Stefan Horngacher: Cześć.
My: Cześć.
- Jak tam?
- No właśnie, jak tam?
W niedzielę wieczorem grupka polskich dziennikarzy poszła pod szatnię polskich skoczków na Bergisel w Innsbrucku, by porozmawiać z Horngacherem. Austriacki trener przywitał nas nieśmiałą polszczyzną i nieśmiałym uśmiechem. Pytaliśmy, dlaczego nasza drużyna nie doskoczyła do podium „drużynówki” rozegranej w ramach MŚ w Seefeld. A szkoleniowiec nie umiał znaleźć odpowiedzi.
- Trudno powiedzieć, co poszło nie tak. Ta skocznia po prostu nam w jakiś sposób nie leżała. Nie potrafię tego wytłumaczyć – mówił.
Sytuacja jest trudna, bo na mistrzostwa świata przyjechał zespół, który aż 17 z 20 rozegranych „drużynówek” za Horngachera skończył na podium. Takich statystyk nie ma żadna inna ekipa. Ale w Innsbrucku ważniejsze okazały się inne liczby. 59 – tyle punktów jako kadra wyskakaliśmy na Bergisel 4 stycznia, w konkursie Turnieju Czterech Skoczni. I to był nasz najgorszy występ w całym sezonie. W sobotę na Bergisel skakano o medale MŚ indywidualnie i przy tej okazji zanotowaliśmy najgorszy start w mistrzowskim konkursie za kadencji Horngachera. A to był już dziewiąty medalowy konkurs, odkąd prowadzi nas Austriak.
Niedziela na Bergisel jeszcze dopełniła obrazu polskiej niemocy w tym miejscu. Okazuje się, że właśnie zaliczyliśmy jedyny taki weekend w sezonie, podczas którego polski skoczek nie stanął na podium.
Ostatnia z przytoczonych statystyk jest świetnym dowodem na to, jak dobry mamy sezon. Tylko jak sprawić, by teraz nie brzmiało to jak pocieszanie się, ale by trafiło do głów zawodników jako realny wyznacznik ich wartości i możliwości?
- To nie jest koniec świata. Bez przesady. Nie ma tragedii. Tragedia by była, jakbyśmy nie weszli do drugiej serii. Po prostu trzy drużyny były lepsze. Nie jest powiedziane, że za tydzień to my nie będziemy najlepsi. Taki jest ten sport – mówił nam zaraz po konkursach w Innsbrucku Kamil Stoch.
I bardzo dobrze, że tak mówił. On jest liderem. Mentalnie jest najtwardszy, podnosił się już po zdecydowanie większych niepowodzeniach niż piąte miejsce w konkursie indywidualnym i czwarte w drużynowym. Stoch musi pociągnąć za sobą kolegów, zwłaszcza zdezorientowanego Piotra Żyłę oraz załamanych Stefana Hulę (obwinia się o wynik drużyny) i Jakuba Wolnego (skakał tak źle, że nie załapał się do drużyny). Dobrze, że gotowy do pomocy wydaje się być Dawid Kubacki. - To nie jest koniec mistrzostw i to nie jest koniec sezonu. Wszystkich nas stać na bardzo dobre skoki. I wiem, że jeszcze może być fajnie. Do tego musimy sobie w spokoju pracować. I ten dzień z drużynówką przyjąć spokojnie, wziąć wynik na klatę. Nic innego nie wymyślimy – mówił w niedzielę.
Sytuację uspokoić muszą też ludzie, którzy są od tego, by pomagać skoczkom. Po drużynówce Adam Małysz opowiedział o napięciu, jakie jest w sztabie i przekłada się na zawodników. Bierze się stąd, że Horngacher wciąż zwleka z wyborem albo dalszej pracy w Polsce albo odejścia do Niemiec.
W 2016 roku to były mistrz sprawił, że Horngacher zrezygnował z pracy w Niemczech i objął naszą kadrę. Ich współpraca układa się świetnie, obaj zawsze ją sobie chwalą. Trudno ocenić czy teraz Małysz pod wpływem emocji powiedział publicznie coś, czego później żałował, czy jednak wszystko przemyślał i takimi wypowiedziami chciał spowodować, że Horngacher wreszcie się określi. To zdaniem Małysza oczyściłoby atmosferę w kadrze.
