To nie jest tekst pisany po to, by ktokolwiek mógł krzyczeć, że skrzywdzono Polskę i Polaka. Kamil Stoch nie doleciał do medalu w pierwszym konkursie MŚ w Seefeld, bo czterech rywali okazało się od niego lepszych. Wygrali ci, którzy zasłużyli. Ale byłoby lepiej gdyby wszystko było dla kibica bardziej przejrzyste. Kiedy wprowadzono do skoków matematyczne wzory mające wyrównywać szanse, twierdzono, że w nowych zasadach nikt się nie pogubi. Jednak podczas konkursów jak ten w Innsbrucku, widzimy, że tak nie jest.
Przeliczniki pokazały, że w sobotę na Bergisel z pierwszej piątki konkursu najlepsze warunki wietrzne miał Stoch. Zdecydowanie najlepsze. Jemu za wiatr pod narty odjęto 5,6 pkt w pierwszej serii i 3,4 pkt w rundzie finałowej. Czyli w sumie 9 pkt. Sklasyfikowany na czwartym miejscu Ryoyu Kobayashi przez przeliczniki stracił 2,5 pkt (-3,5 i +1,0), brązowemu medaliście Kilianowi Peierowi zabrano 0,3 pkt (+1,1 i -1,4), wicemistrzowi świata Karlowi Geigerowi pomniejszono notę o 0,9 pkt (-0,1 i -0,8), a Markusowi Eisenbichlerowi, bezsprzecznie najlepszemu zawodnikowi konkursu, dodano 0,3 pkt (-1,0 i +1,3).
Tyle matematyka. A nasze wrażenia? - Jak popatrzymy na Kamila, to zobaczymy, że pierwszy skok zepsuł. Drugi skok miał bardzo dobry, tylko troszkę mu szczęścia zabrakło. Gdyby jechał w końcówce drugiej serii, miałby lepsze warunki i inaczej mógłby się konkurs dla niego skończyć. Ale to tylko gdybanie – mówi Adam Małysz.
No właśnie. Wyglądało na to, że Eisenbichler, Geieger czy Peier mieli lepsze warunki od Stocha. Tymczasem uśrednione odczyty z urządzeń mierzących siłę i kierunek wiatru mówią, że było inaczej. Który to już raz trudno nie mieć wrażenia, że system wymaga pilnej poprawy? A jeśli nie jest ona możliwa, to po co skokom coś, co działa tylko teoretycznie?
Oczywiście trudno sobie wyobrazić, że Walter Hofer pod koniec swojej ery zrezygnuje z czegoś, czym się szczyci. To za jego sprawą od 2009 roku w skokach próbuje się naprawiać naturę i dodawać punkty tym skoczkom, do których się nie uśmiechnęła, a odejmować tym, którym szczególnie pomogła.
Razem z przelicznikami mówiącymi, ile punktów należy dodać, a ile odjąć w zależności od kierunku i prędkości wiejącego wiatru Hofer wprowadził do skoków możliwość skracania i wydłużania rozbiegu.
Ten manewr pozwala reagować na takie zmiany warunków, które mogłyby zagrozić bezpieczeństwu skoczków. I choć czasem jury nieroztropnie zmienia wysokość belki startowej (niestety, patrz Innsbruck, gdzie zawsze są z tym problemy), to jednak w środowisku nie widać tęsknoty za czasami, gdy belka musiała być ustawiona w tym samym miejscu dla każdego, przez co często dochodziło do przerywania i unieważniania serii.
Z matematyką stosowaną w odpowiedzi na wiatr jest inaczej. Trudno znaleźć zawodnika, który był zwolennikiem zmian, kiedy je wprowadzono, a teraz trudno znaleźć takiego, który nigdy nie powiedział, że system rekompensat jest wadliwy. Niestety, trudno też przypomnieć sobie, kiedy ostatnio go udoskonalano.
