Kto trenerem Małysza: raczej Horngacher, nie Schoedler

Austriak Stefan Horngacher i Szwajcar Bernard Schoedler - to najpoważniejsi kandydaci na trenera kadry polskich skoczków. Większe szanse ma ten pierwszy, który już kiedyś w Polsce pracował i z kadrą B zdobył wicemistrzostwo świata juniorów

We wtorek światek skoków obiegła informacja, że Polski Związek Narciarski nie przedłuża umowy z Hannu Lepist i szuka trenera przynajmniej na najbliższe dwa lata. A już po południu do Zbigniewa Klimowskiego - jednego z asystentów Lepist - zadzwonił Horngacher. Obaj znają się świetnie, bo w latach 2004-06 pracowali z kadrą juniorów. - Słyszałem, że szukacie trenera? Jestem zainteresowany! - wypalił Austriak. Klimowski powtórzył rozmowę w PZN. Teraz Horngacher czeka na reakcję.

W 1999 roku w Zakopanem wygrał swoje drugie w życiu (i ostatnie) zawody PŚ, choć zawodnikiem był przez lat 13. Po raz pierwszy wygrał konkurs w 1991 roku w Kulm. Jest więc jednym z kilku zawodników, którzy wygrywali zarówno w starym stylu klasycznym (narty w locie równoległe), jak i w stylu V. Poza tym wraz z kolegami z drużyny austriackiej wywalczył brązowe medale na igrzyskach w Lillehammer i Nagano. Był drużynowym medalistą MŚ, ale indywidualnego medalu na wielkiej imprezie nie zdobył nigdy.

W 2004 roku, dwa lata po zakończeniu kariery zawodniczej, został trenerem polskiej kadry B. Zastąpił swojego rodaka Heinza Kuttina, który odszedł do pracy z seniorami.

Po dwóch latach obaj Austriacy pożegnali się z Polską. Kuttin musiał odejść po nieudanych igrzyskach, bo od samego początku jego przeciwnikiem był prezes PZN Apoloniusz Tajner, którego Austriak zastąpił na stanowisku trenera.

Wtedy Tajner zaproponował pracę... Horngacherowi, ale ten propozycję odrzucił. Wyjaśniał wtedy "Gazecie": - Gdyby nie moja sytuacja rodzinna [jego partnerką życiową jest mieszkająca w Hinterzarten fizjoterapeutka niemieckich skoczków Nicole Hoffmeyer, ich dziecko miało wtedy kilka miesięcy kilka miesięcy], może i zostałbym w Polsce. Bycie pierwszym trenerem to wielkie wyzwanie i dużo wyrzeczeń. Chcę teraz zająć się rodziną.

I wyjechał do rodziny, do Niemiec. Przez ostatnie dwa lata prowadził treningi dzieci w wieku 12-16 lat.

Teraz liczy na dokończenie tego, co zaczął przed czterema laty. Z kadrą polskich juniorów zdobył w 2005 roku brązowy medal MŚ w konkursie drużynowym. Po pierwszej serii Kamil Stoch, Paweł Urbański, Piotr Żyła i Wojciech Topór mieli aż 17 punktów przewagi nad Słoweńcami. W drugiej serii skakali słabiej i przegrali złoto o cztery punkty, czyli dwa metry. W konkursie indywidualnym Stoch miałby co najmniej srebro, ale drugi - najdłuższy w konkursie - skok podparł ręką. Mimo odjętych punktów był ósmy.

Horngacher ma niezaprzeczalny atut - świetnie radził sobie z młodymi skoczkami. Uwielbiają go. Ciągle wzdychają "u Horngachera to było fajnie". Potrafił stworzyć drużynę. Garnęli się do niego i juniorzy, i starsi skoczkowie jak Marcin Bachleda czy nawet Robert Mateja. Jeśli chodzi o Małysza, nie powinno być żadnych problemów z jego akceptacją - bo władze PZN zamierzają porozmawiać z Adamem przed decyzją. Od nowego trenera PZN będzie wymagał nie tylko odbudowania formy Małysza i przygotowania go do igrzysk w Vancouver, ale stworzenia drużyny na miarę aspiracji i możliwości, czyli czołowej szóstki świata.

- Nie wiem, czy podejmiemy rozmowy z Horngacherem - mówi "Gazecie" Grzegorz Mikuła, sekretarz generalny PZN. - Na pewno się zastanowimy i będziemy działać szybko. To, że sam zadzwonił i się zgłosił, nie czyni z niego kandydata numer jeden. Ale nas ucieszyło, bo to znaczy, że ma z Polski dobre wspomnienia i chce tutaj wrócić. Decyzja należeć będzie do Apoloniusza Tajnera.

Wczoraj Tajner telefonu nie odbierał - był w drodze do Planicy, gdzie w weekend ostatnie konkursy PŚ. Z naszych informacji wynika, że złe zdanie ma nie o austriackiej szkole skoków, ale o szkole skoków Kuttina. A to w przypadku Horngachera robi znaczną różnicę. I argument o możliwości zbudowania drużyny (we współpracy z psychologiem i fizjologiem) może mieć największe znaczenie.

Gdyby nie Horngacher - numerem jeden na liście byłby 37-letni Szwajcar Berni Schoedler. Choć urodził się w Sankt Moritz z - jak sam mawia - "nartami na nogach", skoczkiem nie tylko wybitnym, ale nawet przeciętnym nigdy nie był. Skoki go pasjonowały, ale kiedy się zorientował, że talentu nie ma za grosz, rzucił narty w kąt.

W 1998 roku zaczął pracę z dziećmi w ramach programu "Swiss Olimpic", rok później został trenerem kadry B Szwajcarów. Od 2000 roku (przez siedem lat) prowadził pierwszą reprezentację. Dwa lata później Simon Ammann zdobył dwa złote medale olimpijskie, w 2007 roku dołożył tytuł mistrza świata w Sapporo, i tak Schoedler wraz z nim przeszli do legendy szwajcarskich skoków. Wprowadził do kadry luz, radość ze skakania, swobodę, pogodę ducha i uśmiech.

Jako swój największy sukces wymienia "stworzenie drużyny", a nie doprowadzenie Ammanna do medali. Przez ostatni rok nie był trenerem, ale jednym z delegatów FIS. Zapytany w styczniu w Zakopanem, czy ewentualnie byłby zainteresowany pracą z Polską, odpowiedział, że jeśli dostanie propozycję, to tak.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.