MŚ Seefeld 2019. Apoloniusz Tajner: Co jeśli Horngacher odejdzie? Nie jesteśmy w lesie

- Rozmyślamy sobie po cichutku o różnych wariantach, które w razie odmowy Horngachera będziemy musieli zastosować. No i powiem, że nie jesteśmy w lesie - mówi Apoloniusz Tajner. Prezes Polskiego Związku Narciarskiego nie rozmawia już ze Stefanem Horngacherem, a rozmawiał i umówił się na kolejne rozmowy z Aleksandrem Wierietielnym i Justyną Kowalczyk.
Zobacz wideo

Łukasz Jachimiak: Czy ustalił Pan ze Stefanem Horngacherem, że jeszcze przed konkursem w Seefeld trener ogłosi swoją decyzję o dalszej pracy w Polsce albo o odejściu do Niemiec?

Apoloniusz Tajner: Nie. Ten temat całkowicie przejmuje Adam Małysz. Proszę o wszystko jego pytać.

Pana pytamy czy udało się rozwiązać sytuację tak, żeby zamieszanie jak najmniej szkodziło zawodnikom.

- Prosiłem Horngachera, żeby powiedział przed konkursem. Rozmawialiśmy z nim razem z Adamem. Wspólnie mówiliśmy, żeby zdecydował się nam powiedzieć jasno, bo to by było lepsze niż utrzymywanie niepewności. Chociaż to nie ma aż tak wielkiego wpływu, jak się niektórym wydaje. Przecież nie jest tak, że to na nas nagle spadło. Od jakiegoś czasu już wiadomo, że otrzymał propozycję, że się zastanawia, że prosi o czas.

Ciągle myślicie, że zostanie?

- Wydaje się jasne, że gdyby był zdecydowany kontynuować u nas pracę, to już by powiedział. Nie byłoby na co czekać. On prosi, żeby jeszcze dać mu czas, więc czekamy. Nie zmieniamy swoje propozycji. Chcemy podpisać z nim kontrakt na trzy lata, do wiosny 2022 roku. O warunkach finansowych w ogóle ze Stefanem nie rozmawialiśmy. Wszyscy wiemy, że to taki element, który łatwo można dogadać. On u nas bardzo dobrze zarabia. Nie w tym rzecz, nie o tym była rozmowa.

Co zrobicie, jeśli Horngacher zdecyduje się odejść?

- Oczywiście zastanawiamy się nad tym, co będzie, jeśli nam powie „nie” albo jeśli się zgodzi na przykład tylko na rok umowy. Ale ja już to zostawiam. Poprosiłem tylko Horngachera, żeby porozmawiał z zawodnikami i ze sztabem. Takie spotkanie odbyło się w poniedziałek. Jest normalna sytuacja. W tym momencie nic się nie dzieje. Ale ponieważ jesteśmy w takiej sytuacji, w jakiej jesteśmy, to rozmyślamy sobie po cichutku o różnych wariantach, które w razie odmowy Horngachera będziemy musieli zastosować. No i powiem, że nie jesteśmy w lesie.

O opcjach awaryjnych rozmawiacie po cichutku, bo nie możecie pójść do żadnego trenera i zaproponować mu pracy z zastrzeżeniem, że oferta będzie ważna, jeśli Horngacher odejdzie?

- Ja przede wszystkim nie mogę o tym mówić, bo skończy się po cichutku, jak z wami porozmawiam. Chcę tylko zasygnalizować, że nie jest tak, że nie ma dobrego wyjścia, jeśli znajdziemy się w trudnej sytuacji. Mogę tylko jeszcze powiedzieć, że my Horngachera darzymy bardzo dużą sympatią, a on z nami też jest bardzo mocno związany emocjonalnie. Jak on mówi, że serce podpowiada mu wybór Polski, to mówi prawdę. Ale mówi nam, że myśli o całym swoim życiu, że rozmawia o wszystkim z żoną, przypomina, że mieszka na terenie Niemiec. Na pewno nie wszystko nam mówi, ale my i tak świetnie go rozumiemy. Nie ma czegoś takiego, że ktoś się na kogoś obraził. On dalej pełne serce nam daje. Powiedział, że na sto procent do końca sezonu, bez względu na to, co się będzie działo, będzie się poświęcał pracy z zawodnikami, żeby najwyżej odejść z jak największymi sukcesami.