Efekt? W dobie punktów za wiatr charakterystyczne jest to, że często konkursu nie wygrywa ten, kto skoczy najdalej. Nawet kiedy wyraźnie pokona pod tym względem rywali. Zazwyczaj najlepiej widać to podczas konkursów lotów. Tam przeliczniki sprawdzają się tym słabiej, że skoczkowie bardzo często przelatują daleko od punktów pomiarowych, bo zeskok wzdłuż którego lecą jest bardzo szeroki. Przykładem absurdalnych pomiarów niech będzie Tomas Vancura, który niedawno w Oberstdorfie został zdmuchnięty na 80. metr, a kiedy pozbierał się po upadku, zobaczył, że odjęto mu jeszcze 9,6 pkt za rzekomo korzystny wiatr. Przelicznikowe cuda dzieją się też regularnie w Sapporo, gdzie lubi wiać mocno i zmiennie. Przykład mieliśmy ostatnio.
Oczywiście nie chodzi o to, że akurat w tym przypadku przeliczniki zadziałały na niekorzyść Stocha. Warto pamiętać, jak wyglądały choćby wyniki konkursu olimpijskiego na dużej skoczni w Pjongczangu. Tam Stoch wygrał, o 3,4 pkt wyprzedzając Andreasa Wellingera. Polak skoczył 135 i 136,5 metra, a Niemiec – 135,5 i 142 m. Wellinger był lepszy o sześć metrów, ale to nie wystarczyło. Pjongczang 2018 i Sapporo 2019 łączy to, że dla kibica oba konkursy są mało przejrzyste.
Niestety, taki odbiór ma zdecydowana większość zawodów. By zauważyć jak dużo zmieniły przeliczniki, warto prześledzić podia wszystkich indywidualnych konkursów z tego sezonu. Okazuje się, że bez przeliczników (żeby było jasne: chodzi tylko o punkty za wiatr, za belkę nie) prawie zawsze czołowa „trójka” wyglądałaby inaczej.
Wisła:
Bez punktów dodawanych i odejmowanych za wiatr kolejność byłaby taka:
Kuusamo I:
Kuusamo II:
Tu mamy ten rzadki przypadek, że bez rekompensat wyniki by się nie zmieniły.
Niżny Tagił I:
Forfang byłby dopiero czwarty.
Niżny Tagił II:
Engelberg I:
Żyła byłby dopiero szósty.
Engelberg II:
Stoch byłby dopiero dziewiąty.
Oberstdorf:
Eisenbichler byłby dopiero piąty.
Garmisch-Partenkirchen:
Innsbruck:
Bischofshofen:
Kraft byłby czwarty.
Predazzo I:
Predazzo II:
Kraft byłby dopiero siódmy
Zakopane:
Uwaga, uwaga - byłoby tak samo!
Sapporo I:
Sapporo II:
Kobayashi byłby dopiero ósmy
Oberstdorf I:
Oberstdorf II:
Byłoby tak samo. To trzeci taki przypadek w sezonie.
Oberstdorf III:
Lahti:
Byłoby tak samo.
Willingen I:
Byłoby tak samo.
Willingen II:
Innsbruck MŚ:
Powyższe zestawienie jest ciekawe, ale to oczywiste, że powrót do starego systemu jest niemożliwy. Każdy, kto uważnie śledzi skoki, wie, że matematyka w nich stosowana za rzadko jest skuteczna, a bywa, że wypacza wyniki. Rekompensaty wcale nie czynią tego sportu sprawiedliwym, wyniki w dalszym ciągu zależą również od szczęścia do warunków. Niestety, oczywiste jest i to, że obok grupy bacznych obserwatorów dobrze orientujących się we wszystkich niuansach istnieje zapewne większa grupa kibiców oglądających skoki z doskoku. Im trudniej się odnaleźć, oni tęsknią za czasami w których zazwyczaj wygrywał ten, kto poleciał najdalej. Walter Hofer w 2020 roku pożegna się z funkcją szefa Pucharu Świata. Gdyby chciał usprawnić system, który wprowadził, czasu miałby mało. Ale mógłby to zrobić. Warto byłoby przede wszystkim:
- lepiej mierzyć na skoczniach kierunki wiatru (ustawić więcej czujników), bo często jest tak, że skoczek nie czuje rzekomo dobrych warunków, a odejmuje mu się punkty
- dążyć do tego, by sytuacja była jak najbardziej czytelna dla kibiców. Oni nie dostają grafik pokazujących siłę i kierunek wiatru, co cały czas rodzi podejrzenia o manipulację punktami za pogodę
Bez takich zmian trudno będzie realnie myśleć o ekspansji. A przecież Hoferowi marzy się, by skoki oglądane w kilku krajach Europy stały się popularne aż na trzech kontynentach.