PŚ w Wiśle. Kamil Stoch: Po poprzednich igrzyskach wszystko mnie przygniotło. Nie umiałem sobie z tym poradzić

W Zębie, rodzinnej miejscowości Kamila Stocha, powstała ulica jego imienia. - To było coś, o czym pomyślałem: "Nie chcem, ale muszem". Zbyt duża była presja ogólna na mnie, żebym nie uległ. Nie jestem tego fanem, nie lubię być na świeczniku - mówi dla Sport.pl Kamil Stoch, zwycięzca ubiegłorocznego PŚ.

Na koniec roku przypominamy najciekawsze wywiady i artykuły, które ukazały się na Sport.pl. Wywiad z Kamilem Stochem ukazał się przed inauguracją Pucharu Świata w Wiśle.

Łukasz Jachimiak: Od listopada do marca funkcjonujesz trochę inaczej czy zupełnie inaczej niż zwykle?

Kamil Stoch: Co dokładnie masz na myśli?

Kiedy wygrywałeś Turniej Czterech Skoczni, triumfując we wszystkich czterech konkursach, to dopiero po zawodach w Bischofshofen dowiedziałeś się, że na trybunach jest Twoja rodzina, prawda?

- Zgadza się, tak było.

Wcześniej Adam Małysz dbał, by trafiało do Ciebie jak najmniej wiadomości, dzięki czemu nie musiałeś komentować między innymi postawy Svena Hannawalda, który obiecał, że postawi piwo temu, kto Cię pokona.

- Tak, byłem skupiony na sobie.

Nie jest tak, że kiedy w listopadzie zaczyna się sezon, Ty stajesz się skupiony na sobie, a przez to trochę wyłączony z normalnego życia aż do końcówki marca?

- To nie do końca jest tak, że ja się całkowicie wyłączam i nie rejestruję tego, co się dzieje dookoła mnie. Chociażby sytuacja z moją rodziną w Bischofshofen to pokazuje. Rok wcześniej też tam wygrałem, a wtedy wiedziałem, że część rodziny przyjedzie. Napisali do mnie i jakoś tak z sytuacji wywnioskowałem, że będą. Miło mi się zrobiło, że w końcu mogłem im nawet pomóc z biletami. Dla mnie to naprawdę nic deprymującego, że najbliżsi są ze mną, że mnie oglądają, że mi kibicują. To miłe, że jadą kawał drogi, żeby mnie wspierać. To wręcz pomocne. A co do sytuacji ze Svenem, to było tak, że oczywiście niektóre wypowiedzi i komentarze do mnie dochodziły i rozumiałem, że on wolałby pozostać jedynym zawodnikiem w historii, który wygrał wszystkie konkursy w jednej edycji Turnieju Czterech Skoczni. Wiedziałem, że mi nie kibicuje, bo chciałby, żeby nikt nie powtórzył jego sukcesu. Ale nie myślałem o tym. Zawsze staram się znaleźć swój system przygotowania. Wiadomo, że niektóre sytuacje są stresujące i go zakłócają, ale więcej jest takich, które z pozoru mogłyby być stresujące, a zwyczajnie sobie przelatują przez moją głowę i zupełnie nic mi nie robią. Umiem się trzymać swojego systemu, który jest sprawdzony, który wiadomo że pozwoli mi jak najlepiej wykonać moją pracę. Właśnie tak podchodzę do zawodów - że muszę zrobić swoje, czyli, że mam skok, który chcę wykonać jak najlepiej, a więc muszę się do tego przygotować, również mentalnie. Chodzi o to, żeby nie zakłócać sobie rytmu poprzez myślenie o nagrodach, o tym co kto powie, o tym, że ktoś się może okazać ode mnie lepszy. Robię swoje, a jak wyjdzie, jaki będzie wynik to się dopiero później okazuje.

Skoki narciarskie. Stefan Kraft znów głównym rywalem Kamila Stocha?

