LGP w Wiśle. Właśnie dlatego Polska dostała inaugurację Pucharu Świata w skokach narciarskich

Zimowy festiwal w środku lata? Tak, to możliwe! Do Wisły zjechała cała światowa czołówka skoków narciarskich, a atmosfera na ulicach jest niezwykle gorąca. Gdyby nie fakt, że w kalendarzach połowa lipca, to śmiało można by pomyśleć, że mamy środek sezonu zimowego. Jeśli ktoś zastanawia się, czy Letnie Grand Prix ma sens, to po prostu musi przyjechać na zawody rozgrywane w naszym kraju.

Skoki narciarskie to bez wątpienia sport numer dwa w Polsce. Od listopada do marca kibice żyją cotygodniową batalią naszych skoczków, ale gdy sezon dobiega końca, to zainteresowanie skokami narciarskimi natychmiast spada. Pod koniec marca wędrujemy myślami do Planicy, w której uderza słoweński grom. Po chwili rozlega się przerażająca cisza, a skoki zapadają w długi letni sen.

Letnie skoki nie mają sensu?

Zawody letniego cyklu Grand Prix w Wiśle pokazują jednak, że nikt tak, jak Polacy nie potrafi bawić się skokami narciarskimi. Mimo, że w kalendarzu połowa lipca, a na termometrach około 20 stopni, to przez miasto Adama Małysza przelewa się właśnie biało-czerwony tłum.

Dla tych ludzi nie ma znaczenia, że zawodnicy lądują na zielonym, a nie na białym. Zimą korzysta się przecież ze sztucznie mrożonych torów najazdowych. Tory lodowe czy porcelanowe? Co to za różnica dla przeciętnego fana skoków narciarskich.

Zawody Letniego Grand Prix w Wiśle są w tym roku pierwszą i ostatnią okazją podziękowania naszym skoczkom za fenomenalny sezon 2016/2017, i widać to na ulicach beskidzkiego miasta. Osiągnięcia Polaków tuż przed erą Horngachera sprawiły, że w poprzednich latach Wisła była odrobinę przygaszona, choć i tak tętniło tu życie. W tym roku jest jednak znacznie ciekawiej. Pod hotelem, w którym mieszkają skoczkowie, przez całe dnie koczują młode fanki. Ich marzenia od lat się nie zmieniają. Trzeba zrobić sobie ,,selfie’’, zamienić kilka słów ze swoim idolem, a może nawet dostać kartkę z podpisem. Jeszcze ciekawiej jest po samych skokach. Mimo że kwalifikacje odbyły się późnym wieczorem, to tuż po nich setki kibiców przeniosły się w okolice centrum miasta, by dalej się bawić. – Uwielbiam tu skakać, kibice dopingują każdego – mówił wracający po kontuzji Robert Kranjec.

Małysz zmienił to miasto

Organizacja letnich zawodów przypada na sam środek sezonu urlopowego, a Wisła nie dysponuje gigantyczną bazą noclegową. Oznacza to, że wynajęcie pokoju w przyzwoitej lokalizacji stanowiło olbrzymi problem już na miesiąc przed skokami.  - To wszystko dzięki Adamowi. Gdyby nie on, to dzisiaj 30 proc. mieszkańców Wisły nie miałaby takiego statusu majątkowego, jak teraz. Dzięki niemu rozwinęło się tutaj praktycznie wszystko – mówi jeden z wiślańskich hotelarzy. 

Patrząc na to, jaką imprezę robią nasi kibice w środku lata, można łatwo wywnioskować, dlaczego FIS przyznał Polsce inaugurację Pucharu Świata w skokach narciarskich. Właśnie ta niepowtarzalna atmosfera w małym beskidzkim mieście i na bardzo kameralnym obiekcie sprawiły, że FIS nie bał się dać Wiśle szansy na rozegranie pierwszych zimowych zawodów. Na drugi plan zeszło to, że skocznia wymaga modernizacji, a rozstrzygnięcie przetargu w naszym kraju oznacza niepokój i zgrzytanie zębów. 

W listopadzie będzie jeszcze ciekawiej!

Międzynarodowa Federacja Narciarska od wielu lat marzyła o rozpoczęciu zimowych skoków z wielką pompą. Właśnie dlatego przez kilka lat trwał eksperyment, w którym sezon skoków otwierały zawody w niemieckim Klingenthal, a nie jakby się wydawało najnormalniej – w Kussamo bądź Lillehammer, gdzie nie brakuje niskich temperatur i śniegu. W Klingenthal było jednak bardzo niemrawo, a całe środowisko skoków podkreślało, że rozpoczęcie sezonu blisko czeskiej granicy jest przyjemne, ale zupełnie nie czuć tam zimowej atmosfery. To poczucie powinna dać właśnie Wisła. Patrząc na to co dzieje się w lipcu, to możemy być pewni, że za cztery miesiące będzie tu jeszcze większa impreza.  

Więcej o:
Copyright © Agora SA