Skoki narciarskie. Adam Małysz: Smutny jestem jak diabli

- Może już powinienem dać sobie spokój ze skakaniem? Może przekroczyłem swoją barierę? Takie myśli chodziły mi po głowie po porażce w mistrzostwach świata w lotach. Czuję się okropnie z tym czwartym miejscem - opowiada najlepszy polski skoczek

Mimo dużych nadziei, kończące sezon mistrzostwa świata w lotach zakończyły się dla Polaka porażką. Małysz przegrał walkę o medale nie tylko z Simonem Ammannem, ale też z Gregorem Schlierenzauerem i Andersem Jacobsenem. Zadecydowały centymetry. 

Czwarte miejsce zajęli też Polacy w konkursie drużynowym. Po konkursie skarżyli się na  sędziów.

Mistrzostwa świata w lotach zakończyły sezon skoków narciarskich.

Podsumowanie sezonu według Adam Małysza:

Sakramencko się to wszystko popsuło. W najczarniejszych snach nie spodziewałem się, że tak potoczy się ten konkurs. W pierwszym sobotnim skoku spóźniłem odbicie. W drugim wydawało mi się, że dobrze wyszedłem z progu, ale w pierwszej fazie lotu nie miałem powietrza. Potem podmuch wiatru uderzył w lewą nartę. Strasznie mi ją wykręciło, poszła aż za głowę, wytraciłem szybkość i spadłem na zeskok. Jestem bardzo zawiedziony, szansę na medal miałem ogromną. Ona może się już nigdy nie powtórzyć. Gdybym skakał tak jak w piątek, walczyłbym z Simonem o złoto. Stać mnie na to było. Po piątkowych skokach medalu byłem pewny. W życiu bym nie przypuścił, że wypadnę z trójki. Ale żeby zdobyć przynajmniej srebro, musiałem skoczyć swój rekord, czyli ponad 225 metrów. Nie wiem, co w ogóle się stało, jestem w szoku. Ambicje miałem dużo większe. Chciałem zdobyć medal i uzupełnić kolekcję, chyba nawet ucieszyłbym się z brązowego.

Nie mogłem nawet przekląć

To najgorsze zakończenie pięknego dla mnie sezonu. Sobota trochę stępiła mi tę całą radość. Smutny jestem jak diabli. Nawet nie miałem gdzie tego odreagować. Jak w Oslo źle skoczyłem w pierwszej serii, wlazłem do naszej "budy", pierdyknąłem pięścią w ścianę i szpetnie zakląłem: "K... mać, przecież, cholera jasna, nie jest ze mną tak źle, jak wygląda, to było nieporozumienie". Poszedłem na skocznię i drugi skok wyszedł mi pięknie.

A tu nie miałem gdzie się wyładować. Wszędzie stali ludzie, zaraz po skoku wzięli mnie na kontrolę dopingową i spędziłem tam ze dwie godziny. Gdybym walnął czy krzyknął w obecności obcych, mogliby uznać mnie za wariata.

Czwarte miejsce to mój najlepszy wynik na MŚ w lotach, ale w ogóle mnie nie cieszy. Dekoracja była dla mnie męczarnią. Zająłem najgorsze miejsce. Mam nadzieję, że szybko się z tym pogodzę.

Następne mistrzostwa świata w lotach są za dwa lata, nie wiem, czy w nich wystartuję. Myślę tylko o następnym sezonie. Mam nadzieję, że Hannu ze mną zostanie, że zdrowie dopisze i będziemy walczyć. Hannu zgodził się pracować ze mną dalej, teraz tylko musi dogadać się ze związkiem. Jak go znam, będzie chciał, żebym walczył o wszystko. I o Puchar Świata, i na koniec sezonu w mistrzostwach świata w Oslo. Hannu mi nie odpuszcza, każe trenować i skakać. Wręcz uważa, że jak jestem zmęczony, to lepiej skaczę. Pasuje mi jego metoda szkoleniowa i to, że zawsze jest optymistą.