Rozumiem, że Ciebie nie zdekoncentrowałaby świadomość, że w Bischofshofen na trybunach masz rodziców i siostry, ale nie sądzisz, że tym razem mogło być tak, że rodzina nie dawała Ci znać, że jedzie, bo stawka była wyjątkowo wysoka i nawet najbliżsi nie wiedzieli jak zareagujesz na ich przyjazd?

- Może oni rzeczywiście sobie do końca nie zdawali sprawę z tego, jak ja bym zareagował, wiedząc, że są na miejscu. Dla najbliższych mi osób to wszystko na pewno było stresujące. Dla rodziny, ale też dla trenerów, dla całego otoczenia. Oni wszyscy myśleli, że każda sytuacja może mi zaszkodzić, zdekoncentrować mnie. Ale ja właśnie wtedy, przed ostatnim konkursem, szczególnie szukałem normalności. Całkowitej normalności. Nie chciałem nic kombinować, przejmować się, że ktoś czy coś mi jakoś może zaszkodzić. Wszystko starałem się przyjmować naturalnie. Wiem, że im więcej sztucznych zabiegów, tym gorzej wszystko wychodzi. Już mam doświadczenie i wiem, że najprostsze metody zazwyczaj dają najlepsze efekty.

Przypomniała mi się Wu Minxia. Chińska mistrzyni skoków do wody zdobyła aż pięć złotych medali olimpijskich, ale przez lata żyła skoszarowana w ośrodku przygotowań. Z bliskimi się nie widywała, a kiedy rozmawiała z nimi telefonicznie, to oni musieli zatajać informacje, które mogłyby odwrócić uwagę zawodniczki od treningu. I tak nie powiedzieli jej np. o śmierci babci i o nowotworze mamy.

- To jest straszne.

To robienie ze sportowca maszyny, o której Ty wspominałeś w poprzednim sezonie, podkreślając, że nią nie jesteś?

- Straszne podejście. Wiadomo, że tam włożono mnóstwo pieniędzy i energii w program budowy sportu. Niektóre społeczeństwa funkcjonują tak, że ktoś coś powie i tak musi być, koniec. Ja podchodzę do sportu w inny sposób. Uczyłem się tego bardzo długo, ale już naprawdę rozumiem, że nie zawsze wszystko musi wyjść tak, jak chcę. Czasami to, co się wydarzy muszę przyjąć takim, jakie jest. Z pokorą i wdzięcznością, z uznaniem, że widocznie tak musi być, żebym się czegoś nauczył. Właśnie tak podchodziłem do ostatniego konkursu Turnieju Czterech Skoczni. Po pierwszej serii prowadziłem, ale Dawid Kubacki był zaraz za mną, tracił bardzo niewiele. Mogło tak być, że mnie przeskoczy. Myślałem sobie, jak bym na to zareagował. Wyobrażałem sobie, co by było, gdyby Dawid wygrał, wyprzedzając mnie na przykład o 0,1 punktu. No i co by było? Nic by nie było, świat by się nie zawalił, na skoczni w Bischofshofen dalej zalegałby śnieg, a my byśmy się cieszyli, bo ja bym wygrał Turniej Czterech Skoczni po raz drugi z rzędu, a Dawid wygrałby swój pierwszy konkurs Pucharu Świata.

Skoki narciarskie. Kamil Stoch znowu zdominuje sezon? Niemiecka agencja nie ma wątpliwości

Myślę, że Wy byście sobie z tą sytuacją faktycznie fajnie poradzili, ale kibice chyba niekoniecznie.

- To jest kwestia przekazywania kibicom naszych odczuć. Wydaje mi się, że ludzie by zrozumieli, gdybyśmy udzielili wywiadów i wytłumaczyli, że całe piękno sportu tkwi w tym, że jest tak nieprzewidywalny.

