Tak wyglądały wyniki konkursu drużynowego na mistrzostwach świata w Lahti. Dwa lata temu Piotr Żyła, Dawid Kubacki, Maciej Kot i Kamil Stoch wywalczyli historyczne złoto. Nigdy wcześniej nasz zespół nie wygrał imprezy mistrzowskiej. Tamto zwycięstwo podopiecznych Stefana Horngachera było ukoronowaniem wielkich postępów, jakie zrobili pod wodzą austriackiego trenera w pierwszym sezonie wspólnej pracy. To wtedy z trzeciej „dziesiątki” Pucharu Świata do wygrywania wrócił Stoch. To wtedy pierwsze zwycięstwa w karierze odniósł Kot. To wówczas Żyła porzucił przedziwną pozycję dojazdową i potrafił zostać drugim zawodnikiem Turnieju Czterech Skoczni oraz brązowym medalistą mistrzostw w Lahti w konkursie indywidualnym.
Ale mimo medalu Żyły zawody indywidualne tamtych mistrzostw były dla nas rozczarowujące. Na skoczni normalnej mieliśmy czwarte miejsce Stocha, piąte Kota, ósme Kubackiego i 19. Żyły. Na obiekcie dużym ledwie dwa dni przed „drużynówką” poza trzecim Żyłą Kot był szósty, Stoch siódmy, a Kubacki ósmy.
To były wyniki bardzo dobre, ale pozostawiające niedosyt. Podobny często odczuwamy w bieżącym sezonie. Ludzie Horngachera są świetni, inaczej nie wywalczyliby aż 20 miejsc na podium w 21 konkursach (liczymy i indywidualne, i drużynowe). Ale dopiero w niedzielę w Oberstdorfie pierwsze zwycięstwo tej zimy odniósł Stoch. A wcześniej cieszyliśmy się „tylko” triumfami zespołu na inaugurację sezonu w Wiśle oraz wygraną Kubackiego w Predazzo.
Tęsknota za polskimi zwycięstwami jest zrozumiała. W dwóch poprzednich sezonach to nasi skoczkowie odnosili ich najwięcej, a tę zimę zdominował Ryoyu Kobayashi, który wygrał aż 10 z 19 indywidualnych startów.
Czy podczas lotów w Oberstdorfie doszło do przełomu, który chcieliśmy ogłaszać już trzy tygodnie temu po Predazzo (tam mieliśmy drugie i pierwsze miejsce Kubackiego oraz dwa trzecie miejsca Stocha)?
Trudno nie być pod wrażeniem tego, co przez trzy dni na niemieckim mamucie wyskakali nasi zawodnicy.
Wypunktujmy jeszcze to, co budzi szczególnie uznanie:
Uff, sporo tego. Zwłaszcza gdy weźmiemy pod uwagę, że to był weekend lotów, czyli czegoś, co wcale nie uchodzi za polską specjalność.
Widać, że w górę idzie dyspozycja każdego z czterech wymienionych Polaków, a co za tym idzie coraz jaśniej maluje się przyszłość naszej drużyny w kontekście MŚ w Seefeld. Jeszcze dwa tygodnie temu w Zakopanem z trudem zmieściliśmy się na podium „drużynówki”. Zajęliśmy trzecie miejsce, korzystając z dyskwalifikacji Norwegów (po 6 z 8 serii wyprzedzali nas o 13 pkt).
W Oberstdorfie to Norwegowie powinni rządzić, bo w lotach robią to od kilku dobrych lat. Drużynowo wygrywają w lotach wszystko od czterech lat. Przed rokiem w Vikersundzie w takim starcie pokonali nas rekordową różnicą 274,3 pkt, a w zawodach indywidualnych zajęli całe podium.
Teraz w Oberstdorfie skoczkowie Horngachera byli od nich wyraźnie lepsi. Byli wyraźnie najlepsi. Gdyby w piątek, sobotę i niedzielę odbyły się konkursy drużynowe, a nie indywidualne, wyniki byłyby następujące:
Za tydzień Lahti, z konkursem drużynowym. Ciekawe czy go wygramy, a jeśli tak, czy zrobimy to pewnie. Takie zwycięstwo w miejscu triumfu sprzed dwóch lat na pewno byłoby cenne.