały czas stał z boku i mi mówił „to będzie medal!”. A ja mu nie wierzyłem. Ale później jednak Kamil szybciej do mnie doleciał.

Adam Małysz nam mówił, że Piotrek szybko stwierdził, że Ty zdobędziesz złoto, a Kamil na pewno też będzie na podium.

- Piotrek się chyba powoli staje prorokiem, ha, ha.

Zna się na skokach.

- No. A też bym nie powiedział, ha, ha.

Martin Schmitt chyba też się zna. Dzień przed konkursem stawiał, że wygrasz i wyprzedzisz Kamila.

- Według mnie rozdawanie medali przed konkursem jest średnim pomysłem. Ale wiem, że wy musicie o tym mówić, musicie mieć faworytów. Ja nie do końca uznaję instytucję faworyta. Ale wychodzi na to, że Schmitt tym razem miał rację.

Jak teraz zdarzy Ci się być w trzeciej „10” po pierwszej serii, to rywale chyba będą się bali.

- Chyba tak, ha, ha. Chociaż to nie jest pierwszy taki przypadek. Jak Piotrek zaczął mi mówić o tym medalu, to mi się przypomniało, że kiedyś Grzesiek Miętus w „Kontynentalu” w Otepie z 27. miejsca na pierwsze awansował. Ale mówiłem Piotrkowi, że ciężko będzie. A tu się okazało, że jednak dało się powtórzyć wyczyn Grześka.

Myślisz sobie, że to złoto jest nagrodą za Twoją długą i trudną drogę do światowej czołówki?

- Zdecydowanie tak. To zwycięstwo da mi kolejnego kopa do pracy. Wiem, że bardzo długo i ciężko na to pracowałem. Mam potwierdzenie, że nie należy się poddawać, gdy są trudne momenty. Najważniejsze jest wierzyć, że jak się coś robi dobrze, to wyniki są w zasięgu ręki.

Twoja historia jest podobna do tej Markusa Eisenbichlera. On został mistrzem świata w Innsbrucku, a nigdy wcześniej nie wygrał konkursu w Pucharze Świata, ty przed złotem w Seefeld wygrałeś jeden konkurs PŚ.

- Tak, obaj dostaliśmy nagrody za cierpliwość. Markus od długiego czasu skakał bardzo dobrze, ale zwycięstwo mu umykało. Myślę, że jemu też zwycięstwo doda skrzydeł.

Uczcicie sukcesy jakimś wspólnym piwem?

- Na to będzie czas w Planicy, na koniec sezonu. Na razie jeszcze jest przed nami trochę roboty. W sobotę mamy konkurs mieszany. Trzeba być profesjonalistą, mieć na pierwszym miejscu swoje cele i ich nie zmieniać.

Czyli długiego świętowania nie będzie?

- Jeżeli w ogóle będzie, to tylko symboliczne. Z Kamilem do startu w mikście podejdziemy na sto procent, będziemy walczyć o to, żeby pokazać się z jak najlepszej strony.

Znów wszystko będzie się mogło zdarzyć?

- Piątek pokazał, że tak.

Zdradzisz nam, jakie słowa padły między Tobą i Kamilem, gdy gratulowaliście sobie zaraz po tym, jak się okazało, że wygraliście konkurs?

- Nie pamiętam.

Czy nie nadają się do powtórzenia?

- Nie, nie, nie, nie było tam żadnych takich słów. Ale naprawdę nie pamiętam, co mówiliśmy. To chyba bardziej był krzyk radości niż jakieś konkretne zdania.

A co powiedział trener, gdy wymienialiście pierwsze uwagi? Może „zostaję w Polsce”?

- Powiedział, że gratuluje. I mówił, że skok był dobry.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.