Bereś i Skoczylas: Małysz dobry na wszystko

Bereś i Skoczylas: Małysz dobry na wszystko

Polacy zawsze potrafili sobie radzić w trudnych sytuacjach. Niespodziewanie przyszli goście, a w lodówce plasterek sera na jedną kanapkę? Ktoś pozbawiony fantazji zaproponowałby gościom pójście do restauracji albo wręcz udawał, że go nie ma w domu. A Polak ani mrugnie. Wyciągnie z barku flaszkę, poleje i po chwili szesnastu gościom wydaje się, że nie tylko zjedli wykwintną kolację, ale jeszcze zostanie coś na śniadanie.

Jeszcze lepiej to nam wychodzi w sporcie. Jak zająć szóste miejsce w drużynowym konkursie skoków, mając jednego pełnowartościowego skoczka i trzech obiecujących przedskoczków? Ktoś pozbawiony fantazji powiedziałby: - Ludzie, jaki konkurs drużynowy? Przecież żeby Mateja w ciągu jednego konkursu oddał dwa dobre skoki, to w miesiącu muszą być cztery tłuste czwartki, najstarszemu góralowi musi się urodzić cielę z dwiema głowami, a woda musi wrzeć w kącie prostym.

A Polak - działacz sportowy - ani mrugnie. Wyciąga Adama Małysza i każe mu tyle skoczyć, żeby jego skok dobry po dodaniu do tych słabych dał w sumie szóste miejsce. I jeszcze Małysz charytatywnie podpowiada, że cała drużyna jest znakomita. Gdyby czas na to pozwolił, nasz Adam reprezentowałby Polskę w kombinacji norweskiej - co prawda nie biega, ale w skokach zarobiłby tyle, że na to szóste miejsce piechotą też by starczyło.

Jak to dobrze, że w polskiej reprezentacji piłkarskiej, owszem, też jest jeden czarny Małysz, ale pozostała dziesiątka gryzie trawę po to, żeby nikomu nie wpadł do głowy choćby cień podejrzeń, że w składzie z czarnym Małyszem znaleźli się tylko dlatego, że ich wujek rządzi cały tym interesem.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.