Polska straciła najlepszego trenera na świecie. Dlaczego Stefan Horngacher odszedł?

Ma dopiero 49 lat, jako główny trener przepracował tylko trzy sezony, ale nie ma dziś w świecie skoków drugiego szkoleniowca z taką pozycją. Kamila Stocha z mistrza przemienił w legendę, z zawodników będących w jego cieniu uczynił zwycięzców, i choć z Polakami mógł wygrać jeszcze wiele, postanowił wrócić do domu. Stefan Horngacher zamienia naszą kadrę na niemiecką. Wielka szkoda. I wielkie dzięki.
Zobacz wideo

Dwie platformy dynamometryczne i kilka przenośnych kamer do instalowania w torach najazdowych - 150 tysięcy złotych. To na „dzień dobry”, jeszcze przed startem pierwszego sezonu. Dalej: maszyna do pomiaru tkanki tłuszczowej i innych parametrów ciała - 50 tysięcy. Bele najlepszych materiałów na kombinezony z fabryk w Szwajcarii i w Niemczech - kwota nie do policzenia. Do tego płynące co miesiąc niemałe pieniądze dla niemałego sztabu, na przykład dla naukowca doktora Haralda Pernitscha (indywidualizuje i monitoruje trening motoryczny zawodników), dla konsultanta ds. sprzętu Matthiasa Prodingera (stosuje takie innowacje dotyczące nart, wiązań i butów, że skoczkowie szybko nazwali go „Inspektorem Gadżetem”), dla Petera Lange (spec od zakładania struktur ślizgu w nartach, który najlepsze „deski” szykował już trzy dekady wstecz Jensowi Weissflogowi).

Nie inwestujesz, nie zarabiasz: o tym Polski Związek Narciarski przekonywał się od początku pracy z Horngacherem. Austriak już pod koniec kariery skoczka przeprowadzał pierwsze eksperymenty trenerskie na Andreasie Widhoelzlu, z którym przez sześć lat zawsze dzielił pokój na zgrupowaniach i zawodach. A później wszędzie zabierał ze sobą maszynę do szycia i ciągle ulepszał rewolucyjne kombinezony (z krokiem na wysokości kolan) Austriaków z początku XXI wieku.

Miliony na zachcianki

Do Polski Stefan Horngacher przyjechał pracować jako szkoleniowiec z już bardzo mocno rozwiniętym przekonaniem, że metodami chałupniczymi do sukcesu się nie doskoczy. Stuprocentową pewność zyskał w Niemczech, gdzie spędził 10 lat, będąc trenerem juniorów, trenerem kadry B, osobistym szkoleniowcem Martina Schmitta i asystentem Wernera Schustera w kadrze A. U nas od pierwszych dni wysłał jasny sygnał: nie będzie żadnych ustępstw. I w zakresie inwestowania we wszystko, co może pomóc Polakom doskoczyć do uciekającej im światowej czołówki, i w kwestii zmiany podejścia naszych zawodników do pracy.

Żeby zamknąć temat sprzętu: od Milki, sponsora, który wspiera Polski Związek Narciarski od startu tego sezonu, do kadry A trafiło podobno półtora miliona złotych. To była kwota na potrzeby drużyny na tę zimę. Potrzeby planowane wcześniej i pojawiające się nagle (np. zakup czarnych kombinezonów Meiningera z dnia na dzień, między austriackimi konkursami Turnieju Czterech Skoczni).

Polski dream team

Ta drużyna ma czego chce, ale w zamian daje więcej niż można było oczekiwać. Ze wszystkich imprez mistrzowskich przywozi medale. Dwa z MŚ w Lahti, dwa z MŚ w lotach w Oberstdorfie, dwa z igrzysk olimpijskich w Pjongczangu i teraz dwa z MŚ w Seefeld. To najmocniejszy zespół w historii naszych skoków. Pierwszy raz zdobył drużynowe złoto MŚ, pierwszy raz wywalczył medal w „drużynówce” w lotach i w „drużynówce” na igrzyskach, w Pucharze Świata dopiero on zaczął wygrywać dla Polski takie konkursy. Ten zespół ma aż trzech różnych indywidualnych medalistów MŚ (złoto Kubacki, srebro Stoch i brąz Żyła), ma dwukrotnego zwycięzcę Turnieju Czterech Skoczni i zdobywcę Pucharu

Świata (oczywiście Stoch). I na wyciągnięcie ręki ma drugi Puchar Narodów w trzecim sezonie swojej – ujmijmy to tak – działalności. Albo powiedzmy mocniej: dominacji.

Za Horngachera Polska rządzi światowymi skokami. Owszem, ciągle nie zbudowaliśmy systemu szkolenia, jaki mają Niemcy czy Austriacy, zgoda, że nasi juniorzy nie rokują tak, jak rokują juniorzy z innych krajów. Ale na głównej arenie brylujemy. Na czterech imprezach mistrzowskich wywalczyliśmy osiem medali. Tu lepsi są tylko Niemcy mający 10 krążków. Ale w Pucharze Świata odlecieliśmy wszystkim. Licząc sezon wciąż jeszcze trwający i dwa poprzednie, polscy skoczkowie z 97 konkursów wygrali 27, a na podium byli aż 71 razy. W statystykach za ten okres druga jest Norwegia. Z 19 zwycięstwami i 47 miejscami w Top 3.

