Jan Szturc: Na pewno będę na skoczni i będę się bardzo emocjonował. Akurat nasza kadra kombinacji norweskiej nie będzie uczestniczyła w Pucharze Świata w Val di Fiemme, zostajemy na miejscu, żeby potrenować w Szczyrku, więc wszystko da się pogodzić.
- Trochę jestem i bardzo się cieszę z życiowego sukcesu Piotrka. To większa sprawa od zwycięstwa w Oslo, na Holmenkollen z 2013 roku. Zwłaszcza że na podium turnieju Żyła wskoczył zajmując też miejsce na podium w Bischofshofen. To dopiero jego trzeci tak udany konkurs w karierze. Teraz może być chyba tylko lepiej.
- Tak, zmarnował kilka lat. Wtedy, kiedy stawał na podium w Oslo i w Planicy, było widać, że na koniec sezonu złapał znakomitą dyspozycję i nawet ten garbik mu nie przeszkadzał. Jego skoki nie były stabilne, on się na dojeździe męczył, ale nie chciał tego przyznać, a później bardzo długo wierzył, że to mu nie przeszkadza, bo gdyby przeszkadzało, to nie dałby rady osiągnąć sukcesów na Holmenkollen i w Planicy. Był niesamowicie uparty. Próbowaliśmy go przekonać do zmiany i ja, i Adam Małysz. Przychodziliśmy na treningi, rozmawialiśmy, wszystko na nic. Łukasz Kruczek, który wtedy prowadził kadrę, zostawił Piotrkowi kwestię dojazdu, uznając, że widocznie tak jest mu najlepiej. Teraz widać, że jednak ta zmiana była konieczna. Stefan Horngacher postawił sprawę jasno - albo zmiana pozycji, albo nie widzimy się w kadrze. Wreszcie Piotrek jeździ normalnie, jak wszyscy najlepsi skoczkowie na świecie. I sam mówi, że tego potrzebował. Na przyjściu nowego trenera skorzystali wszyscy nasi zawodnicy, a Piotrek skorzystał najwięcej. Nie chcę przekreślać dorobku Łukasza Kruczka, jego zasługi były ogromne, ale widocznie zawodnicy potrzebowali już kogoś nowego.
- To prawda, my z Adamem mogliśmy tylko Piotrkowi doradzać, stawianie ultimatum należy do trenera głównego. A co do tej pozycji, to powiem jeszcze, że niedawno znalazłem nagrania z treningów z Piotrkiem z 2010 roku, kiedy został odsunięty od kadry i pracował ze mną w klubie. To trwało przez półtora roku, do listopada 2011 roku. Wtedy naprawdę udało mi się tak poustawiać Piotrka, jak chciałem. Przyjmował wszystkie uwagi, było widać, że pragnie wrócić do kadry. Jeździł równiutko, wyglądał na rozbiegu tak jak teraz. Ale wystarczyło, że wrócił do Pucharu Świata, pojechał z kadrą do Lillehammer i tam Piotrek uznał, że sobie wróci do starej pozycji, bo w niej się dobrze czuje. I tak przejeździł pięć lat z tym nieszczęsnym garbikiem i z tą fajeczką.
- To cały Piotrek. Pamiętam, jak z Adamem poszliśmy na trening z chęcią zmienienia Piotrkowi tej pozycji. To było na skoczni w Malince, na imitacji, Żyła ćwiczył na tzw. wózku, lądował na materacu. Adam popatrzył i w końcu zapytał: "Piotrek, na kim Ty się wzorujesz, tak jadąc?". Piotrek na to: "no Wank tak jeździ". Popatrzyliśmy na siebie z Adamem, obaj zdziwieni, Małysz wówczas powiedział: "to nie masz się na kim wzorować? Przecież to zawodnik z drugiej czy trzeciej dziesiątki, a nie najlepszy skoczek świata". Ale Piotrek sobie wymyślił, że tak mu wygodnie i że z tego będzie umiał się odbijać nie gorzej niż najlepsi z normalnej pozycji.
