PŚ w skokach. Trener Ryoyu Kobayashiego chce zmienić pracę. Przyjąłby ofertę z Polski?

- Stefan Horngacher na sto procent odejdzie? - pyta nas Janne Vaatainen, trener Ryoyu Kobayashiego. Fin przez osiem lat prowadził japoński klub Tsuchiya Home Ski, w którym wyszkolony został i w którym wciąż trenuje najlepszy obecnie skoczek świata. - Przyszedł czas, żeby znaleźć coś nowego i czegoś nowego się nauczyć. Czuję, że jeśli chcę pozostać w skokach, to właśnie teraz muszę się zdecydować na zmiany - mówi w rozmowie ze Sport.pl 44-latek z Kuopio.
Zobacz wideo

Łukasz Jachimiak: Zacznijmy od Ryoyu – czy jesteś zaskoczony, że w kończącym się sezonie był aż tak fantastyczny?

Janne Vaatainen: Tak i nie. Ryoyu dołączył do naszej drużyny cztery lata temu, a wcześniej przez dwa-trzy lata go obserwowałem. Czyli miałem w sumie dużo czasu, żeby zauważyć, jaki on ma potencjał. Spodziewałem się, że w końcu będzie jednym z najlepszych skoczków Pucharu Świata. Czekałem tylko na moment, kiedy się przebije do czołówki. Ale kiedy ktoś dominuje w sezonie tak jak teraz Ryoyu, to zawsze jest to zaskakujące, wyjątkowe. Jest to więc niespodzianka nawet dla mnie.

Dlaczego już nie chcesz pracować z Kobayashim? Uznałeś, że to najlepszy moment na twój powrót z japońskiego klubu do Pucharu Świata? Chcesz zostać trenerem którejś reprezentacji?

- Nie chodzi o to, że nie chcę już z nim pracować. Ale byłem w tym samym zespole przez osiem lat. To było osiem cudownych lat, naprawdę bardzo mi się to wszystko podobało. Pracowałem z Ryoyu, z Noriakim Kasaim, z Yuki Ito. Ale czuję już potrzebę zmiany. I kulturowej, i takiej związanej ze skokami. Przyszedł czas, żeby znaleźć coś nowego i czegoś nowego się nauczyć. Czuję, że jeśli chcę pozostać w skokach, to właśnie teraz muszę się zdecydować na zmiany.

Co byś odpowiedział, gdyby zgłosił się do ciebie Polski Związek Narciarski?

- Ha, ha, ha.

Dlaczego się śmiejesz? Na pewno wiesz, że Stefan Horngacher negocjuje z Niemcami i najpewniej obejmie ich kadrę?

- Tak słyszałem plotki. Ale przecież mnie nie ma w Pucharze Świata już prawie od 10 lat.

Ale jesteś kojarzony z sukcesami Kobayashiego, a pewnie są i tacy kibice, którzy pamiętają, że zanim wyjechałeś do Japonii, przez dwa sezony prowadziłeś Finlandię, zajmując z nią drugie i czwarte miejsce w Pucharze Narodów. Pomówmy szczerze – nie widzisz się w roli trenera jednej z dużych drużyn narodowych?

- Oczywiście, że chciałbym pracować z jedną z najlepszych drużyn w Pucharze Świata. Ale analizując wszystko, dochodzę do wniosku, że bycie głównym trenerem w tym momencie nie jest dla mnie priorytetem.

Uważasz, że trudno byłoby ci zostać szefem na przykład Kamila Stocha i Dawida Kubackiego, czyli skoczków już bardzo doświadczonych i mających duże sukcesy?

- Nie znam ich na tyle dobrze, żeby móc powiedzieć, czy to by było trudne, czy nie.

Stoch i Kubacki to wzorowi sportowcy. Ze świetnym podejściem mentalnym, bardzo pracowici. Do tego po prostu dobrzy ludzie. Gwarantuję.

