W poniedziałek 19 lutego zdobyli brązowy medal w konkursie drużynowym. We wtorek Maciej Kot, Stefan Hula, Dawid Kubacki i Kamil Stoch odebrali swoje olimpijskie krążki. - Był plan, żeby po konkursie drużynowym w chwili wolnego pójść na inną arenę. Myśleliśmy o hokeju, były dostępne bilety na zjazd kobiet, który odbywał się następnego dnia, ale z tych dwóch dni, które niby miały być wolne, to wtorek był bardzo intensywny, była m.in. ceremonia medalowa. Natomiast w środę jak zwykle Stefan nas zaskoczył. A właściwie to nie zaskoczył, bo już się przyzwyczailiśmy, że tak robi. Od rana mieliśmy ciężkie treningi na siłowni, nie było mowy, żeby gdzieś pójść. Można było się tego spodziewać. Ale ludzie wokół byli zdziwieni. Myśleli, że teraz to już luz, ale Stefan powiedział "nie, nie, sezon jeszcze trwa" - opowiada nam Kot.
W czwartek kadra pod wodzą Stefana Horngachera przyleciała z Korei do Warszawy, a od piątku do niedzieli zawodnicy mieli wolne. W sumie odpoczywali przez trzy dni. Krótko, ale to dla nich nic nowego. Gdy w marcu ubiegłego roku trener mówił w rozmowie ze Sport.pl, że po długim i obfitym w sukcesy sezonie da swym podopiecznym tydzień wakacji, myśleliśmy, że żartuje. - To nie był żart, mieliśmy dokładnie osiem dni wolnego. Nawet żeśmy się śmiali, że jednak dostaliśmy o dzień więcej niż zapowiadany tydzień. Cóż, teraz bilety były, mogliśmy się wybrać na zjazd, ale są pewne priorytety, trzeba myśleć o dalszej części sezonu - tłumaczy Kot.
Dalsza część sezonu, w którym mieliśmy już wielkie zwycięstwo Stocha w Turnieju Czterech Skoczni, jego srebrny medale mistrzostw świata w lotach, jego złoto w Pjongczang oraz brąz drużyny na MŚ w lotach i na igrzyskach, to będzie walka o kolejną wielką rzecz.
W klasyfikacji generalnej Pucharu Świata Stoch jest pierwszy, ale nie ma dużej przewagi nad rywalami. Blisko są Niemcy Richard Freitag i Andreas Wellinger. Szczególnie groźny będzie chyba ten drugi. W Pjongczangu indywidualnie zdobył złoto i srebro, w drużynie okazał się lepszy od Stocha w ich pojedynku w ostatniej rundzie, od którego zależało czy wicemistrzami olimpijskimi zostaną Niemcy, czy Polacy. Drugi zawodnik ostatniej edycji Turnieju Czterech Skoczni ma dopiero 22 lata, ale już pokazuje regularność godną wielkiego mistrza. Kiedy osiąga wysoką formę, potrafi ją utrzymać bardzo długo. Przed rokiem drugą część sezonu miał znakomitą. W styczniu w Zakopanem zajął drugie miejsce i od tamtego momentu w Pucharze Świata z 13 konkursów rozegranych przez następne dwa miesiące, czyli do końca sezonu, aż 11 skończył z miejscami na podium. A w międzyczasie zdobył w Lahti dwa tytuły wicemistrza świata w konkursach indywidualnych. Teraz Wellinger ma w PŚ 736 punktów - o 127 pkt mniej od Stocha. Siedem z 11 pozostałych do końca tej zimy startów to będą konkursy indywidualne. Do zdobycia jest więc 700 punktów. Uważać trzeba też na Freitaga, bo choć ostatnio skacze w kratkę, to nie przestał być skoczkiem ścisłej czołówki, a on ma 820 punktów, czyli do Stocha traci ich tylko 43.