Pamiętasz sezon 2014/2015? Wtedy Kryształową Kulę wywalczył Severin Freund, choć zebrał dokładnie tyle samo punktów, co Peter Prevc. Słoweniec wygrałby Puchar Świata, gdyby w ostatnim konkursie, w Planicy zajął pierwsze miejsce, ale wtedy wyprzedził go kolega z kadry, Jurij Tepes.

- Pewnie, że to pamiętam.

Może wiesz jak odbierana była ta sytuacja przez Słoweńców?

- Wydaje mi się, że na początku były dziwne odczucia. Peter na pewno bardzo chciał wygrać, kibice go mocno dopingowali. Nie wiem czy Peter miał żal, ale myślę, że nie miał, bo na pewno nie powinien mieć do nikogo żalu. I sądzę, że go nie miał, bo dobrze pamiętam, co się stało rok później. Wtedy Peter był totalnym dominatorem, wygrał w sezonie wszystko, co było do wygrania. Odniósł taki sukces, jakiego pragnął.

Pewnie Ciebie różne statystyki nie zajmują aż tak jak mnie, ale liczby pokazują, że nawet Prevc nie zdominował zimy 2015/2016 aż tak, jak to w poprzednim sezonie zrobiłeś Ty. Wygrywałeś konkursy z takimi przewagami punktowymi nad zawodnikami z drugich miejsc, jakich skoki nie widziały od czasów panowania Adama Małysza. Czy w nową zimę wskakujesz trochę z ciężarem, z poczuciem, że wielu ludzi będzie liczyło na kontynuację? Czy jesteś na tyle mocny mentalnie, że zupełnie się takimi rzeczami nie przejmujesz?

- Przede wszystkim nie wracam do zeszłego sezonu w taki sposób, nie myślę "O ja cię! Wygrywałem z aż takimi przewagami!". Dzięki temu nie myślę, że teraz może być mi trudniej. Okej, to byłe miło. Ale z jednej strony. Bo z drugiej to było dla mnie jednak trochę zaskakujące, że moja dyspozycja w końcówce sezonu aż tak wystrzeliła. Z jednej strony to było super, bo pokazało mi, w jaki sposób rozwija się moja kariera, pokazało, że w dalszym ciągu są pewne pokłady, z których mogę czerpać, że mogę się ulepszać, rozwijać. A z drugiej strony patrzę na ubiegłą zimę, wiedząc, że to minęło, że to już jest historia, która zupełnie nic nie mówi o tym, jaki będzie nowy sezon. Może się okazać, że będę walczył, będę wszystko robił jak najlepiej, a będę zajmował miejsca na przykład w drugiej "dziesiątce". Przecież każdy się rozwija, każdy chce być coraz lepszy, reszta świata nie śpi, rywale chcą wygrywać i absolutnie każdy ma do tego prawo.

Skoki narciarskie. Robert Johansson czarnym koniem nowego sezonu? To może być nowa gwiazda skoków

Miałeś taki czas, że bardzo się starałeś, ale bardzo Ci nie szło. Dla mnie symbolem Twojej niemocy był Engelberg 2015. Tam jeszcze w sobotę robiłeś dobrą minę do złej gry, próbowałeś przekonywać, że wyniki nie mają znaczenia, bo robisz swoje najlepiej jak potrafisz, ale dzień później nie wytrzymałeś, wypowiedziałeś długo później komentowane zdanie brzmiące mniej więcej tak: "Fizycznie czuję się tak, że mógłbym wziąć te góry i je przenieść, a psychicznie jest tak, że z piórkiem na plecach nie byłbym w stanie podnieść się z kolan". Jak to zrobiłeś, że w końcu jednak wstałeś? I to tak spektakularnie, że teraz choćby wspomniany Prevc mówi, że jesteś inspiracją, że chce wrócić tak, jak Ty wróciłeś?