- Dobrze wiedzieć. To zawsze pomaga, kiedy trafi się na takich zawodników. Ale przez ostatnich 15 lat pracowałem z bardzo wieloma zawodnikami, więc poznałem różne typy sportowców i ludzi. Niektórzy byli łatwiejsi we współpracy, inni, powiedzmy, że mniej łatwi.

Który był najtrudniejszy? Harri Olli?

- Nie chcę tego komentować.

To chyba żadna tajemnica, że prowadzenie go było wielkim wyzwaniem? Największym w twojej karierze?

- Tak, to było trudne wyzwanie. Ale to był też naprawdę dobry czas. Praca z Harrim, choć niełatwa, była również bardzo satysfakcjonująca.

To prawda, że Kobayashiego dopiero w ubiegłym roku zdołałeś przekonać, że jazda porsche nie zastąpi mu treningu?

- Cóż, chcąc być z tobą szczerym, muszę powiedzieć, że Ryoyu nie jest najciężej trenującym sportowcem świata.

Wciąż nie jest?

- W sezonie było lepiej. Generalnie takie jego podejście ma oczywiście złe strony. Ale ma i dobre. Generalnie on robi to, co konieczne. I nic więcej.

Jaki wpływ na niego miałeś w trakcie sezonu ty, a jaki trener kadry Hideharu Miyahira?

- Miyahira jest dobrym trenerem, więc jeśli nie ma większych problemów, to nie ma sensu zakłócać harmonii widocznej w skokach Ryoyu. W sumie im mniej było naszego kontaktu, tym lepiej - tak to widziałem. Ale oczywiście zawsze w razie potrzeby Ryoyu się do mnie odzywał. Wysyłał mi pytania, nagrywał wideo, a ja mu pomagałem.

Kiedy Ryoyu miał na tyle trudny czas, że zwrócił się do ciebie o pomoc? Na mistrzostwach świata?

- Tak, w Seefeld.

Po tym jak na skoczni dużej w Innsbrucku zajął czwarte miejsce?

- Nie, po pierwszym treningu w Seefeld. Tamten trening nie był dla niego dobry, a jeszcze w Innsbrucku jego skoki były w porządku. Wydawało się, że w Seefeld wszystko idzie nawet jeszcze lepiej.

No tak, Ryoyu prowadził po pierwszej serii tego szalonego konkursu, ale w serii finałowej spadł na 14. miejsce. Nawet Horngacher rozmawiając z polskimi dziennikarzami po zawodach, mówił o pechu Kobayashiego.

- Ryoyu doskonale wie, co się wtedy stało, to jasne, że miał pecha. Ale w niektórych wcześniejszych konkursach sezonu miał sporo szczęścia. Na pewno patrząc na całą zimę, on nie ma powodów do narzekań.

Jaka jest twoja filozofia skoków? Uważasz, że kluczem do sukcesu jest przygotowanie motoryczne i cały czas je monitorujesz? Każesz swoim zawodnikom do perfekcji opanować technikę? Szukasz przewag w technologii? Jesteś przede wszystkim psychologiem? Jak trafiałeś choćby do Kobayashiego?

- Oczywiście bardzo dbam o zagadnienia techniczne czy o przygotowanie siłowy, ale najważniejszy jest dla mnie rozwój sportowca, z którym pracuję. Chcę, żeby skoczek rozumiał to co robi, po co rywalizuje, dlaczego cały czas dąży do poprawiania się. Bardzo się staram z każdego wydobyć jego potencjał.

A czego ci brakuje, żeby aspirować do prowadzenia powiedzmy Polski albo Niemiec? Czujesz, że w Pucharze Świata przez lata twojej nieobecności mogło się za dużo zmienić na przykład w wyścigu technologicznym?

- Bez wątpliwości technologia ma wielkie znaczenie we współczesnych skokach. To ona wprowadziła skoki w erę nowoczesności. Ja niestety nie jestem specjalistą od kombinezonów, nart czy wiązań. Zdecydowanie powinienem się tego nauczyć.

