Turniej Czterech Skoczni. Kamil Stoch: Pech? I tak, i nie. To był mój najlepszy dzień

- Nie wiem czy widzicie, ale zaraz za czerwoną linią od naszej strony jest mulda. Wpadłem centralnie w nią - mówił Kamil Stoch po konkursie w Innsbrucku. Zajął piąte miejsce, a mógł być wyżej, gdyby nie pech w drugiej serii. Mimo wszystko dwukrotny zwycięzca Turnieju Czterech Skoczni jest zadowolony. - To był mój najlepszy dzień na tym Turnieju - ocenia. Stoch jest czwarty przed kończącym rywalizację konkursem w Bischofshofen. Kwalifikacje w sobotę o godz. 17.00. Transmisja w Eurosporcie, relacja na żywo w Sport.pl.
Zobacz wideo

Łukasz Jachimiak: Po dalekim skoku i zachwianym lądowaniu w drugiej serii machnąłeś ręką – z radości czy ze zdenerwowania, że lądowanie nie było lepsze?

Kamil Stoch: Wiedziałem, że zrobiłem wszystko co mogłem, aczkolwiek to lądowanie będzie mnie kosztowało wiele punktów.

Myślałeś, że zakosztuje jeszcze więcej niż zakosztowało? Dostałeś dwie „18” i jedną notę 17,5.

- No tak, ale można to było wylądować na 19,5. Niestety, nawet stąd [staliśmy około 50 metrów od miejsca, w którym lądował Stoch] widać, w co wpadłem. Nie wiem czy widzicie, ale zaraz za czerwoną linią [130. metra] od naszej strony jest mulda. Wpadłem centralnie w nią, podbiło mi obie narty, trudno było cokolwiek z tego zrobić. Później tak samo wpadł tam Ryoyu Kobayashi [w drugiej serii też skoczył 131 m].

Czyli pech?

- I tak, i nie. I tak było super. 131 metrów? Uważam, że to superwynik.

W pierwszej serii też miałeś trochę pecha? Wtedy do warunków wietrznych.

- Nie powiedziałbym, że miałem pecha. Generalnie zrobiłem wszystko, co mogłem, a na warunki nie mam wpływu. I na to, co się dzieje z rozbiegami też nie ma wpływu.

O Dawidzie Kubackim chyba jednak trzeba powiedzieć, że miał pecha? W drugiej serii miał trudne warunki, a dopiero po nim belka poszła w górę.

- Tak, on nie miał szczęścia, stać go na dużo więcej niż to, co osiągnął. A podnoszenie belki było totalnie bez sensu.

Dlaczego aż tak?

- Minus osiem punktów za same belki robi za dużą różnicę.

Awansowałeś na czwarte miejsce w klasyfikacji generalnej Turnieju. Do podium tracisz 15,3 pkt. Da się to odrobić w Bischofshofen?

- Pewnie, że się da. Ale ja o tym nie myślę. Bo przecież można też stracić 15 punktów. Skupię się na swoich skokach, na dobrej zabawie, a przede wszystkim na stabilności.

Lepiej Ci się skakało w Innsbrucku niż w Garmisch-Partenkirchen?

- Lepiej. Zdecydowanie. To był najlepszy dzień na tym Turnieju. Uważam, że teraz zrobiłem najlepszą pracę i oddawałem najlepsze skoki.

Czyli Twoja pozycja dojazdowa jest coraz bardziej stabilna?

- Tak.

Jak się czułeś z tym, że praktycznie zaczynałeś konkurs?

- To dla mnie nowe doświadczenie. Miałem więcej luzu, bo inaczej się jedzie na samym końcu. A jeszcze między skokami miałem dużo więcej czasu dla siebie.

Wspomniałeś Kobayashiego - widziałeś jego skok na 136,5 m oceniony na same „19,5”?

- Skacze wybitnie. Można tylko patrzeć i podziwiać.

Jeśli zwycięży również w Bischofshofen, to zachowasz się tak, jak rok temu Sven Hannawald wobec ciebie i przyjmiesz Japończyka do waszego klubu skoczków, którzy wygrali wszystkie konkursy jednej edycji Turnieju Czterech Skoczni?

- W takim przypadku na pewno mu pogratuluję.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.