Turniej Czterech Skoczni. Stoch znów lata

Wyleczył kontuzję i od razu wrócił do formy! Kamil Stoch zajął czwarte miejsce w Oberstdorfie. Pierwszy konkurs Turnieju Czterech Skoczni wygrał Austriak Stefan Kraft

Powrót Polaka do formy był iście ekspresowy. Jeszcze kilka tygodni temu leżał na szpitalnym łóżku po operacji stawu skokowego, a wczoraj mało zabrakło, by wdrapał się na podium. W pierwszym ukończonym przez siebie konkursie w tym sezonie!

Dwukrotny mistrz olimpijski stracił pierwsze tygodnie przez kontuzję. Wczoraj zajął najlepsze miejsce w polskiej kadrze w tym sezonie. Do tej pory największym osiągnięciem zawodników Łukasza Kruczka było 10. miejsce Piotra Żyły w Niżnym Tagile w Rosji.

- Skoki Kamila są jeszcze ostrożne, musi się "wskakać". Z każdym dniem będzie się czuł coraz lepiej i pewniej, i zacznie się rozpędzać. Na razie, bacznie go obserwujemy, bo jeszcze nie skończył rehabilitacji - mówił Kruczek po kwalifikacjach w Oberstdorfie, ale wczoraj tej kilkutygodniowej przerwy w startach nie było w ogóle widać. Polak skakał bardzo dobrze i zachował realne szanse nawet na zwycięstwo w TCS. Po pierwszym konkursie ma 17 pkt straty do prowadzącego Krafta. W zeszłym roku po Oberstdorfie tracił do lidera 29,9 pkt.

Zawody w Oberstdorfie miały się odbyć w niedzielę, ale po blisko trzech godzinach przełożono je na poniedziałek ze względu na mocny wiatr. Wczoraj z decyzji o przełożeniu konkursu tłumaczył się Walter Hofer, dyrektor Pucharu Świata.

ROZMOWA Z WALTEREM HOFEREM, szefem zawodów Pucharu Świata

RADOSŁAW LENIARSKI: W Polsce pewien sędzia stwierdził, że bezpieczeństwo skoczków nie jest już priorytetem na zawodach...

WALTER HOFER: Niech napisze do władz międzynarodowej federacji narciarskiej (FIS). Ma do tego prawo. My nieustannie pracujemy nad poprawą bezpieczeństwa skoczków. Wciąż nie jest to sport bezpieczny. Wciąż ryzykowny. Ale przez ostatnie 20 lat pokazaliśmy, że krok po kroku poprawiamy system, który zapewnia maksimum bezpieczeństwa. Doszliśmy do tego, że skoki są dziś najbezpieczniejszym sportem zimowym, jest u nas najmniej wypadków.

Ale kiedy zawodnik puszcza się z belki w dół z prędkością 100 km na godzinę, żaden system już nie pomoże. Szkoda, że w niedzielę nie udało się dokończyć zawodów. Przerwaliśmy konkurs w Oberstdorfie pierwszy raz w historii.

Co było w niedzielę największym problemem?

- Trzeba było skoordynować siedem, osiem czynników, różne grupy ludzi i zespoły w krótkim czasie. Zależało nam na rozegraniu konkursu, ale bezpiecznie. A gdzieś są jeszcze sportowe wartości, takie jak sprawiedliwe wyniki czy rywalizacja. Po prostu nie udało nam się tego wszystkiego połączyć.

Naprawdę przed niedzielnym konkursem wierzył pan, że zakończy się on sukcesem?

- Tak właśnie myślałem. Komputerowe modele pogodowe pokazywały, że wokół Oberstdorfu są dobre warunki do rozgrywania zawodów. Żaden nie pokazywał złych warunków wiatrowych pod skocznią. Po prostu była to bardzo lokalna sytuacja pogodowa, ograniczona do małego terenu wokół obiektu.

Ale po co modele? Byłem na szczycie skoczni, wjechałem windą. Wiało jak diabli.

