PŚ w skokach. Tomasz Pilch: Kamil Stoch? Nabiorę śmiałości, jak zacznę coś osiągać

- Zrobiliśmy sobie rodzinną imprezę, jeśli to w ogóle można nazwać imprezą. Wujek był, kontrola była - śmieje się Tomasz Pilch. "Siostrzeniec Adama Małysza" trzy tygodnie temu skończył 18 lat. Czy w kasku Red Bulla poleci po sukcesy już od inauguracji Pucharu Świata w rodzinnej Wiśle? Relacje na żywo z kwalifikacji, "drużynówki" i konkursu indywidualnego w Sport.pl od 16 do 18 listopada

Łukasz Jachimiak: Red Bull doda ci skrzydeł?

Tomasz Pilch: Czuję, że już trochę dodaje. Fajnie jest na przykład pogadać z Gregorem.

Ze Schlierenzauerem?

- Tak. Odkąd dołączyłem do zespołu Red Bulla, on zaczął się do mnie odzywać na zawodach. Widząc mnie, życzy powodzenia, pyta co słychać. To jest bardzo fajne.

Jak to się stało, że dołączyłeś do Schlierenzauera i innych mistrzów kojarzonych z austriacką firmą?

- Przed podpisaniem kontraktu Red Bull szczegółowo sprawdził moje możliwości. Pojechałem do Austrii na różne badania. Wyszło, że mam duże rezerwy. Wiem, nad czym mam pracować, żebym był jeszcze dużo lepszy.

Co badano?

- Skoczność, wytrzymałość fizyczną, to jak jestem rozciągnięty – wszystko. Było na przykład takie ćwiczenie, że robiłem odbicia ze sztangą na plecach. To było podobne do naszych odbić na platformie, czyli tych ćwiczeń, które mamy od doktora Pernitscha [to konsultant naukowy współpracujący z kadrą A i B].

Ciężka była ta sztanga?

- Ważyła maksymalnie tyle co 70 procent wagi mojego ciała.

Ile ważysz?

- 54 kg.

Przy jakim wzroście?

- 173 cm.

Nie czujesz się za chudy?

- Nie, dobrze się czuję. Cały czas staram się jeść normalnie. Zupełnie się nie głodzimy. Po prosto jemy zdrowo, żadnych fast foodów.

Jakie oczekiwania ma wobec ciebie Red Bull? Chciałby już teraz dobrej reklamy w Pucharze Świata?

- W ogóle na mnie nie naciskają. Mam od nich cele, ale na Puchar Kontynentalny. Pewnie, że byłoby fajnie regularnie startować w Pucharze Świata, ale nie napalam się na to.

Co masz robić w „Kontynentalu”?

- Być w „dziesiątce” co konkurs.

I od tego masz uzależnione premie?

- Tak.

Zdajesz sobie sprawę z tego, że nie ma drugiego 18-letniego skocznia w tak dobrej finansowo sytuacji? Masz nie tylko kontrakt z Red Bullem, ale też dostajesz 40 tysięcy złotych rocznie od Ministerstwa Sportu i Turystyki w ramach programu „Team 100”.

- Zdecydowanie nie mam na co narzekać. Zostaje mi tylko pracować. Idzie dobrze, z trenerem Maciejem Maciusiakiem mi się fajnie współpracuje, mamy bardzo dobry kontakt, wiemy, co dalej robić, żebym się rozwijał. To on mnie doprowadził do takiej formy, że wygrywałem w Pucharze Kontynentalnym, a nawet startowałem w Pucharze Świata.

Pamiętam twój debiut w Innsbrucku, na Turnieju Czterech Skoczni. Mówiłeś mi wtedy, że najbardziej zestresowałeś się tym, że Twój skok pokaże telewizja.

- Tak było, ha, ha.

Przed inauguracją Pucharu Świata w Wiśle kamer już się nie boisz?

- Chyba zdążyłem się przyzwyczaić. W zeszłym sezonie był taki czas, że ciągle dziennikarze do mnie dzwonili, ale to się w końcu uspokoiło. A gdyby zainteresowanie miało wrócić, to myślę, że teraz jestem gotowy.

Jak to jest mieć 18 lat i czekać na start Pucharu Świata w swoim mieście, z myślą, że wystartuje się przed rodziną, znajomymi i sąsiadami siedzącymi na trybunach?

- Bardzo czekam na ten start. Odliczam dni. Trochę znajomych na widowni rzeczywiście będzie, cała rodzina na pewno, bo sam załatwiałem bilety rodzicom i siostrze.

Niby przedsmak takiej inauguracji miałeś już latem, gdy w Wiśle ruszał cykl Grand Prix. Ale na pewno czujesz, że teraz będzie zdecydowanie bardziej odświętnie?

- Nie myślę o tym, chcę tylko robić swoje.

Z trzech pucharowych startów w karierze jeden skończyłeś z awansem do drugiej serii, zajmując 30. miejsce w Zakopanem. W Wiśle skacze ci się lepiej niż na Wielkiej Krokwi?

- Tak, zdecydowanie fajniej się czuję na swojej skoczni. Szczególnie dobrze mi się tu skacze na zawodach. Nie wiem dlaczego, ale wtedy idzie mi najlepiej.

Latem zawody w Wiśle skończyłeś na 17. miejscu. Brałbyś w ciemno teraz taki wynik?

- Nie myślę o miejscu. Wiem, że tak jest lepiej

Bardzo dobre podejście. Adam Małysz byłby pod wrażeniem.

