Skoki narciarskie. Ryoyu Kobayashi odlatuje najbardziej. Może pobić rekord wielkich skoczków

Tydzień temu Ryoyu Kobayashi wyrównał wyczyn Svena Hannawalda i Kamila Stocha, wygrywając wszystkie konkursy w jednej edycji Turnieju Czterech Skoczni. W sobotę w Predazzo wyrównał mający już 16 lat rekord skoczni Adama Małysza. W niedzielę Japończyk może zostać pierwszym skoczkiem w historii Pucharu Świata z serią siedmiu zwycięstw z rzędu. Kwalifikacje o godz. 15.45, zawody o 17.00. Transmisje w Eurosporcie, relacje na żywo na Sport.pl
Zobacz wideo

Było ich czterech. Jako pierwszy w sezonie 2004/2005 sześć pucharowych startów z rzędu wygrał Janne Ahonen. Jeszcze tej samej zimy jego rekord niespodziewanie wyrównał Matti Hautamaeki. A później – w grudniu 2007 roku to samo zrobił Thomas Morgenstern, a w styczniu oraz lutym 2009 roku – Gregor Schlierenzauer.

Kobayashi odlatuje najbardziej

Czyja seria zrobiła największe wrażenie? Może Ahonena, bo była pierwsza. Ale Fin punktowo rywali nie miażdżył. Żadnego ze swych zwycięstw nie odniósł z przewagą nad drugim zawodnikiem podobną do tej, jaką w sobotę w Predazzo miał Kobayashi. On drugiego Dawida Kubackiego wyprzedził aż o 26,5 pkt. Ahonen najwyraźniej triumfował wtedy, gdy drugi w Oberstdorfie Roar Ljoekelsoey stracił do niego 9,6 pkt.

Wielki Fin kompletując swoją serię sześciu zwycięstw drugiego skoczka wyprzedzał średnio tylko o 4,26 pkt. Kobayashi zawodnikowi numer dwa odskakuje teraz średnio na 10,78 pkt. Hautamaeki, Morgenstern i Schlierenzauer ze swoimi średnimi mieszczą się między Ahonenem a Kobayashim. Ich liczby to odpowiednio: 9,16 pkt, 7,58 pkt i 10,15 pkt.

Wnioski? Trudno tylko na podstawie danych czysto statystycznych oceniać, że Kobayashi ma passę jeszcze lepszą od zwycięskich serii swoich poprzedników.

Szczęście potrzebne każdemu

Japończyk tak jak oni do seryjnego wygrywania potrzebował nie tylko wspaniałej formy, ale również szczęścia. Ahonen aż trzy ze swych sześciu zwycięstw może wspominać jako odniesione o włos. On tylko o 1,5 pkt wyprzedził Ljoekelsoeya, o 1,1 pkt Morgensterna i o 0,4 pkt Jakuba Jandę. Hautamaeki wygrywał, mając 1,0 pkt więcej od Ljoekelsoeya i o 0,1 pkt więcej od Widhoelzla. Morgenstern jeden z konkursów tylko o 2,2 pkt wygrał z Romoerenem, Schlierenzauer nie miałby takiej passy, gdyby nie minimalne zwycięstwa o 1,5 pkt nad Morgensternem, o 2,0 pkt nad Simonem Ammanem i o 0,9 pkt nad Andersem Jacobsenem. Kobayashi, co na pewno dobrze pamiętamy, dwa razy był blisko porażek z Markusem Eisenbichlerem. W Oberstdorfie wyprzedził Niemca o 0,4 pkt, a w Garmisch-Partenkirchen – o 1,9 pkt.

Małysz nokautował, ale szczęścia nie miał

Takiego szczęścia brakowało kiedyś Adamowi Małyszowi. W fantastycznym sezonie 2000/2001 czterokrotny zdobywca Pucharu Świata mógł wygrać aż osiem razy z rzędu, gdyby nie przytrafił mu się upadek w Hakubie. Tam był ósmy po pięciu kolejnych zwycięstwach (już to była wówczas rekordowa seria). A właściwie po nokautach. W Innsbrucku wygrał z przewagą 44,9 pkt nad drugim Ahonenem. W Bischofshofen drugiego Ahonena wyprzedził o 31,9 pkt. Następnie na lotach w Harrachovie wygrał najpierw z drugim Martinem Schmittem różnicą 27,5 pkt, a następnie z drugim Ahonenem różnicą 16,7 pkt. Po wylocie z Europy w amerykańskim Park City do najlepszego Małysza aż 36,9 pkt stracił drugi w zawodach Wolfgang Loitzl. I dopiero cztery dni później nastąpił upadek Polaka w Hakubie. Po nim Małysz podniósł się jak mistrz – w Sapporo wygrał wyprzedzając drugiego Loitzla o 25,8 pkt i drugiego Risto Jussilainena o 5,4 pkt.

Nikt nigdy w Pucharze Świata nie odlatywał rywalom tak bardzo jak wówczas nasz czterokrotny mistrz świata

Po czwartym z tych tytułów Małysz jeszcze raz był bliski osiągnięcia historycznej serii zwycięstw. W 2007 roku prowadzony wówczas przez Hannu Lepisto zawodnik wygrał konkurs MŚ na skoczni normalnej z największą przewagą w historii nad wicemistrzem – Ammann stracił aż 21,5 pkt. W Pucharze Świata do końca sezonu zostało siedem startów. Małysz wygrał sześć z nich. W Lahti i w Kuopio jeszcze z przewagą skromną – 7,5 oraz 1,7 pkt nad Andreasem Koflerem. Później przyszedł triumf w Oslo z notą wyższą o 15,3 pkt od tej, jaką uzyskał drugi w zawodach Andreas Kuettel. Ale dzień później wygrać już się nie dało. Na wietrznej loterii Małysz walczył tylko o przetrwanie.

 

Anders Jacobsen, który próbował wtedy bronić się przed Małyszem goniącym jego i Kryształową Kulę, mówił wprost, że w takich warunkach Polak nie powinien dostać zielonego światła na start. Małysz w Oslo był 54. (warunki nie pozwoliły rozegrać kwalifikacji, zawody ciągnięto na siłę), ale zupełnie nie wybiło go to z rytmu. Sezon skończył hat-trickiem w Planicy. Tam drugiego Ammanna wyprzedził o 15,1 pkt, drugiego Jacobsena o 1,9 pkt i drugiego Ammanna o 3 pkt.

W 2007 roku Małysz nie dominował może aż tak jak sześć lat wcześniej, ale i tamten jego wielki czas warto pamiętać.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.