- Mogę tylko zacytować słowa Stefana Horngachera, który odchodząc powiedział mi, że to niemożliwe, żeby przez trzy lata nie było żadnej kontuzji - powiedział Sport.pl Aleksander Winiarski, lekarz polskich skoczków zapytany, czy polscy skoczkowie są najbardziej odporni na urazy.
Horngacher przez lata pracy z polską kadrą miał wiele szczęścia, ale pech chciał, że tuż po rozpoczęciu pracy Austriaka z niemiecką kadrą więzadła krzyżowe zerwał mistrz olimpijski Andreas Wellinger, a podobne operacje wcześniej przechodzili już Severin Freund (dwukrotnie) i David Siegel. W efekcie zamiast pracy z pełną kadrą Austriak musiał skupić się na łataniu składu. Co więcej, latem dwa urazy (choć nie tak poważne) przytrafiły się także Markusowi Eisenbichlerowi, przez co Niemiec stracił część treningów. Problem kontuzji dotknął nie tylko Niemców.
W ostatnich latach skoki narciarskie stały się niezwykle niebezpiecznym sportem, bo liczba zerwanych więzadeł krzyżowych jest wręcz szokująca. Oprócz wspomnianych Niemców na liście są m.in. Anders Fannemel, Robert Kranjec, Keneth Gangnes (trzykrotnie!) Gregor Schlierenzauer, Manuel Poppinger, Ville Larinto czy Janne Happonen. Nie licząc już kontuzjowanych w ten sposób kobiet czy juniorów.
Poza pechową kontuzją kolana Jakuba Wolnego, która w 2015 roku zatrzymała jego karierę - a trzeba przypomnieć, że Polak doznał jej w wyniku wysokiej formy i bardzo dalekiego lotu, który skończył się upadkiem (w Klingenhtal na zakończenie LGP) - polscy skoczkowie unikają problemów z kolanami.
- W naszej kadrze mężczyzn w ostatnich latach mieliśmy jeden przypadek. Chodzi oczywiście o Kubę Wolnego. Odpukać, ale w kadrze A i B nie było takich kontuzji. Nie przypominam sobie też takiego urazu wśród juniorów. Pamiętam jednak, że kilkanaście lat temu operowałem Krystiana Długopolskiego. Nasi zawodnicy od lat są prowadzeni bardzo dobrze i może właśnie dlatego tych kontuzji jest mniej niż w innych krajach - mówi Sport.pl Aleksander Winiarski.
Jednym z powodów tak wielu kontuzji mogą być niezwykle "szybkie" kombinezony. Kiedyś stroje skoczków były zdecydowanie szersze. Stosowało się np. odpowiedni krój kombinezonu, dzięki któremu na plecach tworzyła się bańka powietrzna, która obniżała prędkość zawodników w powietrzu, ale pozwalała dalej odlatywać. Teraz takich możliwości nie ma, bo przepisy są bardzo rygorystyczne. Kombinezony są niemal idealnie dopasowane, dlatego nie stwarzają dużych oporów w powietrzu. Jeszcze 20 lat temu na skoczniach dużych osiągało się prędkości przekraczające 100 km na godz. na rozbiegu, teraz rzadko kiedy przekraczają one 90 km na godz., ale i tak przy lądowaniu zawodnicy osiągają ponad 120 km na godz., a to mocniej obciąża kolana i stawy.
Nie ulega wątpliwości, że liczba kontuzji wzrosła właśnie po wprowadzeniu rygorystycznych przepisów dotyczących szycia kombinezonów, ale jeszcze większy wpływ na urazy mają wprowadzone przez Simona Ammanna wiązania. Kiedyś były one po prostu materiałowym paskiem przypiętym do tyłu buta. Teraz zakrzywiony metalowy bolec pozwala płasko prowadzić narty w powietrzu, ale już przy lądowaniu skoczek ma ograniczoną ruchomość w stopie. Każde kantowanie narty stanowi ogromne obciążenie kolana. Nie przez przypadek przy drugim zerwaniu więzadeł krzyżowych Severin Freund mówił, że więzadło strzeliło nie po upadku, ale właśnie w momencie lądowania. - Po kontakcie z zeskokiem poczułem ukłucie w kolanie, a dopiero potem upadłem - analizował czołowy niemiecki skoczek, który przez kontuzje stracił ostatnie dwa sezony.
- Skacze się coraz dalej i wówczas dochodzi do skrajnych położeń w stawach, do wykręceń. Inna sprawa, że teraz zawodnicy nie są w stanie ustawać dalekich skoków, bo mają słabsze nogi. Mają jednak "szybsze nogi", czyli są w stanie szybciej reagować, m.in.przy odbiciu, dlatego skaczą dalej. To jest takie błędne koło. Dzisiaj skoczkom brakuje bazy siłowej, ale jeśli ktoś ją zacznie robić, to stawia się w sytuacji, w której nie będzie w stanie rywalizować z najlepszymi, bo nie będzie miał odpowiedniej dynamiki. Chyba nie jesteśmy w stanie od tego uciec - twierdzi Łukasz Kruczek, trener kadry skoczkiń, w której jedna zawodniczka również musiała przejść rekonstrukcje więzadeł.
