Skoki narciarskie. Mistrz świata w lotach wraca do skoków! Zmagał się z poważną chorobą

Daniel-André Tande wraca na weekendowe konkursy Pucharu Świata na mamuciej skoczni w Oberstdorfie. To właśnie na tej skoczni rok temu sięgnął po tytuł mistrza świata w lotach narciarskich. Norweg ostatnie tygodnie spędził na indywidualnych treningach.
Zobacz wideo

Po Turnieju Czterech Skoczni Daniel Andre Tande został wycofany z Pucharu Świata, bo wyniki Norwega były zdecydowanie poniżej oczekiwań. W tym sezonie Tande wystąpił w dziewięciu konkursach indywidualnych, ale tylko dwa razy udało mu się awansować do drugiej serii. Skoczek ma na koncie tylko 17 punktów, a Turniej Czterech Skoczni zakończył na 37. miejscu w klasyfikacji generalnej. 

Tande wraca - ponoć stabilniejszy

Według trenera Alexandra Stöckla po kilku tygodniach spokojnych treningów skoki Tandego są bardziej stabilne. Skoczek dostanie więc szansę by pokazać się w Oberstdorfie, z którego ma bardzo dobre wspomnienia. Chodzi oczywiście o zeszłoroczne mistrzostwa świata w lotach narciarskich. Rok temu Tande sięgnął tam po złoty medal, a od 19 stycznia 2018 roku jest także rekordzistą skoczni imienia Heiniego Klopfera ( poleciał 238,5 metra). Mało wskazuje jednak na to, że skoczek nagle stanie się jednym z kandydatów do zwycięstw. 

Nadrabianie zaległości z lata

Niestety, wiosną tego roku Tande zmagał się z poważną chorobą. Stracił przez nią około trzy miesiące treningów, a brak odpowiedniej bazy siłowej na pewno przełoży się na wytrzymałość w sezonie zimowym. Trener norweskich skoczków narciarskich Alexander Stoeckl szacuje, że Tande wykonał także blisko 200 skoków mniej niż jego koledzy z drużyny. Właśnie dlatego ostatnie trzy tygodnie Tande poświęcił więc nie tylko na treningi techniczne, ale skupił się także na nadrobieniu motorycznych zaległości z lata.

Szybka reakcja uchroniła Tandego od śmierci?

Mistrz świata w lotach narciarskich z sezonu 2017/2018 zachorował na zespół Stevensa-Johnsona, który jest chorobą immunologiczno-dermatologiczną pojawiającą się w wyniku zażycia nieodpowiednich (przy tej infekcji) leków. Prowadzi ona do ostrych zmian w błonach śluzowych, a także na skórze, a w najgorszych przypadkach może powodować nawet śmierć. - Zaczęło się od zwykłego przeziębienia na początku maja. Lekarz przepisał mi pewien antybiotyk, ale ja czułem się coraz gorzej. Pewnego ranka spojrzałem w lustro i wpadłem w panikę, bo całe moje usta były jedną olbrzymią raną, a ja miałem poważne problemy z oddychaniem - mówi Tande cytowany przez NRK.

- Myślałem, że umieram. Lekarze stwierdzili, że znalazłem się w szpitalu w najlepszym możliwym momencie i zdążyłem przed rozprzestrzenianiem się choroby. Lekarze powiedzieli, że gdy rany wynoszą 10 procent powierzchni ciała, to aż 30 procent pacjentów umiera - opowiadał latem Tande.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.