Będę musiał przytyć albo skrócić narty

Od przyszłego sezonu FIS chce zwiększyć BMI, czyli współczynnik wagi i wzrostu. Od BMI zależy długość naszych nart - im jest niższy, tym muszą być krótsze. Teraz współczynnik wynosi dla skoczków 18,5, a ma być 21. To znaczy, że każdy skoczek będzie musiał przytyć albo skrócić narty. W moim przypadku, jeśli utrzymałbym wagę, skakałbym na nartach o pięć centymetrów krótszych. Skakałem na takich i większej różnicy nie było, ale nie miałem wówczas formy i nie można wyciągnąć z tego żadnych wniosków. Jeśli nie skrócę nart, będę musiał przytyć 3 kg. To bardzo dużo. Do 2004 roku ważyłem 52 kg, wtedy musiałem przybrać na wadze. Najpierw utyłem pięć kilogramów, później znowu schudłem i do dziś trzymam 54 kg. Ja, Hannu i m.in. Szwajcarzy jesteśmy przeciwni temu przepisowi. To kolejny wymysł Austriaków. Nie tędy droga do poprawienia jakości skoków. Niby tłumaczą, że to walka z anoreksją, ale np. ja się do swojej diety przyzwyczaiłem. I nie chciałbym niczego zmieniać.

Pretensje mam tylko do siebie

Gdyby nie ten sobotni start, z sezonu byłbym niezmiernie zadowolony. Nie uważam się za wielkiego mistrza, choć zdaję sobie sprawę ze swoich osiągnięć. Ludzie, jak czasem podchodzą, to pytają: "Co słychać, mistrzu?". Wiem, że prawdziwych mistrzów poznaje się po tym, jak wygrywają, i po tym, z jaką klasą przegrywają. Czy potrafią podnieść się po porażce. Żal we mnie siedzi, ale pretensje za skoki w Planicy mogę mieć i mam tylko do siebie. Na szczęście nikt i nic nie odbierze mi medali olimpijskich z Vancouver. Trafiliśmy z Hannu z formą w najważniejszy moment sezonu. Osiągnęliśmy to ciężką pracą i wiarą w to, że będzie dobrze. Nawet jak było źle, wierzyłem w sukces. We mnie zawsze jest ogromna determinacja. Kiedy inni przestają we mnie wierzyć, skreślają mnie, ja sam nigdy tego nie robię. Jestem spokojnym człowiekiem, ale bardzo konsekwentnym i wręcz żądnym sukcesów. Jedno zwycięstwo nigdy mnie nie cieszyło, zawsze chciałem kolejnego. I kolejnego... Zadowolić siebie, najbliższych i kibiców. Udowodnić, że wciąż potrafię, choć jestem już stary i przygotowanie wymaga ode mnie większego wysiłku niż od młodszych. Czasem jestem wszystkim zmęczony. Najbardziej to wychodzi po porażkach, wtedy przychodzą zniechęcenie, rezygnacja i bezsilność. Ale druga półkula mózgu mi zawsze mówi, żebym się przełamał, żebym pokonał przeciwności i dążył do swojego celu. Po tym sobotnim konkursie przeleciało mi przez głowę dużo różnych, głupich myśli. A może to już jest za dużo, może coś nie tak, może przekroczyłem swoją barierę... Tłumaczę sobie, że jedna porażka nie może wszystkiego przekreślić. Mówię sobie, że Bóg tak chciał.