- Rok po igrzyskach w Soczi był dla mnie bardzo trudny. Wtedy miałem kontuzję. W sumie dwa lata były dla mnie trudne. Na igrzyskach w Soczi odniosłem sukces po którym przyszło bardzo duże zainteresowanie. I medialne, i w ogóle całego społeczeństwa. Ono dotyczyło i ogólnie skoków, i mojej osoby. Co za tym idzie, miałem o wiele więcej obowiązków. Wszystkich oczekiwań nie mogłem spełnić, nie mogłem być wszędzie gdzie mnie zapraszano i zrobić wszystkiego, o co mnie proszono, ale chociaż część z tego starałem się zrobić. I to spowodowało, że byłem bardziej zaabsorbowany, przez to nie mogłem złapać luzu i świeżości w skokach. To była dla mnie totalnie nowa rzecz, musiałem się tego wszystkiego nauczyć. A jeszcze do tego doszła kontuzja. Chciałem za wszelką cenę wrócić po niej jak najszybciej. No i myślałem, że już jest wszystko dobrze, a tu przy rozgrzewce kontuzja się odnowiła i miałem kolejny miesiąc z głowy, operację. Ciężar się nawarstwiał i nawarstwiał, męczyłem się. Koniec końców tamten sezon i tak okazał się w miarę dobry, bo skończyłem go w pierwszej „dziesiątce” Pucharu Świata [na dziewiątym] i chyba z jednym wygranym konkursem czy z dwoma.

Z dwoma – w Zakopanem i w Willingen.

- Tak. I jeszcze był medal mistrzostw świata w drużynie [brąz w Falun]. Ale kolejny rok był już kumulacją wszystkiego, co się działo po Soczi. I to wszystko mnie tak przygniotło, że nie byłem w stanie sobie z tym poradzić. Może gdzieś… Chociaż nie, nie twierdzę, że system treningowy był zły. My się wtedy w dalszym ciągu rozwijaliśmy.

Skoki narciarskie. Terminarz Pucharu Świata w sezonie 2018/19

Ale potrzebny był nowy impuls, zmiana?

- Z perspektywy czasu trudno mi mieć żal do kogokolwiek. Tak sobie to teraz tłumaczę, że na tamten czas musiało być jak było. Przyszedł nowy trener, dał właśnie nowy impuls w postaci trochę zmienionego programu treningowego. A też trener Horngacher jest totalnie inny od trenera Kruczka. Ma zupełnie inną osobowość. Może taka zmiana była konieczna. Oczywiście nie twierdzę, że każdy kto ma kryzys, musi zmieniać trenera. Czasami zmiany mogą dotyczyć czegoś innego, na przykład podejścia mentalnego. Ale zmiana trenera mnie całkowicie odświeżyła. Mogłem może nie to, że zacząć wszystko od nowa, ale na pewno mogłem zamknąć jeden rozdział i zacząć pisać następny, nowy.

Powiedziałeś, że po Soczi miałeś mnóstwo przeróżnych propozycji. Więcej niż po ostatniej zimie, z Pjongczangiem i tak spektakularnie wygranym Turniejem Czterech Skoczni?

- Teraz było podobnie jak wtedy, ale już lepiej sobie radziłem, bo kilka lat temu się tego trochę nauczyłem.

Jakie propozycje odrzucałeś? Z "Tańca z gwiazdami"?

- Te odrzucam notorycznie, co roku, ha ha.

Nie tracą nadziei?

- Nie tracą.

A może powinni złamać swoje zasady i zaprosić Cię razem z żoną, zamiast proponować Ci występy z tancerką?

- Nie, nie, my jesteśmy z Ewą ludźmi, którzy starają się być na uboczu. Cenimy sobie bardzo naszą prywatność. Nie rozdajemy jej na prawo i lewo, trzymamy ją dla siebie. Tym co możemy, tym co uznajemy za słuszne, się dzielimy. Ale jednak większość zachowujemy tylko dla siebie. Oboje jesteśmy doświadczeni. Ewa jako mój menedżer i ja jako zawodnik wiele już się nauczyliśmy i wiemy, co jest dla mnie dobre, co mogę zrobić bez większych konsekwencji, a co by mnie kosztowało za dużo energii.