Czy lider obroni swoją pozycję? W podobnej sytuacji jak teraz Stoch był rok temu. Po MŚ w Lahti do ostatnich konkursów PŚ Polak przystępował jako numer 1. Wówczas miał w dorobku 1280 punktów. Ale wtedy było jasne, że faworytem do zdobycia Kryształowej Kuli jest Stefan Kraft. Austriak był na MŚ bezkonkurencyjny, wygrał oba konkursy, a w PŚ był drugi i tracił do Stocha tylko 60 punktów. Z pięciu indywidualnych startów po MŚ Kraft wygrał aż cztery (raz triumfował Stoch) i w Planicy zasłużenie odebrał nagrodę dla najlepszego skoczka zimy 2016/2017. W końcowej klasyfikacji Kraft miał 1665, a Stoch - 1524 pkt.
Teraz, przed ostatnią częścią sezonu, to raczej Stoch jest faworytem. Oczywiście Wellinger skacze świetnie, to on był najlepszym zawodnikiem igrzysk, ale nasz mistrz też zaprezentował się na nich znakomicie. W Korei osiągnął sukces, jakiego zabrakło mu w Finlandii. Tym razem na finisz zachował więcej sił, ma też większą zaliczkę nad najgroźniejszym rywalem.
Ostatnia część tej pięknej dla nas zimy zacznie się w miejscu, z którym wiąże się wiele pięknych, polskich wspomnień. W 2001 roku w Lahti Adam Małysz został wicemistrzem i mistrzem świata, 2 marca 2017 roku Piotr Żyła zdobył tam brąz MŚ w konkursie indywidualnym na skoczni dużej, a 4 marca drużyna w składzie Żyła, Kubacki, Kot, Stoch w świetnym stylu wywalczyła złoto, pokonując drugich Norwegów aż o 25,7 pkt. Teraz pierwsze pucharowe konkursy po igrzyskach zostaną rozegrane na tym samym obiekcie Salpausselka niemal dokładnie rok po tamtych wydarzeniach. "Drużynówkę" zobaczymy 3, a zawody indywidualne - 4 marca.
Po skokach w Lahti nasz zespół wróci na kilka dni do Polski, a później wyruszy na ostatni maraton tego sezonu. Od 9 do 18 marca kolejno w Oslo, Lillehammer, Trondheim i Vikersund skoczkowie będą startowali w turnieju Raw Air, w którym skakać i zdobywać punkty do klasyfikacji cyklu będą codziennie przez 10 dni z rzędu. Na deser albo - dla tych bez formy - na dobicie od 22 do 25 marca odbędą się loty w Planicy (kwalifikacje, konkurs indywidualny, "drużynówka" i jeszcze jedne zawody indywidualne).
W sumie po głównej imprezie tego sezonu w nieco ponad trzy tygodnie - od 3 do 25 marca - ma się odbyć 11 konkursów. To większa dawka skoków od tej z ubiegłego roku. Wówczas po MŚ w Lahti zorganizowano pięć konkursów indywidualnych i trzy drużynowe. A przecież już wtedy powszechnie twierdzono, że to za dużo dla zmęczonych sezonem zawodników. Cóż, Horngacher dobrze wie, co robi, kiedy pokazuje swoim skoczkom, że nie czas na odpuszczanie.
Sześć razy Małysz, dwa razy Stoch, trzy razy drużyna - to w Pucharze Świata. A jeszcze dwa razy Małysz, raz Żyła i raz drużyna - na mistrzostwach świata. Tak często Polacy wskakiwali na podium w Lahti. Zwycięstwa odnosili tam Małysz (trzy w PŚ i jedno na MŚ), Stoch (jedno w PŚ) i drużyna (przed rokiem na MŚ). Czy w ten weekend zobaczymy kolejny polski triumf?
Piątek:
godz. 16 - dwie serie treningowe
godz. 18 - kwalifikacje
Sobota:
godz. 15.30 - seria próbna
godz. 16.30 - konkurs drużynowy
Niedziela:
godz. 14.30 - seria próbna
godz. 15.30 - konkurs indywidualny