Dlaczego w 2010 roku postanowiłeś zostawić Puchar Świata i wyjechać do Japonii? Rezygnując z pracy z coraz biedniejszą i mającą coraz więcej ograniczeń kadrą Finlandii, nie miałeś ofert od innych drużyn?

- Z Japonii dostałem ciekawą ofertę, a bardzo chciałem poznać japońską kulturę. Chciałem zrozumieć, dlaczego mówi się, że jest ona taka trudna dla obcokrajowców.

Odnalazłeś się w niej na tyle dobrze, że długo nie chciałeś wracać, czy nie dostawałeś lepszych propozycji pracy?

- Co jakiś czas ktoś pytał, jakie są moje plany, co zamierzam. A ja byłem bardzo zaangażowany w pracę tutaj. Teraz jest inaczej. Mój dom jest w Sapporo i w Sapporo pozostanie, ale jestem gotów pracować w Europie i mieć dwa domy.

Czyli Japonia to wybór na całe życie?

- Tak, moja żona jest Japonką, tu ją poznałem. Ale jeśli będę pracował w Europie, oczywiste będzie to, że będę musiał dużo podróżować i w Japonii będę rzadko. Przygotowałem się na to.

Jaki masz pomysł na siebie? Idealnie byłoby, gdybyś dostał ofertę pracy na przykład w kadrze Polski, ale nie jako główny trener, tylko jako asystent?

- Moja sytuacja może się różnie rozwinąć, ale w tym momencie wyobrażam sobie, że chcąc wrócić do międzynarodowych skoków na najwyższym poziomie po dziewięcioletniej przerwie, od takiej pracy czułbym się lepiej jako jedna z osób sztabu niż jako główny trener. U was Stefan Horngacher na 100 procent odejdzie?

Na 90, może nawet 99.

- Nie będzie łatwo zastąpić go na stanowisku. Jakich macie kandydatów?

Najpoważniejszym jest Michal Dolezal, asystent Horngachera.

- To ciekawa opcja! Znam Michala, razem skakaliśmy.

Przyjaźniliście się, czy po prostu znaliście się ze skoczni?

- Kolegowaliśmy się, jak z wieloma innymi skoczkami. A później wiele razy rozmawialiśmy, gdy pracował dla czeskiej telewizji. To bardzo dobry człowiek.

To może wkrótce znów porozmawiacie, może Michal się do Ciebie odezwie?

- Ha, ha, nie wiem, zobaczymy. A jak wygląda sytuacja waszej kadry B? Jak wam się wiedzie w Pucharze Kontynentalnym?

Źle, a w każdym razie dużo gorzej, niż chcemy.

- Z czego to wynika? Chyba macie w szkoleniu wielu juniorów?

Ta grupa wcale nie jest duża, poza tym wielu zdolnych juniorów przepada nam krótko po wejściu w wiek seniorski - nie mają dochodów i rezygnują, chcąc jakoś zarobić na swoje rodziny. A w szkoleniu też nie możemy się równać choćby z Niemcami, bo mamy mało skoczni, ośrodków i trenerów.

- Naprawdę macie takie problemy? A jak było na przykład 20 lat temu?

Nie było niczego, Adam Małysz wyskoczył dosłownie znikąd. Na pewno pamiętasz, że świat skoków był w szoku. A Polska może nawet w jeszcze większym.

- Zainteresowanie skokami ciągle jest u was ogromne?

Tak, konkursy Pucharu Świata regularnie ogląda po pięć milionów widzów, a ta liczba się podwaja, gdy nasi zawodnicy walczą o medale igrzysk olimpijskich albo mistrzostw świata.

- Wow, to daje podstawę do wszystkiego!

To co, może do zobaczenia wkrótce?

- Może w Planicy?

A może w przyszłym sezonie w Polsce?

- Nigdy nie wiadomo.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.