Skoki narciarskie. Rekord świata w długości skoku

Jak to jest z ulicą Twojego imienia? Jest już w Zębie adres Stocha?

- Podobno jest.

Nie wiesz tego? Nie jeździsz nią? Słyszałem, że ma prowadzić do Twojego domu.

- To jest główna ulica, tak czy siak będę musiał nią jeździć.

Ale ona faktycznie prowadzi do Twojego domu? Kamil Stoch będzie mieszkał przy ulicy Kamila Stocha?

- No raczej tak będzie. To było coś, o czym pomyślałem: „Nie chcem, ale muszem”. Zbyt duża była presja ogólna na mnie, żebym nie uległ. Nie jestem tego fanem, nie lubię być na świeczniku. Jako dziennikarz widzisz jak się zachowuję. Nie pcham się przed kamery, nie staram się, żeby cały czas o mnie mówiono, a wręcz przeciwnie – wolę, żeby czasem było o mnie totalnie cicho, żeby ludzie odpoczęli.

Z lodówki rzeczywiście nie wyskakujesz.

- Ale na tę ulicę musiałem się zgodzić, nie było wyjścia.

Kto tak na Ciebie naciskał?

- I mieszkańcy, i wójt. Bardzo mnie o to proszono. Bardzo.

Czyli znalazłeś się w podobnej sytuacji jak kilka lat temu Adam Małysz, gdy namówiono go, żeby skocznia w Wiśle nosiła jego imię, choć on długo powtarzał, że nie chce, że niezręcznie się z tym czuje.

- Tak, podobnie wyszło. Teraz z perspektywy wiadomo, że to jest z jednej strony bardzo miłe, ale z drugiej – trochę krępujące.

W tym Waszym wymarzonym domu jeszcze z Ewą nie mieszkacie?

- Nie, jeszcze nie jest wykończony.

A znasz teorię mówiącą, że kiedy sportowiec buduje i wykańcza dom, to nie odnosi sukcesów?

- Znam. Znam też tę, że jak sportowiec się żeni, to spisuje się gorzej. Cóż, widocznie ja jestem wyjątkiem potwierdzającym regułę. A nawet dwie - i o domu, i o małżeństwie.

Sytuacja z ulicą Stocha pokazuje, że lubisz ludzi i jeśli możesz im coś dać, to dajesz?

- Chyba tak.

Stąd pomysł na robienie sobie na różnych skoczniach selfie z dużymi grupami kibiców? Na Twoim Facebooku takich zdjęć jest coraz więcej.

- Fajnie wyszło, bo to się samoistnie stworzyło. Kiedyś sobie zrobiłem takie zdjęcie z fanami, a później zobaczyłem bardzo dużo pozytywnych komentarzy. Ludzie pisali: „Wow, jestem!”, „Widzę się na tym zdjęciu!”. Posypały się lajki, ktoś napisał „Prosimy o jeszcze”, a ja uznałem, że to bardzo pozytywne. Skoro ludzie robią sobie zdjęcia ze mną, to ja też chętnie robię sobie zdjęcia z ludźmi.

Skoki narciarskie. FIS znalazł sposób na nieprzepisowe kombinezony. Zmiana w procedurze kontroli wywoła lawinę dyskwalifikacji?

Wygląda na to, że coraz bardziej zależy Ci nie tylko na fotografowaniu ludzi, ale też na ich ubieraniu. Masz swoją markę odzieżową, a jeszcze dodatkowo wypuszczasz kolekcję ubrań z firmą 4F. Tu nie ma konfliktu interesów?