- Kiedy był dzieckiem, to o żadnej upartości nie mogło być mowy. Był wzorowym kandydatem na świetnego skoczka. Błyskawicznie realizował wszystko, co mu się powiedziało, a nawet zawsze wychodził ponad program. On i treningów na skoczni, i biegowych zawsze chciał więcej, trzeba było go powstrzymywać.
- Tak, identycznie jak Adam Małysz. U mnie wszyscy zaczynali od kombinacji, chciałem, żeby byli wszechstronni i dopiero w wieku 14-15 lat wybierali sobie specjalizację. Piotrek miał znakomitą technikę biegu, świetną kondycję, mógłby być teraz wspaniałym kombinatorem norweskim. A nawet biegaczem. Były u nas na Kubalonce takie zawody jak Biegi Sylwestrowe, przyjeżdżali najlepsi biegacze w Polsce w wieku 12-13 lat. I w bardzo dużej stawce Piotrek zawsze był w czołówce, mieścił się na podium. A w kombinacji swoje kategorie wiekowe zazwyczaj wygrywał. W końcu poszedł w kierunku skoków, był na nie zdecydowany i bardzo dobrze. Ale karierę naprawdę mógłby zrobić jeszcze w kilku innych dyscyplinach.
- Do piłki miał wielki talent. To był taki chłopak, który cieszył się każdym marszobiegiem po górach, każdym treningiem wytrzymałościowym. Najbardziej lubił ciężkie przygotowania do sezonu, a do tego zawsze miał świetną koordynację, fikał salta, był świetny i atletycznie, i sprawnościowo. To jest wszechstronny sportowiec. Niczego się nie boi. Czego się nie chwyci, w tym jest dobry. Siatkówka, koszykówka, skoki do wody - wszystko lubi i potrafi.
- Kto skoczył z "dziesiątki" to już był naprawdę gość, na basenie ludzie go sobie pokazywali. Skoczkowie taką odwagę mają, oni się tej przepaści nie boją. Myśmy często chodzili na basen po treningu. Najpierw chłopcy zaczynali skakać z "trójki", później z "piątki", dopiero szli na "dziesiątkę". Oswajali się. Piotrek od razu chciał podjąć największe wyzwanie. Bardzo szybko zaczął skakać z 10 metrów na "główkę", a to już wymaga naprawdę dużego opanowania i świetnej koordynacji, żeby dobrze wejść do wody. Piotrek to wszystko miał bardzo szybko. Trochę szkoda, że swoją odwagę, wielką moc, niesamowitą dynamikę wykorzystuje dopiero teraz. Ale bardzo się cieszę, że chłopak tak oddany skokom w końcu doczekał się naprawdę bardzo dobrego, równego sezonu, który - to już widać - do końca powinien być nie tyko Kamila Stocha i Maćka Kota, ale też jego.
- Wcale się nie dziwiłem, że uciekał, Małyszomania była wtedy wszędzie, w całym kraju, a co dopiero mówić o mieście Adama. Piotrek chodził do tej samej szkoły, co wcześniej Adam. W Wiśle Głębcach był w klasie m.in. z Mateuszem Wantulokiem, czyli obecnym trenerem kadry kombinacji norweskiej i z jeszcze kilkoma innymi uczniami, którzy stali się później dobrymi zawodnikami sportów zimowych. Każdy z nich wszystko by wtedy dał, żeby oglądać zwycięstwa Adama i kiedyś osiągnąć choć trochę tego, co wywalczył Małysz.
- Adam to był dla niego wzorzec, jak dla wszystkich skoczków w tamtym czasie. Z Piotrkiem często na treningach sobie o sukcesach Adama rozmawialiśmy. On wierzył, że kiedyś też zajdzie wysoko i naprawdę zawsze bardzo sumiennie na to pracował. Tak naprawdę dzięki Małyszowi zaczął skakać. Bodajże po pierwszym zwycięstwie Adama w Pucharze Świata, czyli po wygranym konkursie w Oslo w marcu 1996 roku, Piotrek zapisał się do klubu. Miał wtedy dziewięć lat. Pamiętam, że przyszedłem do klasy Żyły, do tej klasy chodził też mój syn, wszyscy chłopcy mnie znali. Powiedziałem im, że przyszedłem zapytać kto by się chciał zapisać do sekcji narciarskiej. Piotrek był pierwszym, który się zgłosił. A po fali sukcesów Adama z 2001 roku Małyszomania była już szalona, chętnych do skoków było mnóstwo. Tylko że przez lata niewielu wytrwało.
