Piotr Żyła: Richard walczył o to, żeby oddać jak najlepszy i jak najdłuższy skok. Walczył o zwycięstwo. To jedyny zawodnik, który był w stanie powalczyć z Kamilem. Na pewno wiedział o tym, dlatego emocji w tym skoku było więcej i stało się jak się stało.
- He, he, na pewno walczę o odległość! I potem mam problemy z lądowaniem. Wiem po sobie, że jak się jest trochę spiętym, to telemark wygląda czasem jak la bamba, a nie jak telemark. Tak to czasem bywa w skokach. Pracuję nad tym, żeby ładnie lądować, ale jak jestem spięty, to różnie wychodzi.
- Jak się jest na górze skoczni, to się słyszy, że na dole wydarzył się wypadek. Jest dłuższa przerwa, więc też stąd wiadomo, że coś się stało. I trzeba sobie z tym poradzić, iść, skoczyć i nie myśleć o tym. Kamil sobie z tym znakomicie poradził, To co tutaj zrobił, to kosmos.
- Kamil jest takim zawodnikiem, że on zawsze dobrze ląduje dalekie skoki, takie grubo powyżej 130 metrów. Myślę, że on jest teraz klasę wyżej od reszty.
- Nie będę mówił, że turniej już się skończył. Na pewno byłbym szczęśliwy, gdyby Kamil jeszcze powiększył swoją przewagę i miał to, co Sven w 2002 roku. Życzę mu tego z całego serca, ale o wynikach się po prostu nie mówi. Nie ma co rozdawać medali i nagród przed zawodami, bo równie dobrze w Bischofshofen ja mogę wygrać, he, he, he!
- Normalnie do tego podchodzimy - wieczorami są partyjki w karty, akurat teraz mnie i Maćka Kamil z Stefanikiem golą. Ale w Bischofshofen chcemy się odkuć!
- Kurde! I dopiero teraz mi to mówicie?! Ja pierdzielę! Zasmuciliście mnie! Gdybym wiedział wcześniej…
- Porozmawiałem sobie trochę z trenerem i to pomogło się trochę odbudować. Po dwóch kroczkach do tyłu w Innsbrucku był kroczek naprzód. I walczymy dalej, sezon trwa.
- Nie było to wesołe i szczęśliwe. Chciało się walczyć, a nie wyszło.
- Nie, nie.
- Może tak, ale po prostu miałem gorszy skok. I później ciężko mi się było po tym pozbierać. Ale to było i nie wróci więcej!