- Moja żona specjalizuje się w różnych projektach. Czasem wydaje się, że one totalnie odstają od rzeczywistości, a później okazują się wielkimi sukcesami. Kilka lat temu Ewa ze swoim bratem i oczywiście ze mną założyła markę Kamiland, która skupia się na projektowaniu i tworzeniu czapek zimowych. Mamy też bluzy, kurtki, ale czapki są najważniejsze, co roku powstają nowe modele, tworzymy coraz lepsze produkty. Ewa sama to projektuje, później z bratem szuka wykonawców i najlepszych materiałów. Cały czas się rozwijają, moim zdaniem świetnie to wychodzi. Kibicom się podoba, jakościowo czapki są bardzo dobre, cenowo jest okej. Od czapek się zaczęło, a w tym roku przyszła do nas oferta od firmy 4F, żeby wspólnie zrobić coś wyjątkowego. Doszliśmy do wniosku, że warto stworzyć kolekcję ubrań sportowych. Ewa, która ma już doświadczenie w projektowaniu i trochę w tworzeniu odzieży, bardzo mi pomagała stworzyć tę kolekcję. Ja przymierzałem wszystkie stroje, upewniałem się, że one się sprawdzają w treningu pod względem funkcjonalności. Wiadomo, że nie da się zrobić zupełnie nieprzemakalnego dresu, ale osobom, które chcą aktywnie spędzić czas, spodoba się i strona wizualna, i jakość.

Czyli dresy Stocha kibic kupi w 4F, a czapki dalej na stronie Kamiland?

- Generalnie tak, chociaż w 4F też będą czapki. Ale zrobione przez 4F. A te, które my sami produkujemy, są dostępne na naszej stronie. Muszę powiedzieć, że kiedy ja się szykowałem do sezonu, to moje elfy - bo tak nazywam Ewę i Adama – też się przygotowywały. Oni włożyli mnóstwo pracy w stworzenie dla ludzi jak najlepszych, nowych produktów.

Oni elfy, a Ty Święty Mikołaj?

- Elfy, bo cały rok zasuwają. Ja robię wszystko, co mogę i oni też. Mamy mnóstwo różnych zapytań, korespondencji, spraw marketingowych. Sam bym nie był w stanie tego ogarnąć, to też spada na nich.

Klub Eve-nement też prowadzą oni?

- Prowadzą i rozwijają. Klub staje się moim oczkiem w głowie.

Niedawno zatrudniliście drugiego trenera, Twojego kolegę ze skoczni, Krzysztofa Miętusa. Czy za tym idzie już przyrost zawodników uczących się u Was skoków?

- Tak, z 23 dzieciaków trenujących u nas do niedawna teraz zrobiła się już „30”. Klub się bardzo mocno rozwija. W ostatnich mistrzostwach Polski zadebiutował nasz pierwszy zawodnik.

Jak się nazywa i jak wypadł?

- Szymek Zapotoczny, był 24. na 39 startujących.

Który to rocznik?

- 2003. To jest naprawdę fajne wydarzenie, znak dla całej naszej młodzieży. Mamy bardzo utalentowanych zawodników, ale nie chcę tu zbytnio słodzić, żeby ich nie zepsuć. Każdy z nich ma duży potencjał, od nich zależy, jak go wykorzystają.

Skoki narciarskie. Martin Schmitt wskazał najmocniejszego z Niemców. Wielki rywal Stocha

W przyszłości widzisz siebie w roli prezesa tego klubu?

- Ja się do tego nie nadaję. Jestem zawodnikiem, a w przyszłości chciałbym się mocniej zaangażować w rozwój tych dzieci jako trener, jako ktoś, kto technicznie może czegoś nauczyć. Chciałbym pracować z naszymi trenerami. Codziennie czuję, że to jest kierunek, w którym chcę iść. Czasami jadę na trening tych dzieciaków i jak widzę ich uśmiechnięte buzie, to czuję satysfakcję. To mi poprawia humor, dodaje energii.

Zgodzisz się, że na ten moment Ewa Stoch to bizneswoman, a dopiero przyszłość pokaże czy biznesmenem będziesz i Ty?

