Turniej Czterech Skoczni. Niemcy w ekstazie, Polacy w kryzysie

Atakując z piątej pozycji po pierwszej serii, Severin Freund wygrał konkurs w Oberstdorfie. Kamil Stoch był 23., reszta Polaków odpadła po pierwszym skoku.

Dariusz WołowskiDariusz Wołowski Fot. Sport.pl - Jak Bóg da, wygram kiedyś ten Turniej Czterech Skoczni, ale jak nie, to trudno - mówił dwa lata temu Stoch. Jechał do Oberstdorfu jako zdecydowany faworyt, w czterech konkursach Pucharu Świata poprzedzających 62. edycję Turnieju zdobył aż 360 pkt za dwa zwycięstwa i dwa drugie miejsca. Wystarczyło powtórzyć te wyniki w Niemczech i Austrii, by obok Adama Małysza zostać drugim polskim triumfatorem imprezy. Ale w Oberstdorfie Kamil był 13., w Ga-Pa siódmy i dojeżdżając do Innsbrucku, wiedział, że szanse na zwycięstwo przepadły.

Polak miał wtedy dwa powody do sportowej depresji. Niemal debiutant w PŚ Austriak Thomas Diethart przeskakiwał skocznie i został zwycięzcą imprezy. Wszystko działo się na niewiele ponad miesiąc przed igrzyskami w Soczi, można się było obawiać o słabnącą pozycję Stocha. Polak zachował spokój, by w najważniejszym życiowym starcie zapisać się w historii sportu dwoma złotymi medalami.

We wtorek w Oberstdorfie na starcie 64. edycji TCS Stoch mógł myśleć o tym, że niejeden kryzys formy zdołał już przetrwać. Polacy skakali fatalnie. W pierwszej serii przepadł Stefan Hula, Maciej Kot, a Piotr Żyła wręcz spadł na bulę. Do drugiej serii awansował wyłącznie Stoch, choć długo drżał, patrząc na listę lucky losers. Minimalnie przegrał pojedynek z Niemcem Andreasem Wankiem, ale wśród szczęśliwych przegranych wytrwał na trzecim miejscu. W klasyfikacji generalnej dawało mu to dopiero 23. pozycję. Stało się jasne, że pierwszy raz od pięciu lat Polak nie powalczy w Turnieju o miejsce w czołowej dziesiątce. Drugi skok też był przeciętny, pozwolił na utrzymanie pozycji.

Kryzys polskich skoczków sięgnął dna. Jeszcze nigdy za kadencji Łukasza Kruczka nie było tak źle. Po fatalnym starcie sezonu prezes PZN Apoloniusz Tajner przekonywał, że do Turnieju Czterech Skoczni trener rozwiąże problemy. Kruczek miał się uporać z kłopotami, gdy tylko polscy skoczkowie odrobią straty do czołówki w liczbie skoków oddanych na śniegu. Zaśnieżono Wielką Krokiew, na której trenowała drużyna w dniach wolnych od startów. Meldunki z Zakopanego były krzepiące, według relacji trenerów nasi skoczkowie byli w formie, potrzebowali tylko czasu, by udowodnić to w konkursach. Czas płynął i nic się nie zmieniało. Przed TCS kadra dostała nowe kombinezony, znów zaczęło się zaklinanie rzeczywistości, ale efekt tego w Oberstdorfie znów był niedostrzegalny. Trzeba przyjąć do wiadomości, że drużyna Kruczka jest w fatalnej formie, a nawet jej lider bezradny bardziej niż kiedykolwiek. Zapytany przez dziennikarza Eurosportu, czego zabrakło w jego pierwszym skoku, Stoch powiedział ironicznie, że odległości. Skoczkowie są wyjątkowo narażeni na trudne do wytłumaczenia spadki dyspozycji, skoro ktoś taki jak Gregor Schlierenzauer - zwycięzca 60. i 61. edycji TCS - we wtorek nie przebił się do drugiej serii, skacząc tak jak Polacy.

Wszystko działo się w cieniu pasjonującej walki o zwycięstwo w konkursie. Po pierwszej serii wydawało się, że niedościgniony będzie lider Pucharu Świata Peter Prevc. Wyprzedzał piątego Freunda aż o 7,4 pkt, ale jak się miało okazać, podmuchy wiatru w drugiej serii i decyzje sędziowskie sprzyjały Niemcowi. Wiatr zawiał pod narty, co wykorzystali Austriak Michael Hayboeck i Freund, wyprzedzając Prevca lotami poza granicę 135 m. Gdy Słoweniec stawał na rozbiegu, dmuchało mu w plecy, więc przyciśnięty do zeskoku uzyskał tylko 130 m. Wspaniale spisał się za to 43-letni Noriaki Kasai, który wylądował na piątym miejscu. W drugiej serii sporo stracił obrońca tytułu Stefan Kraft.

Ciekawostki o Turnieju Czterech Skoczni [ZOBACZ CAŁĄ GRAFIKĘ]

Więcej o:
Copyright © Agora SA