Pieniądze to nie wszystko

Dlaczego Horngacher opuszcza taki zespół? Kamil Stoch skończy w tym roku 32 lata. Piotr Żyła już tyle skończył. Hula jest od nich o rok starszy. Kubacki ma 29 lat, Maciej Kot 28. Z kadry A naprawdę wiele lat skakania ma przed sobą jeszcze tylko Jakub Wolny, który w maju będzie miał 24 lata (rocznik 1995).

W Niemczech austriacki supertrener będzie pracował z rówieśnikiem Wolnego, mistrzem olimpijskim Andreasem Wellingerem oraz z mistrzami świata: Karlem Geigerem z rocznika 1993, Stephanem Leyhe (1992), Markusem Eisenbichlerem (1991) i Richardem Freitagiem (1991). Do dyspozycji będzie miał też potencjalnych mistrzów. Takich jak urodzony w 1996 roku David Siegel, który pewnie startowałby na MŚ w Seefeld, gdyby nie odniósł kontuzji w Zakopanem. Albo jak Constantin Schmid, który w listopadzie skończył 19 lat, a w styczniu został mistrzem świata juniorów.

Horngacherowi naprawdę nie chodzi o pieniądze. W Polsce dostawałby nie mniej, a może nawet więcej niż dostanie w Niemczech. Ale decydujący okazał się potencjał.

- On ani słowa nie mówi, że u nas jest źle. Mówi nawet, że lepiej mu się tu pracuje, bo przy podejmowaniu decyzji ma Małysza i mnie, a u Niemców jest zupełnie inne procedura, tam trzeba przejść przez wiele szczebli, puścić sprawę w obieg, wszystko idzie wolniej niż u nas. On nie ma żadnych zastrzeżeń do pracy tutaj – mówił nam niedawno prezes Polskiego Związku Narciarskiego, Apoloniusz Tajner. 

Nie zastał Polski drewnianej…

Horngacher o powrocie do Niemiec myślał od roku. Dwanaście miesięcy temu w Planicy w ostatniej chwili uparł się, że przedłuży umowę z Polskim Związkiem Narciarskim tylko o rok, a nie o dwa lata, bo wiedział, że jeszcze tylko rok z Niemcami przepracuje Schuster. Ostatnie półtora miesiąca było nerwowym, za długo trwającym wyczekiwaniem na ostateczną decyzję Austriaka. On i chciał wrócić do domu (w Niemczech mieszka, tam nauczył się fachu, pracując w niemieckiej federacji przez 10 lat), i chciał zostać tu, gdzie czuje się u siebie. Horngacher wie, jak bardzo jest u nas ceniony i czuje, że również on wiele nam zawdzięcza. To dzięki pracy ze Stochem i innymi zawodnikami już niezłymi w momencie jego przyjścia zbudował sobie markę.

Teraz tracimy fachowca, o którym bez przesady można powiedzieć: najlepszy na świecie. Oczywiście nie jest tak, że Horngacher zastał polskie skoki drewniane, a zostawia murowane. Murował już jego poprzednik Łukasz Kruczek, pod wodzą którego Stoch potrafił zostać mistrzem świata i podwójnym mistrzem olimpijskim, a drużyna dwa razy doskakiwała do brązu MŚ. Był czas, że Kruczek też jawił się jako trener-wizjoner. - Łukasz jest dla mnie jak komputer. Ma informacje z każdej strony: od fizjoterapeutów, od zawodników i mnóstwo własnych obserwacji. On po prostu wie wszystko: jak kto

spał, kto kiedy miał gorączkę, kto nie ma apetytu, kto ma zwiększone napięcie. Z wieloma trenerami pracowałem, wielu rzeczy się od nich nauczyłem, ale to on zmusił mnie do największego postępu. Często rozmawiamy o na pierwszy rzut oka nieistotnych szczegółach. Dla kogoś patrzącego z boku możemy być wariatami, którzy na widok pięknego samochodu rozprawiają o jakiejś jego jednej malutkiej części, niewidocznej śrubce. Ale już się przekonałem, że wszystko jest istotne – mówił kiedyś w rozmowie ze Sport.pl Michał Wilk, który u Kruczka odpowiadał za przygotowanie motoryczne skoczków. 

… ale murował z wielkim rozmachem

Kruczek postawił fundamenty i wznosił budowlę, ale przyszedł moment, w którym trzeba było zmienić projekt. Horngacher od razu zaczął działać z większym rozmachem. I oczywiście za dużo większe pieniądze. Miał wizję i potrafił wszystkich do niej przekonać. Na oficjalnej stronie internetowej Polskiego Związku Narciarskiego przy sześciu nazwiskach skoczków z kadry A wypisanych jest 15 osób należących do sztabu. Ale współpracowników Horngacher miał więcej. Gdy tylko mówił, że kogoś potrzebuje, dostawał zgodę na korzystanie z pomocy tego człowieka. Polska spełniała jego zachcianki. Również dlatego tak trudno Austriakowi było się z Polską rozstać.

