- Był zbyt mocny, przez cały weekend skakał najlepiej. Jestem zadowolony, że uplasowałem się tuż za nim - mówił w niedzielę Stefan Kraft. Austriak, który zajął drugie miejsce w pierwszym, indywidualnym konkursie sezonu, był pod wrażeniem formy zaprezentowanej przez 25-letniego Czecha.
- Przed pierwszym skokiem bardzo się denerwowałem, dlatego trochę go zepsułem. Drugi też lekko spóźniłem, ale udało mi się wygrać. To spełnienie moich marzeń - komentuje szczęśliwy zwycięzca, który po pierwszej serii zajmował dopiero czwarte miejsce.
Koudelka błysnął już osiem lat temu. Wtedy Letnią Grand Prix wygrał Adam Małysz, a 17-letni Czech i młodszy od niego o rok Gregor Schlierenzauer po raz pierwszy w swoich karierach wskakiwali na podium. Austriak od tamtego czasu wygrał aż 52 zimowe starty i stał się jedną z legend skoków. Czech na zwycięstwo czekał aż do Klingenthal. - Mam nadzieję, że w kolejnych konkursach spiszę się podobnie - mówi teraz. Jak widać, wygrywanie "Elektriczce" się spodobało.
Zajmował miejsca w drugiej i trzeciej dziesiątce konkursów tegorocznej Letniej Grand Prix, a w Klingenthal błyszczał na piątkowych treningach. Zrobił wrażenie na trenerze niemieckiej kadry. - Ten chłopak ma duży potencjał - stwierdził Werner Schuster i zrobił mu miejsce w drużynie mistrzów olimpijskich z Soczi.
Nie zawiódł się - Eisenbichler pomógł gospodarzom wygrać inaugurację Pucharu Świata. A w niedzielę był ósmy w zawodach indywidualnych. Ósme miejsca zajmował też w ubiegłym sezonie, w konkursach w Sapporo. Tyle że wtedy do Japonii nie wybrało się wielu czołowych skoczków świata, a teraz poza kontuzjowanym Kamilem Stochem startowali wszyscy najlepsi.
- Nie sądziłem, że tak zacznę sezon. Spodziewałem się występów w Pucharze Kontynentalnym - mówi 23-latek. Trzy lata temu było o nim głośno, bo na otwarcie Turnieju Czterech Skoczni w Oberstdorfie wygrał w parze KO z Martinem Schmittem. Ale wtedy tak naprawdę nikogo nie zachwycił, bo skoczył tylko 111 m i wygraną zawdzięczał jeszcze gorszej próbie - na 105 m - dawnego mistrza. Teraz Niemcy Eisenbichlerem naprawdę się chwalą. A Schuster zapowiada, że ten chłopak szczególnie groźny będzie w lotach narciarskich.
Vincent Descombes Sevoie zaczął właśnie swój 10. sezon startów w Pucharze Świata. W Klingenthal zajął najwyższe w karierze, 12. miejsce, zdobywając 22 punkty. To o punkt więcej niż w całym ubiegłym sezonie. Szczęście, przypadek? Może niekoniecznie, bo 30-latek z Chamonix zaskakująco dobrze skakał przez cały weekend.
Na treningach był ósmy i czwarty, w kwalifikacjach znowu ósmy. 20 lat temu 12. miejsce, jak teraz Sevoie, zajął w Pucharze Świata Nicolas Dessum. Tyle że on wywalczył tę pozycję w końcowej klasyfikacji, a w drodze do niej osiem konkursów skończył w czołowej '10'. Jeden - w Sapporo - nawet wygrywał. Trudno uwierzyć, że Descombes nawiąże do aż tak wielkiego sukcesu, ale na pewno warto obserwować, na ile będzie w stanie zbliżyć się do osiągnięć jedynego w historii francuskiego zwycięzcy zawodów PŚ.
33-letni Simon Ammann w Klingenthal udowodnił, że nadal stać go na wielkie rzeczy. Błysnął w drużynówce, niespodziewanie wprowadzając swój zespół do rundy finałowej (indywidualnie miał piąty wynik), a w konkursie indywidualnym zajął siódme miejsce. Czterokrotny mistrz olimpijski w sezon wskoczył w sposób, który każe brać go pod uwagę przy ustalaniu faworytów kluczowych imprez. Dla Ammanna taką będzie zapewne Turniej Czterech Skoczni, bo tylko tych zawodów nigdy nie wygrał.
W ostatnich sezonach poza Ammannem Szwajcarzy mieli na skoczniach tylko Gregora Deschwandena. Teraz mogą mieć nadzieję, że z cienia wielkiego mistrza wyskoczy również 19-letni Kilian Peier. Jego największym osiągnięciem był dotąd awans do konkursu w Willingen w 2013 roku. Przebrnięcie kwalifikacji nie poskutkowało jednak występem w Pucharze Świata, bo przez fatalną pogodę konkurs odwołano. W Klingenthal Peier skakał więc po raz pierwszy i od razu zapunktował, zajmując 17. miejsce. Dzień wcześniej w drużynie też zrobił swoje, oddając dwa równe skoki na 127 i 126 m.
Łukasz Kruczek jako zawodnik cztery razy zdobywał punkty Pucharu Świata. Jego najlepszy wynik to 14. miejsce. Jani Klinga punktował sześciokrotnie, wybijając się najwyżej na 24. pozycję. Polak i Fin wielkimi zawodnikami nie byli. Ale teraz Kruczek jest trenerem najlepszego skoczka świata, czyli Kamila Stocha, a do sukcesów prowadzi również kolegów podwójnego mistrza olimpijskiego.
Klinga od tego sezonu jest trenerem fińskiej kadry A. Szefuje jej wspólnie z byłym zwycięzcą Turnieju Czterech Skoczni Karim Ylianttilą. W tym duecie to Klinga odpowiada za bezpośredni trening zawodników. I po weekendzie w Klingenthal zbiera pochwały, bo dawno Finowie nie zaliczyli tak dobrego startu. Wieloletni przyjaciel Klingi Janne Ahonen i Harri Olli dołączą do ekipy dopiero w najbliższy weekend w Kuusamo, a i bez nich drużynie udało się zająć czwarte miejsce. Z czwórki, którą Klinga mógł zabrać do Klingenthal, w niedzielę punkty zdobyła trójka. Ciekawe czy trener, który udanie zaczął odbudowę fińskich skoków, pracując z kadrą B, odrodzi ich potęgę i - podobnie jak Kruczek - udowodni, że dobrym szkoleniowcem może być ktoś, kto nie był wybitnym zawodnikiem.