- Nigdy. Zawsze był bardzo pilny, obowiązkowy, nie pamiętam, żeby się kiedyś spóźnił. Nawet jak był chory, to chciał trenować i jeszcze robić coś dodatkowo po zajęciach. Tak było też wtedy, kiedy już był doświadczonym zawodnikiem przeżywającym gorszy czas. W 2010 roku mieliśmy klubowe zgrupowanie nad morzem, Piotrek był poza kadrą i z nami pojechał, a wszyscy moi młodzi zawodnicy patrzyli w niego jak w obrazek, podziwiając to, co on robi. Pracował niesamowicie. I tam, i na krajowych zawodach pokazywał tej młodzieży, jak trzeba postępować. Jak konkurs był po południu, to on zawsze jeszcze trenował przed południem. Wtedy chłopcy pytali mnie czy też mogą. Mówiłem im "podpatrujcie Piotrka tak, jak on kiedyś podpatrywał Adama". I dodawałem, że jeszcze kiedyś osiągnie duży sukces.
- Sporadycznie się udawało. Wiadomo, że Adam miał mnóstwo obowiązków, ale czasem udało mu się przyjść do nas, skorzystać z zaproszenia od wuja. Zdarzało się też, że zawody w Wiśle tak organizowaliśmy, żeby Małysz mógł wręczyć nagrody. Wręczał on, wręczała Iza Małysz, a chłopcy byli podekscytowani. Piotrek też przyjmował puchary od mistrza Adama.
- Piotrek zaczynał dobrą dekadę później, sprzęt mieliśmy już wtedy lepszy, dzieciaki nie musiały skakać w tym, co nie gwarantowało bezpieczeństwa. Ale swoje Żyła też dostał. Już jako junior, 16-latek, miał bardzo poważny upadek. Na skoczni w Szczyrku w powietrzu wypięła mu się narta, wykręcił salto, spadł na bark, musiał długo przechodzić rehabilitację po złamaniu. Wtedy mogło się skończyć dużo gorzej, a skończyło się tylko na narzekaniu Piotrka, że on już chciałby wrócić do treningu.
- Nie był tak mały jak Adam, chociaż jego nazwisko zawsze sporo o nim mówiło - nigdy nie miał tendencji do przybierania na wadze (śmiech). Zawsze był skoczny, niesamowicie sprawny, miał talent dany już jako dzieciak. Trzeba go było podszlifować, ukierunkować. Efekty mogły być szybciej, ale lepiej późno niż wcale.
- Chciałoby się, żeby dwóch, a nawet trzech naszych zawodników było na podium. Ale na pewno Daniel Andre Tande będzie już dokładniej sprawdzał wiązania, jego serwismeni też będą pracowali lepiej, liczyć musimy się też z nieobliczalnym Domenem Prevcem.
- Wiadomo, że gdyby Piotrek zwyciężył, to w Wiśle byłoby święto. Jest taka szansa, wiślanin u siebie na pewno będzie mocny. Kamil i Maciek też, im również życzę walki o zwycięstwo. Szkoda tylko, że trybun nie mamy większych [pomieszczą 5500 widzów], bo chętnych do wejścia na zawody jest kilka razy więcej niż miejsc. Ale przecież jeszcze kilka lat temu w ogóle nie mieliśmy tu obiektu, a teraz mamy dwa polskie weekendy w Pucharze Świata, więc cieszmy się z tego, co mamy.
Piękna radość polskich skoczków po historycznym Turnieju Czterech Skoczni [ZDJĘCIA]