Ciągle powtarzacie Horngacherowi, że nigdzie nie będzie mu tak dobrze jak tu?

- On ani słowa nie mówi, że tu jest źle. Mówi nawet, że lepiej mu się tu pracuje, bo przy podejmowaniu decyzji ma Małysza i mnie, a u Niemców jest zupełnie inne procedura, tam trzeba przejść przez wiele szczebli, puścić sprawę w obieg, wszystko idzie wolniej niż u nas. On nie ma żadnych zastrzeżeń do pracy tutaj. Świetnie też rozumie, że u nas, dzięki naszym zawodnikom, wypromował się jako trener. Tak jak my widzimy, że jego osoba uwolniła potencjał naszych skoczków. My sobie wspólnie pomogliśmy.

Nie ma obawy, że będzie odkładał decyzję do końca sezonu? Poda ją tu, w Seefeld, na koniec mistrzostw?

- Na pewno powiedziałby, że chce zostać, gdyby już tak zdecydował. A gdyby zdecydował, że odejdzie, to pewnie nie chciałby nam całkiem zburzyć spokoju w trakcie mistrzostw. Dlatego apeluję o to, żeby zamieszanie było już jak najmniejsze. Widać, że chłopców puściło, już na pierwszym treningu w Seefeld zaczęli skakać na swoim normalnym poziomie, na lekko, swobodnie. Powinno być dobrze.

Pomogło im spotkanie z trenerem?

- Po atmosferze widać, że to, co Horngacher powiedział zawodnikom, pomogło. Uspokoił sytuację, jeżeli w ogóle była niespokojna.

Po reakcji Adama Małysza i Pana w Innsbrucku wniosek jest taki, że było niespokojnie.

- Jak coś nie wychodzi na skoczni, to czasami człowiek kieruje uwagę na coś innego. Szuka się przyczyny. A w Innsbrucku od pierwszego treningu było widać, że jest ciężko, że skocznia nam nie leży. Chłopcy skakali poprawnie, ale gdzieś zgubił się ten luz, który pozwala skakać nadzwyczajnie. W konkursie indywidualnym trzeba było skakać nadzwyczajnie, żeby coś zdobyć. W drużynowym już nie trzeba było skakać nadzwyczajnie, wystarczyło skoczyć swoje, ale chłopcy skakali poniżej swoich możliwości.

Wielu ludziom wydaje się, że w przypadku odejścia Horngachera dobrym kandydatem na trenera kadry byłby Małysz. To niemożliwe, prawda?

- To jest możliwe, ale na pewno ten wariant w ogóle nie jest brany pod uwagę.

Bo Adam nie chce?

- Adam też tego nie bierze pod uwagę. W tej roli, którą w tej chwili pełni, się świetnie sprawdza. Ale gdyby zechciał, to oczywiście można by brać to pod uwagę. Ale nie było o tym mowy.

Uważa Pan, że byłby dobrym trenerem?

- Trener musi działać troszeczkę głębiej Musi mieć ideę na trening, na rozwój, perspektywę na najbliższe lata, troszkę zacięcia menedżerskiego, organizacyjnego, umiejętności psychologicznych, zdolność uspokajania zawodników. Ale w sztabie jako asystenci pracują dobrzy trenerzy, więc jeśli chodzi o warsztat, to spokojnie razem by sobie poradzili. Ale praca trenera to ciągłe zaangażowanie na full. Nie wiem czy to by Adamowi odpowiadało. On w takim trybie żył wiele lat. Ja też i ja już teraz bym tego trybu nie wytrzymał. Kiedyś mnie to cieszyło, a teraz już na takich obrotach bym nie chciał funkcjonować. Ze strony Adama też nie pojawiła się taka chęć. Ale gdyby w luźnych rozmowach z Adamem to się skierowało w tę stronę, to na pewno byśmy bardzo poważnie podeszli do tematu i to by było możliwe.

Czyli Adam Małysz trenerem to nie science-fiction?

- Nie, nie science-fiction. Ale ta opcja się nie pojawiała.