- Właśnie o tym mówię. Dookoła Oberstdorfu cichło, siła wiatru spadała, a tu na skoczni rosła. Padał śnieg, najpierw mocno, potem słabiej. Normalnie, gdy przestaje padać śnieg, siła wiatru spada, ale nie w niedzielę.

Widziałem mowę ciała trenerów na platformie. Wyglądało, że nie byli zadowoleni, że konkurs ciągnięty jest za uszy. Co robicie w takich wypadkach?

- Najpierw upewniamy się, czy zawodnicy mają wszystko co trzeba, aby się rozgrzewać przed skokiem kilka razy. Trzeba wyczuć, ile są w stanie wytrzymać. Staramy się wczuć w nastroje trenerów i zawodników. Okazało się, że skoczkowie byli bardziej przygotowani do takiego konkursu niż my. Do samego końca nie mieliśmy żadnych sygnałów od trenerów lub skoczków, że powinniśmy przerwać konkurs.

Ale przecież nie było żadnych rozmów z przedstawicielami ekip. Skąd pan wie o ich opiniach, odczuciach?

- Nie pytamy konkretnych zawodników czy trenerów. Ale znamy ogólne wrażenie. Mamy na platformie trenerskiej swojego człowieka, asystenta ekipy telewizyjnej. I on słucha, co mówią trenerzy: czy powinniśmy kontynuować, czy nie, i przekazuje nam te informacje. Konsultujemy się też z Miranem Tepesem [zastępca Hofera] i jeszcze jednym sędzią na dole, przy stacji kontroli sprzętu, który ma kontakt z zawodnikami po skokach. Dopiero wtedy, gdy złożymy całą mozaikę opinii, podejmujemy decyzję. Na końcu wyszło nam: OK, nie ma sensu ciągnąć konkursu.

Pan podjął ostateczną decyzję?

- Tak, i nie mam z tym problemu.

No tak, ale w niedzielę w trzy godziny skoczyło 11 zawodników.

- Musiałem podejmować decyzję w danym momencie. Kiedy jest już po wszystkim, łatwo jest powiedzieć: to trwało trzy godziny. Co by powiedziano, gdybyśmy przerwali po półtorej godziny, a pół godziny później nastałaby już cisza?

Na dole było 25 tysięcy widzów, trwała transmisja w telewizyjna. Czy to miało wpływ na pańską decyzję o przedłużaniu?

- Mój personel działa w zgodzie z sumieniem i ze mną. A ja mam jedną zasadę: nigdy nie podejmuję decyzji w emocjach, nigdy nie może pochodzić ona ani z żołądka, ani z serca. Jest oparta wyłącznie na faktach. Nie ma znaczenia, czy na trybunach jest 25 tys., czy 3 tys. ludzi. Decyzja będzie taka sama. Czy inaczej pozostawałbym na stanowisku tak długo?

Na dole słyszałem, jak jeden z zawodników mówił: "Zaraz skończy się transmisja w telewizji, więc skończą konkurs...". I tak było.

- Proszę to napisać. To powiedział sportowiec, miał do tego prawo. Ale rzeczywistość jest zupełnie inna.

Nie można było przełożyć konkursu na poniedziałek w okolicach południa, gdy zwykle jest cicho i spokojnie?

- Taka impreza jak Turniej Czterech Skoczni to ogromne przedsięwzięcie. Szef policji powiedział, że nie będzie w stanie tak szybko zabezpieczyć ponownie imprezy. A trzeba zapewnić bezpieczeństwo prawdopodobnie około 10 tys. kibiców. Trzeba zająć się też m.in. przedłużeniem zakwaterowania ekip.

Jak często zdarza się taka sytuacja jak w Oberstdorfie?

- W PŚ wiele razy. Kiedyś w Sapporo jedna runda trwała od 10 rano aż do zmroku, czyli do po 16. Byłem jeszcze wtedy trenerem.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.