Małyszomania spokojniejsza

Tak samo jak chciał, żebym w Kanadzie zdobył dwa kolejne medale igrzysk olimpijskich. Bałem się trochę powrotu, ale na szczęście było spokojniej niż we wcześniejszych latach. Oczywiście, gdziekolwiek się pojawię, są prośby o autograf czy zdjęcie. Ale ludzie chyba już bardziej się do mnie przyzwyczaili. Jestem normalnym człowiekiem, ludzie potrafią to docenić i już nie są tak nachalni. Są ze mną, bo wiedzą, że skaczę także dla nich. Powiem szczerze, że po Wiśle mało chodzę, czasem wyskoczę do banku albo do gminy. Ale i tam mogę podjechać samochodem. Tak samo na skocznię. Poza tym ja nie lubię bulwarów, ruchliwych ulic, tłumu. Nie jestem żadnym odludkiem, ale jak nie mam potrzeby pchać się w tłum, to się nie pcham. Jest wiele spokojniejszych miejsc, w których czuję się dobrze. Jak chcę jechać w góry, to wsiadam w swojego quada i jadę. Czasem jednak brakuje mi normalności, czyli swobodnego wyjścia do restauracji, żeby napić się piwa czy spokojnie zjeść obiad. Nie można jednak mieć wszystkiego i ja o tym wiem. Musiałem się dostosować do takiego życia, choć czasem robię to wbrew własnej naturze.

Teraz chcę odpocząć, choć za tydzień mam mistrzostwa Polski, a potem galę olimpijską w Warszawie. Ale przyjdą święta i będę tylko z rodziną. Najbardziej lubię odpoczywać, pracując we własnym ogródku. Niedługo właśnie mnie to czeka i się strasznie cieszę. Kiedy widzę, jak te roślinki się przyjmują w ziemi, jak sobie rosną, jak je przycinam, a one zaraz puszczają kwiaty na nowo, to zapominam o wszystkim. Niedługo odetnę się od tych wszystkich zaproszeń, propozycji, teleturniejów, programów. Dzwonią, piszą nieustannie, ale to nie dla mnie. Najwięcej męczy mnie Szymon Majewski, ale już raz byłem. Wtedy czekali dwa czy nawet trzy lata... Po igrzyskach, jak powiedziałem o swoich marzeniach, że chciałbym tańczyć, telewizja TVN zorganizowała mi dziesięć lekcji w Centrum Kultury Wiślańskiej w szkółce tańca. Może skorzystam, ale najpierw chciałbym odpocząć. Iza ma zaproszenie razem ze mną, ale nie bardzo jej się to uśmiecha. Nie chcę być celebrytą. Do sportu zawsze podchodziłem bardzo odpowiedzialnie, profesjonalnie. Poświęciłem mu wszystko kosztem choćby wykształcenia. Ciężko mi było nauczyć się języków, musiałem rezygnować z wielu rzeczy, odrzucać propozycje. Kiedyś chcieli, żebym - jak Ahonen - zaczął jeździć latem samochodami rajdowymi. To są fajne rzeczy i piękne przygody, ale nie w trakcie trwania kariery. Poświęciłem się skokom narciarskim i chcę w nich jeszcze coś osiągnąć.

Iza mówi: Jedź już na zgrupowanie

Skoki to moja praca, ale sprawia mi niesamowitą przyjemność. Kocham to robić, jestem od nich wręcz uzależniony. Dlatego tak ciężko znoszę porażki. Gdybym się nie przejmował skokami, machnąłbym ręką na to czwarte miejsce w Planicy. Nie potrafiłem, bo miałem świadomość wysokiej formy, świetnej dyspozycji - i przeżywam mocno tę przegraną, i ciągle do niej w tej rozmowie wracam.

Kiedy w 2007 roku w MŚ w Sapporo zająłem czwarte miejsce na dużej skoczni, to się popłakałem. Tym bardziej że po powrocie do hotelu dowiedziałem się o tragicznej śmierci kolegi.

Wkrótce czeka mnie przerwa w skakaniu, ale ja długo bez nich nie mogę wytrzymać. Brakuje mi żywiołu, tak w to wszystko jestem wkręcony, od tylu lat żyję skokami. Przez te kilkanaście lat ja i rodzina nauczyliśmy się życia ze skokami. Aż czasem Iza mówi: "Jedź już na to zgrupowanie".

Przede mną jednak nowe wyzwanie i następny sezon. Mimo że w grudniu skończę 33 lata, szanse na sukcesy widzę, oby zdrowie dopisało. Dalej w przyszłość nie wybiegam. Ale nie wyobrażam sobie siebie nic nierobiącego, leżącego do góry brzuchem.

'Przeciek' ze związku: Kruczek raczej zostanie  ?

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.