Dawid Kubacki wskazał najtrudniejszy moment w TCS. "Do gabloty i powtórz"

Dawid Kubacki wygrał konkurs w Bischofshofen, a także cały Turniej Czterech Skoczni. W rozmowie z mediami Polak przyznał, że rano pojawił się u niego stres związany z zawodami. Zdradził też, który konkurs turnieju był dla niego najtrudniejszy.
Zobacz wideo

Jesteś dumny ze swojego osiągnięcia? Wygrałeś Turniej Czterech Skoczni we wspaniałym stylu

- Dawid Kubacki: Tak, jestem dumny z tego co pokazałem na skoczni w poniedziałek i przez cały Turniej Czterech Skoczni. Zdaje sobie sprawę, że nie był to idealny turniej. Cieszę się, że praca została wynagrodzona i mimo błędów, które popełniłem, okazałem się najlepszy. Nie wiem, czy łezka się pojawiła, ale gardło mi ścisnęło.

Przyznaj szczerze. Stresowałeś się? Bo zupełnie nie było tego widać. Po serii próbnej przybijałeś piątki, ściskałeś się ze znajomymi. 

- Jeśli chodzi o nerwy i emocje, to one w poniedziałek były.  Zaczynały się pojawiać rano, ale wszystko sobie ułożyłem w głowie jak jechałem na skocznię. Wiedział co chcę zrobić. Wierzyłem w swój plan. Seria próbna tylko mi to potwierdziła. Do gabloty i powtórz.

Zdradzisz, który konkurs był dla Ciebie najważniejszy?

- Najważniejszy był chyba dzisiejszy konkurs, bo on wieńczy cały Turniej, ale dla mnie Innsbruck był miejscem, w którym wcześniej nie miałem dobrych konkursów. Sam sobie jednak udowodniłem, że jak ktoś się przyłoży do swojej pracy to jest w stanie zrobić coś dużego

Na skoczni pojawiła się żona i Twój tata. Domyślałeś  się, że przyjadą? Bo oni dzisiaj skutecznie się ukrywali.

- Nie wiedziałem dopóki nie jechaliśmy na skocznię. Ich auto jednak stało w mieście i je wypatrzyłem haha. Wiedziałem, że ktoś przyjechał, ale nie wiedziałem kto. Żona w niedzielę wracała z Gali Mistrzów Sportu, więc myślałem, że ona chyba nie.

Ale ukrycie na skoczni było skuteczne.

- Wiem, że chowali się przede mną. Dopiero po ostatnim skoku ich zobaczyłem. Wiedziałem, że ktoś jest. Prawda jest taka, że wiedziałem, że się będą chowali, więc ich nie wypatrywałem. Fajnie jest się cieszyć z rodziną, ale na górze trzeba wykonać swoją pracę.

Co zmieniło się po Engelbergu, w którym nawet nie udało Ci się zapunktować?

- To nie jest żaden mistyczny sposób. Odpocząłem przez święta. Wiedziałem co mam dalej robić. To działało. To nie jest tak, że wszystko było idealne. Kwalifikacje w tym turnieju nie były dla mnie rewelacyjne. Praca to jest słowo klucz, ale to nie jest tylko moja praca, ale także ludzi, których na co dzień nie widać.

W pierwszej serii postawiłeś rywali pod ścianą. To był znakomity skok na 143 metry. Horngacher już wtedy był pewny, że wygrałeś, gratulował Doleżalowi.

- Miałem świadomość, że to był dobry skok i nadrobiłem ileś punktów. Wiedziałem jednak, że zawody kończą się nie tyle co po drugim skoku, a nawet po kontroli sprzętu. Wiem, że na Turnieju różne rzeczy się działy, sam je pamiętam. Właśnie dlatego pozostawałem skoncentrowany do samego końca.

Po pierwszej serii Sepp Gratzer wziął Cię do kontroli sprzętu. Były nerwy?

- Nie było nerwów na kontroli sprzętu. Wiem, że kombinezon mam sprawdzony przed każdym konkursem. On jest właściwie przed każdymi zawodami sprawdzany, czy coś się nie rozpruło, czy przepuszczalność jest dobra. To jest właśnie ta ważna praca za kulisami.

Kiedyś zdarzało Ci się przegrywać konkursy w drugich seriach. Doleżal twierdzi, że sferę mentalną poprawiłeś chyba najbardziej.

- Praca mentalna trwa już od kilku dobrych lat. To się wszystko sumuje. Ten proces jest długotrwały i chyba nieskończony. Wierzyłem, że ten sukces jest realny. Nie lubię jednak zakładać sobie celów, takich medialnych, bo ktoś potem może mnie z tego rozliczyć. Wolę coś robić niż o tym gadać.

A co powiedziałbyś tym, którzy nie wierzyli?

Jeżeli ktoś trzymał za mnie kciuki choć nie wierzył to im dziekuję za doping. A jak ktoś wierzył to dziękuje jeszcze bardziej.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.