Skoki narciarskie. Małysz może być dumny ze swoich "dzieci"

Polska druga w konkursie drużynowym, Kamil Stoch trzeci, a Maciej Kot piąty w zawodach indywidualnych. Wyniki osiągnięte przez naszych skoczków w Zakopanem potwierdzają, że trwająca edycja Pucharu Świata jest dla biało-czerwonych najlepsza w historii. Po tym, jak w sobotę punkty zdobyli Jan Ziobro i Aleksander Zniszczoł, w gronie 62 zawodników, którzy w tym sezonie choć raz zakwalifikowali się do czołowej "30", jest rekordowa liczba dziewięciu Polaków. - To dowód, że nasze skoki są naprawdę bardzo mocne - cieszy się Apoloniusz Tajner.

Ściągnij aplikację Sport.pl i śledź kolejne zawody Pucharu Świata w swoim telefonie na żywo

W sobotę w Zakopanem rozegrano 13. z 28 indywidualnych konkursów zaplanowanych na sezon 2012/2013. Niespełna 22-letni Ziobro i Zniszczoł, który w marcu skończy 19 lat, zajęli w nim odpowiednio 20. i 23. miejsce. W ten sposób grupa Polaków z pucharowymi punktami w trwającym cyklu liczy już dziewięć osób. W stawce 62 zawodników z punktami dziewięciu swoich przedstawicieli mają jeszcze tylko Norwegowie i Niemcy, a ośmiu Austriacy.

Czy to znaczy, że staliśmy się potęgą?

Następcy mistrza

- Nie wolno nam zapominać o tym, jak zaczęliśmy sezon. Musimy pamiętać, że w listopadzie w drużynowym konkursie w Kuusamo zajęliśmy ostatnie, 11. miejsce - mówi Jan Szturc. - Ale postęp, jaki zrobiliśmy, jest imponujący. I nie mam na myśli tylko zmiany, która nastąpiła w ciągu ostatnich kilkudziesięciu dni - dodaje wujek i pierwszy trener Adama Małysza.

Kiedy w marcu 2001 roku nasz czterokrotny mistrz świata odbierał w Planicy swoją pierwszą z czterech Kryształowych Kul, skoczkowie, którym dziś kibicujemy, byli kilku- i kilkunastoletnimi chłopcami marzącymi o podobnych sukcesach. W kolejnych latach startowali w zawodach, które Polski Związek Narciarski organizował ze swymi sponsorami, by - jak głosiło hasło reklamujące program - szukać następców mistrza. Szturc na przykładzie Zniszczoła opowiada, jaki wpływ na dzisiejszych reprezentantów wywierał wtedy "Orzeł z Wisły".

- Kiedy Olek miał siedem lat, przyszedł do klubu i powiedział wprost, że w przyszłości chce skakać jak Adam Małysz. Prowadzę go od dawna i wiem, że zawsze robił wszystko, by naśladować swojego idola. To typowy owoc małyszomanii - opowiada trener Wisły Ustronianki.

Dziś, dzięki "dzieciom" Małysza, możemy wreszcie zapomnieć o czasach, w których prawie wszyscy polscy skoczkowie w konkursach PŚ występowali jako statyści. W sezonie 2000/2001 poza zdobywcą Pucharu Świata spośród biało-czerwonych punktowali - trzeba dodać, mizernie - tylko Robert Mateja (133 pkt i 31. miejsce), Wojciech Skupień (89 pkt i 42. pozycja) i Łukasz Kruczek (3 "oczka" dały mu 76. lokatę). Rok później, gdy Małysz sięgnął po Kryształową Kulę po raz drugi, do wymienionego grona dołączyli jeszcze, oczywiście z bardzo skromnymi zdobyczami, Tomasz Pochwała (z 38 pkt znalazł się na 53. miejscu w PŚ, tuż za Mateją, któremu 50 pkt dało 49. pozycję), Marcin Bachleda (26 pkt i 55. pozycja) oraz Tomisław Tajner (7 pkt i miejsce 73. - lepsze od 77. pozycji Kruczka, który "uciułał" 5 pkt, i od 83. lokaty, jaką zajął z czterema punktami Skupień).