- Nie wiem czy będę, ale na ten moment wiem, że są pola, na których czuję się bardzo dobrze, ale są też rzeczy, które wolę zostawić innym osobom, bo wiem, że one sobie poradzą dużo lepiej ode mnie.

W czym nie czujesz się dobrze?

- Jak trzeba coś dokładnie zaplanować, zaprojektować i wykonać, to ja się w tym najlepiej nie odnajduję. Bardzo chętnie mogę się zająć promocją, tu wiem, że zadanie wykonam. Ale oczywiście będę się starał rozwijać i niewykluczone, że będę sobie radził lepiej z tym, w czym teraz nie czuję się pewnie. Na pewno będę się starał być otwarty.
Otworzysz się kiedyś na napisanie książki? Rynek jest pełen biografii sportowców nawet jeśli nie osiągnęli małej części Twoich sukcesów.

- Czytam bardzo wiele książek, ale na razie zupełnie nie jestem przekonany do napisania własnej. Może kiedyś.

Na pewno nie w trakcie kariery?

- To na pewno. Wiem, że napisanie książki wymagałoby dużo pracy. Jeśli już bym się zdecydował, to chciałbym, że książka była napisania rzetelnie i z wdziękiem. Nie chciałbym, żeby to było techniczne opisywanie treningów czy poszczególnych dni z kariery. To by musiało być usłane anegdotami.

Brzmi jak dobry plan. Może jednak przemyślisz sprawę i zabierzesz kibiców za kulisy Pucharu Świata i innych wielkich zawodów?

- Może kiedyś, ale na pewno nie teraz, bo na ten moment tego nie czuję. I nie wiem czy kiedyś poczuję, więc niczego nie obiecam.

Może bliżej byłoby Ci do napisania książki podróżniczej? Albo Wam obojgu z Ewą. Taki przewodnik Państwa Stochów też mógłby być ciekawy.

- Rzeczywiście lubimy z żoną podróżować i staramy się jeździć w ciekawe miejsca. Co roku jeździmy w inne strony. Ostatnio byliśmy w Meksyku, teraz marzy nam się Kuba. Lubię zwiedzać, lubię widzieć coś nowego, lubię poznawać nowe kultury, lubię też poznawać kuchnię, próbować nowych rzeczy. Uważam, że jeżeli mamy na to środki i czas, to powinniśmy podróżować. Jest mnóstwo miejsc do zobaczenia, ludzi do poznania i potraw do spróbowania. Szkoda siedzieć ciągle w jednym miejscu.

Skoki narciarskie. Problemy skoczków przed Pucharem Świata. Wszystko przez pogodę

Wyobrażam sobie, że ludzie czytając o tym Twoim próbowaniu różnych potraw wyobrażają sobie porcyjki jak dla małego dziecka. Tymczasem chyba Ty możesz zjeść, bo i pracy wykonujesz mnóstwo, i na przemianę materii nie narzekasz?

- To prawda. Potrzebuję energii, a jedzenie to jest energia, paliwo do pracy. Oczywiście przez te wszystkie lata nauczyłem się, co jest dla mnie lepsze, a co mi szkodzi, więc wiem, co i kiedy powinienem zjeść.

Czego Ci życzyć na kolejny sezon?

- Może spokoju. I uśmiechu.

A resztę sobie wyskaczesz?

- Tak, resztę sobie wyskaczę. A jak nawet nie, to sobie poradzę, jeżeli będę miał uśmiech na twarzy i spokój w sobie.

Przez cały sezon wszystkie skoki w kwalifikacjach i konkursach pokaże na żywo wyłącznie Eurosport. W dniach kwalifikacji oraz podczas wybranych konkursów rywalizacji na skoczni towarzyszyć będzie studio z udziałem komentatorów i ekspertów Eurosportu. Podczas wszystkich europejskich konkursów i kwalifikacji do nich na skoczniach obecni będą reporterzy Eurosportu, którzy przeprowadzą wywiady z polskimi i zagranicznymi gwiazdami skoków.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.