Jeszcze raz zapytam, żeby wszystko było jasne – jest możliwe, że Horngacher z decyzją będzie zwlekał aż do końca sezonu? Czy pewne jest, że określi się w Seefeld, na koniec mistrzostw świata?

- Na koniec sezonu nie, nie ma takiej potrzeby. Nam się wydawało, że dobrze by było, gdyby to zrobił przed konkursem na skoczni normalnej, ale teraz już widzimy, że lepiej po konkursie, bo sprawa budzi takie zamieszanie, że to przeszkadza. Nie nam, ale chodzi nam o zawodników. A oni po spotkaniu z trenerem są już naprawdę uspokojeni.

Rozmawia Pan z Justyną Kowalczyk i z Aleksander Wierietielnym o ich przyszłości i o przyszłości kadry, którą prowadzą?

- W poniedziałek odbyłem spotkanie z trenerem Wierietielnym i z Justyną w obecności wiceprezesa ds. sportowych PZN-u Jarosława Koniora. Z godzinkę poświęciliśmy na rozmowę o wszystkim. Tematów jest ogromnie dużo, więc umówiliśmy się, że po zakończeniu sezonu spotykamy się w Krakowie i rozpracowujemy tematy do końca. W każdym razie ja uważam, że Justyna wprowadziła do kadry bardzo dużo ożywienia, złamała dużo barier, dzięki czemu nasze dziewczyny są widoczne. Jak skończyły biegać starsze dziewczyny, to została nam grupa juniorek, które nigdzie niczym się nie wyróżniły, a tu nagle, po kilku miesiącach pracy, mamy spore wyróżnienia. Wyniki na mistrzostwach świata juniorów były bardzo dobre, a o nie ogromnie trudno, bo tam jest potężna konkurencja. Izabela Marcisz i Monika Skinder spisały się świetnie. Oczywiście nie zachłystujemy się tym. Ale widać efekt pracy. W tym momencie wygląda na to, że mamy świetny potencjał na okres trzyletnich przygotowań do igrzysk olimpijskich. Dziewczyny będą za trzy lata w fajnym dla biegaczy wieku i po trzech latach profesjonalnego prowadzenia. O tym rozmawialiśmy, jak również o ewentualnym składzie, zabezpieczeniu treningowym, transportowym i tak dalej. To mamy wstępnie omówione. Nie ma mowy o zmianach, chyba że sama Justyna albo trener Wierietielny by chcieli, ale oni tego nie sugerowali. Rozmawialiśmy jeszcze o tym, co szwankowało między nami, czyli o komunikacji. To musimy bardzo mocno usprawnić. Wiele jesteśmy w stanie dla potencjału tej grupy zrobić. My ten potencjał widzimy, widzi ministerstwo sportu. Trzeba wszystko łapać i wiązać w całość.

Jak wiele jesteście w stanie zrobić? Po sprincie drużynowym Justyna Kowalczyk powiedziała nam, że jej grupa potrzebuje jeszcze dwóch-trzech serwismenów, żeby na przykład Monika Skinder mogła w przyszłości walczyć o medale wielkich imprez. Nawet żartując prosiła, żebyśmy o tym prezesowi powiedzieli.

- To jest właśnie to, co się nie powinno dziać. Ja się nie powinienem dowiadywać z mediów, że Justyna potrzebuje serwismenów. Przecież nie o to chodzi. Oczywiście rozmawialiśmy o tym i ja sobie zdaję sprawę z wagi dobrych serwismenów w zespole. To jest podstawowa rzecz, nie ma o czym mówić. Teraz tak samo ważny jest dobry trener, jak dobry serwismen. Czasami serwismen jest bardziej ceniony i lepiej wynagradzany. Ja naprawdę wiem, że jeżeli się wkłada dużo wysiłku i środków finansowych w cały proces szkoleniowy, w wyjazdy, w stypendia, w całą masę różnych rzeczy, to potem zaoszczędzenie paru groszy na serwismenie i w efekcie nieuzyskanie odpowiednich wyników nie ma żadnego sensu i w coś takiego nie chcemy się pakować. Ale na ustalenie konkretów będzie czas po sezonie. Chociaż są już konkretne propozycje jak to Wierietielny z Justyną dalej widzą. I ja się do nich przychylam.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.