Dodatkowo narty stały się zdecydowanie bardziej giętkie. - Kiedyś narty produkowane były tak, że nacisk w momencie lądowania był taki sam na obu końcach nart, co pod butem. Dzisiaj impet idzie głównie w nogi zawodników. I to mogłoby wyjaśniać, skąd tak duża liczba kontuzji kolan - dodawał w zeszył sezonie Tadeusz Szostak, sędzia międzynarodowy i producent kombinezonów. Nie bez znaczenia są także duże wkładki, które skoczkowie wkładają do butów, by pomagały przy odbiciu, bo noga jest bardziej zgięta. Niestety, bardzo przeszkadza to przy lądowaniu, bo kość piszczelowa znajduje się w nienaturalnym położeniu, a wszystko przekłada się na większe obciążenie kolana.
Polscy skoczkowie są najstarszą drużyną w czołówce Pucharu Świata, co może mieć spore znaczenie. Wychowani w latach 90. zawodnicy mają w mięśniach naprawdę mocne siłowe treningi, które kiedyś były podstawą w skokach narciarskich.
Trening skupiający się na większej dynamice przekłada się na mniejszą masę mięśniową i mniejszą stabilność kolana. Polacy mają zaś świetną podbudowę, której nie mają ich konkurenci urodzeniu w drugiej połowie lat 90. czy XXI wieku. - Może mamy trochę szczęścia, może to trochę zbieg okoliczności. Uważam jednak, że przez całe lata trening był właściwie prowadzony. Kilka razy miałem małe różnice zdań z trenerami, ale zawsze osiągaliśmy pewien kompromis. W przypadku jakichś pierwszych objawów, podejrzeń zmieniany był trening - dodaje doktor Winiarski.
I dodaje: - Wiadomo, że jest przy treningu i skokach pojawiają się jakieś dolegliwości bólowe. Ale zawsze z Horngacherem, Łukaszem Kruczkiem czy Hannu Lepistoe dochodziliśmy do porozumienia. Zawsze między nami była dobra dyskusja na temat tego, co jest niebezpieczne i co może ciągnąć za sobą pewne konsekwencje. To był istotny element, który sprawiał, że u nas tych kontuzji było mniej niż u reszty świata.
Do tego dochodzi także świadomość skoczków, którzy są właściwie najstarsi w czołówce, więc teoretycznie powinni być najbardziej narażeni na kontuzje. Ważna jest tu także długa współpraca z profesorem Haraldem Pernitschem, który na bieżąco monitoruje każdą reakcję organizmu naszych skoczków. Najlepiej pokazuje to obrazek z lipcowych skoków w Wiśle. Tuż po wygranym konkursie drużynowym na początku LGP Dawid Kubacki miał sporo problemów, żeby zejść po schodach. - Tak trochę "betonowało" mi kolana. To tylko przypomina mi o moim peselu. Ale to wynik mocniejszego treningu w ostatnich dniach i dłuższych skoków. Teraz trzeba będzie trochę odpoczynku - mówił w lipcu. W październiku sztab postanowił także wycofać Jakuba Wolnego z około dwóch tygodni treningów, gdy pojawiły się problemy z jego plecami.
Kolejnym aspektem, który zwiększa wykrywalność uszkodzeń więzadeł krzyżowych jest rozwój sprzętu. - Wydaje mi się, że liczba kontuzji paradoksalnie może być efektem wykrywalności. Dawniej też były urazy kolan, ale nie do końca dało się rozpoznać uszkodzenie więzadła bez rezonansu magnetycznego. Myślę, że w latach 70. czy 80. liczba kontuzji mogła być podobna. Z każdym rokiem poprawia się jednak sprzęt artroskopowy. Wyniki operacji też są lepsze niż przed kilkoma laty. Teraz mamy rezonanse wysokopolowe, które bardzo dokładnie potrafią ocenić uszkodzenia więzadła. Jeszcze parę lat temu używano rezonansów półteslowych, które obarczone były błędem diagnostycznym i nie do końca można było rozpoznać uszkodzenie więzadła - analizuje lekarz naszej drużyny.
- W tę stronę poszły jednak skoki i jesteśmy na to skazani. Robi się podobnie jak w narciarstwie alpejskim, że zawodnik ma wliczoną przynajmniej jedną rekonstrukcję więzadeł w karierze. W skokach chyba niestety też do tego dojdziemy - twierdzi z kolei Łukasz Kruczek. FIS jednak dostrzegł problem większej liczby kontuzji. Możemy wiec oczekiwać, że w najbliższym czasie przyczyny tych urazów powinny być poddane analizie. A my będziemy oczekiwali wniosków i być może podjęcia jakichś działań.