Prawda jest taka, że niepokój towarzyszy ekipie od prawie miesiąca. 31 stycznia Niemcy ogłosili, że po sezonie Werner Schuster odchodzi i że chcą, by jego następcą został Horngacher. Tak naprawdę od tamtego dnia w naszej ekipie pokątnie się o tym rozmawia. Do teraz, do mistrzowskich konkursów w Innsbrucku, problem przykrywały wyniki. Wygrywaliśmy konkursy PŚ, stawaliśmy na podium, więc wydawało się, że nasi skoczkowie są ponad plotki o przyszłości trenera, a co za tym idzie również o ich przyszłości. Małysz twierdzi, że od początku mistrzostw napięcie w ekipie jest większe, bo wszyscy świetnie pamiętają, że to tu, podczas MŚ, Horngacher ma wreszcie powiedzieć, co zdecydował.
Po drużynówce Małysz poszedł do Horngachera, choć wcześniej obiecał mu, że nie będzie na niego naciskał. – Rozmawialiśmy, ale bardziej o motywacji. Wspomniałem o decyzji, ale powiedział mi, że po mistrzostwach świata, więc nic na nim nie wymuszę. Powiedział, że da z siebie 200 procent, żeby z motywacją zawodników było dobrze – przekazywał nam dyrektor Polskiego Związku Narciaskiego w niedzielę późnym wieczorem.
Dlaczego Horngacher tak mocno upiera się przy tym, by jeszcze nie ogłosić swojej decyzji? On twierdzi, że wciąż jej nie podjął. Podobno serce mówi mu „Polska”, ale rozum podpowiada wybór oferty z Niemiec, bo tam Austriak widzi dla siebie lepsze perspektywy na przyszłość dalszą niż kilka najbliższych sezonów.
Bzdurą jest twierdzić, że Horngacherowi przestało na nas zależeć. Można pokazywać jak obejmował się z Niemcami po ich sukcesach w Innsbrucku. Ale nie wolno tego źle interpretować. Stefan to typ zwycięzcy, perfekcjonisty. I dobry człowiek. Gratulował serdecznie zwycięzcom, bo zna tych chłopaków i ich lubi. Z podwójnym mistrzem Markusem Eisenbichlerem pracował, gdy dzisiejszej gwieździe dopiero marzyło się punktowanie w Pucharze Świata. Przez dziesięć lat Horngacher uczył się fachu u Niemców, ceni ich, a oni cenią jego, nie zerwał z nimi relacji, bo dlaczego miałby to zrobić? Tu jest człowieczeństwo, a nie zdrada.
Horngacher trzyma nas w niepewności nie dlatego, że ma takie widzimisię. Nawet jeśli czuje, że odejdzie, to może woli tego nie przekazywać. Widzi, że atmosfera w jego zespole gęstnieje, ale może uważa, że gdyby teraz ogłosił swoje odejście, to z ekipy całkiem uleciałaby para? Wśród polskich skoczków są tacy, którzy mogliby pomyśleć, że może to czas, by kończyć. Ludzie ze sztabu zrozumieliby, że na wszelki wypadek muszą szukać innego zatrudnienia. Tu mają dobrą, rozwijającą pracę i dobre pieniądze. Ale nowy trener nie musi chcieć mieć tych samych asystentów, serwismenów, lekarza czy fizjoterapeuty, których miał Horngacher. Nie musi, nawet jeśli Polski Związek Narciarski będzie mu to sugerował.
Horngacher na pewno nie chce rozprężenia przed ostatnim konkursem mistrzostw świata. Nas pożegnał pod Bergisel polskim „Dziękuję”, do którego po chwili – również po polsku – dodał „Dziękuję za cierpliwość”. Później w hotelu rozmawiał nie tylko z Małyszem, ale też z zawodnikami. Przekonywał ich - a przekonywać potrafi, wszyscy podkreślają, że jest świetny jako psycholog - że na tych mistrzostwach jeszcze dużo możemy wygrać. Wystarczy tylko najpierw skoczyć do głowy.
W poniedziałek nasi skoczkowie odpoczywali. We wtorek o godz. 12.30 wezmą udział w pierwszych treningach w Seefeld na obiekcie HS 109. Kwalifikacje w czwartek, konkurs w piątek.