W kolejnych latach nie było lepiej i w końcu kibice przyzwyczajeni do fatalnych wyników po sezonie 2008/2009 musieli docenić statystyczny rekord, jakim było znalezienie się w gronie 90 skoczków z pucharowymi punktami aż ośmiu Polaków. Ale tak naprawdę tamten wynik nijak miał się do tego, jaki nasi skoczkowie osiągnęli w bieżącym sezonie. Wówczas słabiej wypadł nawet 13. w ostatecznej klasyfikacji Małysz (zgromadził "tylko" 549 punktów), a jeszcze trudniej było fetować 30. pozycję Stocha (146 punktów), 44. miejsce Stefana Huli (51 pkt), 49. lokatę Rafała Śliża (33 pkt), 50. - Łukasza Rutkowskiego, 71. - Krzysztofa Miętusa (9 pkt), 81. - Piotra Żyły (4 pkt) i 82. - Bachledy (3 pkt).

Skaczą na medal

Obecnie pozycje zajmowane przez naszych zawodników i ich punktowe konta wyglądają zdecydowanie lepiej. Siódmy Stoch ma 385 punktów, zajmujący 17. miejsce Kot zgromadził ich już 217, 33. w tej chwili Dawid Kubacki ma 75 pkt, a znajdujący się dwa miejsca niżej Żyła - 64 (dla porządku miejsca i punkty pozostałych Polaków: 42. Hula - 26 pkt, 45. Miętus - 19 pkt, 49. Ziobro - 11 pkt, 53. Zniszczoł - 8 pkt i 58. Murańka - 6 pkt).

- Stoch i Kot już do końca sezonu powinni w każdym konkursie walczyć z najlepszymi, a Żyłę i chyba również Kubackiego stać na wskoczenie do czołowej "30" końcowej klasyfikacji PŚ. Warto podkreślić, że w niej nigdy nie mieliśmy choć trzech skoczków naraz.

- O Piotrka jestem spokojny. Długo nie mógł wskoczyć na swój poziom i zdobyć punktów, ale wreszcie się odblokował i wyraźnie widać, że teraz będzie już tylko lepiej. Według mnie on jeszcze do końca się nie otworzył; przewiduję, że to się stanie w drugiej części sezonu - analizuje prezes Polskiego Związku Narciarskiego. Tajner jest też przekonany, że do równego skakania dającego miejsca w drugiej "dziesiątce" poszczególnych konkursów wróci Kubacki. W obu wymienionych zawodników wierzy również Szturc. - W Wiśle Piotrek Żyła osiągnął swój najlepszy wynik w PŚ, zajmując szóste miejsce. Jest uskrzydlony, dobrze skakał w Zakopanem, w następnych startach na pewno będzie się spisywał na miarę oczekiwań. W ogóle coraz lepszych skoków możemy się spodziewać po całej naszej grupie - przekonuje trener. - Nasi zawodnicy są dobrze przygotowani, widać, że ich forma idzie w górę, a najlepsza będzie w okolicach mistrzostw świata juniorów i seniorów. Choćby Zniszczoł lada chwila też może i powinien skakać na miarę miejsc nawet w czołowej "10" PŚ, bo jego najlepsza dyspozycja jest już bardzo blisko i czuję, że przyjdzie w trzeciej dekadzie stycznia, kiedy będzie startował na mistrzostwach w Libercu - mówi Szturc.

Szkoleniowiec podkreśla, że naszych skoczków napędza wewnętrzna rywalizacja, bo każdy chce wywalczyć miejsce w drużynie, która wystartuje na mistrzostwach w Val di Fiemme. - Nasz zespół na pewno stać na medal i do Włoch chłopcy pojadą o niego walczyć - mówi Tajner. Z prezesem trudno nie zgodzić się po tym, co podopieczni Kruczka zaprezentowali w piątek w Zakopanem, gdy byli bliscy zwycięstwa (ostatecznie przegrali tylko ze Słowenią o zaledwie 9,1 pkt). - Najważniejsze, że nasi zawodnicy się lubią, że są przyjaciółmi, dzięki temu w drużynie panuje świetna atmosfera - tak sukces tłumaczy Kruczek. - No i twardo stąpają po ziemi. Wszyscy wiemy, że do Val di Fiemme jest jeszcze sporo czasu, i zdajemy sobie sprawę z tego, że dalej musimy ciężko pracować, by tam osiągnąć sukces - zapewnia trener kadry.

Szkoda, że nie mogłem zaśpiewać Mazurka Dąbrowskiego - Kamil Stoch po zawodach w Zakopanem ?

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.