Witold Bereś i Jerzy Skoczylas: Na barkach Małysza

Witold Bereś i Jerzy Skoczylas: Na barkach Małysza

Dawno temu Adam Małysz jadał zupy gotowane przez teściową, na pocztę chodził po znaczek z królową Wiktorią, a z napojów energetycznych znał tylko kwaśne mleko. Z pieniędzy zarabianych przez niego na skoczniach w Wiśle-Malince utrzymać się mógł tylko gajowy, który wystrugał mu narty. Bo sam Małysz musiał wieczorami dorabiać jako dekarz. A Polska miała się jeszcze gorzej niż Małysz.

Wszystko się zmieniło, gdy RTL pokazała bułkę z bananem. Narciarze bawarscy pomyśleli, że skórzana bielizna erotyczna jest już passé. Skoczkowie fińscy uwierzyli, że au courant jest teraz styl miakkij znak (za który sędziowie kiedyś odejmowali punkty przy lądowaniu). Tylko bobsleiści z Jamajki zachowali zimną krew i jak zwykle na metę przyjechali cztery godziny po pociągu relacji Kraków - Zakopane.

Jednak te przaśne czasy musiały odejść w przeszłość jak sędzia Ryszard Wójcik. Teraz Małysz na śniadanie jada zupę w proszku marki Ariel, popija czerwonym bólem i ma taką ideę, że chciałby skoczyć na pocztę i kupić znaczek z kimś innym niż z tym facetem, którego codziennie rano widzi w lustrze.

Po wyjściu z poczty jego osobisty psycholog ordynuje mu terapię biofeedback (metodę psychoterapii pozwalającą kontrolować własne reakcje). Zaraz po nim masażysta podłącza go do aparatu, który "wychwytuje potencjały elektryczne w mięśniach" i przetwarza je w postaci "świecących się diod". Chwilę później trener wsadza go na trenażera. Jest to urządzenie, które na monitorze podaje interesujące trenera i zawodnika wartości, dzięki czemu można wprowadzać odpowiednie korekty. A jak już Małysz jest po korekcie, to dr Jan Blecharz szepcze cichutko: "Adam potrafi znakomicie realizować hasło >skakać z obciętą głową<".

Nic więc dziwnego, że George Soros, największy specjalista od inwestycji długoterminowych, przewiduje, że na najbliższym Pucharze Świata na trzydzieści tysięcy widzów, czterdzieści tysięcy to będą eksperci, którzy uważają, że są tak niezbędni do sukcesu Małysza jak kogut do wschodu słońca. Każdy z nich przywiezie ze sobą genialny wynalazek. Żelazko z termostatem nastawionym na punkt krytyczny. Kombinerki do podłączenia Martina Schmitta do prądu. Kombinezon, który zimą chłodzi, a latem może służyć do łapania motyli.

Tak więc Soros już dzisiaj zaczął spekulować akcjami kopalni węgla naftowego na Helu, bo wie, że dzięki Małyszowi polska gospodarka dostanie potężnego kopa. Autostrady? Zbuduje się je w pięć minut, bo czymś muszą przejechać te tiry z najnowszym modelem butów Małysza. Deficytowe huty? Zaczną zarabiać od jutra, bo od jutra miliony Japończyków będą hakować za darmo, byle tylko dostać zniżkowy bilet na Średnią Krokiew. Kultura? W Warszawie co cztery lata będzie się odbywał "Konkurs Małyszowski" na wykonanie sonaty czegoś tam. Schludne wu-cety? Bez przesady. Wiemy, że Adam Małysz jest genialnym skoczkiem, fajnym facetem i w ogóle. Ale są imponderabilia, za które my, Polacy, damy się utopić w Samossierze.

Podobno do małego fiata weszło kiedyś 31 osób i nawet się dało zamknąć drzwi. A tu proszę Ciekawe, ile zmieści się na plecach Małysza?

Copyright © Agora SA