Moment chwały dla każdego

Najtrudniej rozstać się z ludźmi, z którymi przeżyło się najwięcej.

Horngacher i jego sztab stoją w szeregu na wprost podium, a na podium stoi Polak, dwóch Polaków albo czterech, jeśli to drużynówka – przyzwyczailiśmy się do takiego widoku. Zespół pracował na sukces skoczka czy skoczków, zespół jest z nim czy z nimi w momencie odbierania nagrody.

Po te seryjnie sięgał Stoch, który z Horngacherem jako trenerem doleciał do grona trzech-czterech największych legend w historii dyscypliny. Żyła z zagubionego zawodnika, który ostatnią zimę przed przyjściem Horngachera skończył na 35. miejscu, stał się takim, który ten sezon przeskakał jako czwarty najlepszy zawodnik na świecie. „Życiówką” Kubackiego przed pojawieniem się u nas Austriaka było siódme miejsce w konkursie PŚ, a teraz ma dziewięć podiów, jest po pierwszym pucharowym zwycięstwie i właśnie został mistrzem świata. U Horngachera swoje zwycięstwa odnosił też Maciej Kot (dwa w PŚ), najlepsze chwile w karierze usłanej różanymi cierniami miał Hula, a kiedyś nawet Robert Mateja i Marcin Bachleda u jeszcze wtedy początkującego trenera Stefana potrafili poukładać się na tyle, że do dzisiaj wspominają, jak Horngacher znalazł na nich sposób.

Jak on to robi? Wszyscy są zgodni, że ma dar mądrego mówienia i słuchania. Jest świetnym obserwatorem, zna się na psychologii. A kiedy trzeba, jest twardy i bardzo wymagający.

Dwa lata temu byliśmy w Planicy na zakończeniu pierwszego sezonu pracy naszej kadry z Austriakiem. Po odebraniu Kryształowej Kuli za wygranie Pucharu Narodów Żyła rozmarzył się i opowiadał, że teraz chciałby poleżeć na kanapie, a później wziąć się za naukę gry na gitarze. Horngacher szybko ogłosił, że wakacje potrwają tylko tydzień.

„Jesteście poza kadrą”

Były skoczek jest zdania, że chcąc być na szczycie nie można pozwolić sobie na długi odpoczynek, przez który później trzeba zaczynać pracę od zera - Jesteśmy profesjonalistami, a profesjonaliści muszą pracować przez cały czas – tłumaczy.

Takim podejściem do sprawy Horngacher zszokował polskich skoczków, gdy objął posadę. Formalnie umowa z Polskim Związkiem Narciarskim wchodziła w życie 1 maja 2016 roku, ale już 6 kwietnia Horngacher spotkał się z zawodnikami. O tym spotkaniu ciekawe informacje przekazał nam Andreas Goldberger, z którym rozmawialiśmy przy okazji pierwszych konkursów bieżącego sezonu. - Słyszałem, że przyszedł z gotowym harmonogramem pracy na każdy dzień, tydzień, miesiąc, że szczegółowo rozpisał cały rok. Pokazał ten plan zawodnikom i powiedział „Chcę to zrobić”. Od niektórych usłyszał: „Wtedy musimy zrobić to, a wtedy tamto, tutaj mamy wakacje”. Powiedział: „Dobrze, jedźcie na wakacje. Ale nie wracajcie. Jesteście poza kadrą”. Zawodnicy spuścili z tonu, a Stefan im wyjaśnił, że albo będą pracować na jego zasadach, albo wcale – opowiadał nam były mistrz, który obecnie jest ekspertem austriackiej telewizji ORF. 

Żal nie lecieć dalej. Choć pilot będzie inny

Zmiana podejścia do pracy dla naszych zawodników była wielka. Zwykle w drugiej połowie maja jechali na pierwsze zgrupowanie, żeby rozruszać się przed pierwszymi skokami w okresie przygotowawczym. U Horngachera druga połowa maja to był czas już trzeciego obozu ze skokami.

Jaki będzie pierwszy od czterech lat maj bez niego? Trzy lata temu Małysz namówił Horngachera na pracę w Polsce, teraz on już od jakiegoś czasu pracował nad przygotowaniem wariantów na wypadek odejścia Austriaka. Na koniec mistrzostw świata dyrektor Polskiego Związku Narciarskiego odpowiedzialny za skoki i kombinację zapewniał, że nasza kadra nie zostanie bez fachowej opieki i że celem będzie dalsza realizacja myśli, którą wprowadził Horngacher. Podobno gwarantuje to Michal Dolezal, który dotąd był prawą ręką Austriaka. Oby faktycznie szybko okazało się, że naszej eksadry stanął taki pilot, który będzie potrafił kontynuować kurs obrany przez poprzednika. Żal byłoby nie lecieć dalej, skoro doleciało się już tak daleko.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.