- Muszę tak myśleć, zwłaszcza że jeszcze ostatnio próbujemy z trenerem czegoś nowego.

W sprzęcie?                                                      

- Tak, to sprawa sprzętowa, ale mająca wpływ na moją technikę. Chodzi o to, żeby tak bardzo w narty nie lecieć. Zobaczymy jak mi wyjdzie.

Przy kombinezonach nic nie kombinujecie?

- Nie żartuj. To był niefart, że latem tyle razy byłem dyskwalifikowany. My nic nie kombinowaliśmy, wszystko było robione tak jak zawsze. Ale już doszliśmy do porozumienia z panem od kontroli. Myślę, że teraz będzie dobrze.

Co robiłeś rok temu, gdy w Wiśle zaczynał się sezon? Byłeś na trybunach?

- Tak, stałem pod skocznią, kibicowałem naszym.

Marzyło ci się wtedy, że za rok Tobie będą kibicować?

- Marzenie było. Zwłaszcza że gdybym miał punkty z Pucharu Kontynentalnego, to bym wystartował w tamtej inauguracji Pucharu Świata. W Kranju mieliśmy wewnętrzny sprawdzian na Puchar Świata, wygrałem go, rywalizując z kolegami z kadry juniorów i z zawodnikami z kadry B. Był żal, że nie mam uprawnień do startu. Chyba też dlatego teraz już się nie mogę doczekać startu.

Marzą Ci się już teraz wielkie rzeczy? Na przykład podium konkursu Pucharu Świata w najbliższym sezonie?

- Myślę, że na podium to raczej jeszcze nie mam szans. Ale chciałbym być na podium na mistrzostwach świata juniorów. A później krok po kroku chciałbym iść po większe sukcesy.

Kiedy zacząłeś marzyć, że kiedyś będziesz znanym, dobrym skoczkiem? To prawda, że wtedy, gdy Ty miałeś sześć i pół roku, a twój wujek zdobywał swój czwarty w karierze tytuł mistrza świata i czwartą Kryształową Kulę?

- Wiem od rodziny, że zaczynałem dużo wcześniej, w ogrodzie przed domem, gdzie z kuzynem budowaliśmy sobie górki, o których mówiliśmy, że to skocznie. Miałem wtedy trzy lata. Już wcześniej jeździłem na nartach, a jako trzylatek zacząłem skakać z K2, może K3. Fajnie było kiedyś, jak był śnieg. A teraz nie ma.

Widziałeś z jakim trudem przygotowywano skocznię w Wiśle?

- Tak, patrzyłem w internetowe kamerki, jak rozprowadzano śnieg. A kiedy te prace ruszyły, to nawet poszedłem na skocznię popatrzeć. Jest dobrze, wygląda na to, że będzie fajnie przygotowana.

Wróćmy do twojego ogrodu i przejdźmy z górek w nim usypywanych na pierwsze prawdziwe skocznie. Poszedłeś na nie w 2007 roku?

- Chwilę wcześniej, w 2006.

Zaraz się okaże, że pierwszym idolem Tomasza Pilcha był Thomas Morgenstern, który wygrał wtedy złoto na igrzyskach w Turynie, a nie wujek Małysz.

- Nie, nie, zawsze bardzo kibicowałem wujkowi. Wujek zawsze był moim idolem.

Nadal jest?

- Teraz jest ich dwóch - wujek i Kamil Stoch. Ale wujek to dla mnie wciąż największa postać. I chciałbym osiągnąć chociaż tyle, co on.

„Chociaż tyle”? Bardzo ambitnie.

- Może źle powiedziałem. Ale trzeba marzyć.

Wszystko przed tobą, dopiero co skończyłeś 18 lat. Świętowałeś na jakimś obozie z kolegami z kadry?

- Nie, akurat tego dnia byłem w domu. Zrobiliśmy sobie rodzinną imprezę, jak to w ogóle można nazwać imprezą. Wujek był, kontrola była, więc wszystko na spokojnie.

Z Adamem jesteś na „ty”?

- Mówię mu „wujku”. Różnica wieku między nami jest duża, mój szacunek do wujka jeszcze większy.

Jesteś maniakiem skoków czy masz od nich jakieś odskocznie?

- Mam swoją inną pasję. To motosport. Śledzę wyniki różnych serii, oglądam transmisję. Czasem od skoków trzeba się przecież odstresować.

Jesteś fanem Roberta Kubicy?

- Wolę wyścigi takie jak Dakar, terenowe. Lubię Tadka Błażusiaka, bardzo śledzę starty Kuby Przygońskiego. Jemu bardzo kibicuję, jak tylko mam możliwość, to go oglądam.

Wygląda na to, że wujek Małysz jako kierowca rajdowy był dla ciebie równie wielki jak w roli skoczka?

- Dokładnie tak było. Na Dakarze też miał sukces. On mnie wkręcił w te sporty motorowe, tak jak i w skoki. Kiedyś siedziałem w jego maszynie na Dakar i bardzo mi się spodobało.

Z Kamilem Stochem masz relację koleżeńską czy zwracasz się do niego na „pan”, jak Maciej Kot do Adama Małysza, kiedy wchodził do kadry?

- Wszyscy mówimy do siebie po imieniu, ale czuję dystans. Nie gadam sobie z Kamilem jak z kolegą, bo mam do niego wielki szacunek za wszystko, co ociągnął. Jak sam zacznę coś osiągać, to może wtedy nabiorę śmiałości.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.