Hannu Lepistoe zapytany przez polskich dziennikarzy o noty dla Adama Małysza w Oberstdorfie zasugerował, że może "dobrą drogą" dla skoków byłoby zrezygnowanie z sędziów. Natychmiast jednak dodał, że ten pomysł szans powodzenia nie ma, bo nie zgodzą się na nie trenerzy najmocniejszych reprezentacji. przeczytaj cały wywiad )
I miał rację, jego pomysłowi przychylny był tylko niemiecki trener Szwedów - wciąż pamięta bowiem, jak kiedyś krzywdzono Jana Bokloeva, który zrewolucjonizował skoki i wprowadził styl V zamiast nart złożonych równolegle.
Bo niby chodzi o to samo, ale każdy skok jest niepowtarzalny. Adam Małysz teraz fruwa nieładnie, lewa narta zwykle faluje. Mimo to piękna jest jego walka o każdy metr. Simon Ammann to z kolei piłeczka, która chowa głowę między narty i leci... Jak kiedyś Japończycy, czy ostatnio Czech Jakub Janda. Martin Schmitt to kiedyś była elegancja, przypominał na wietrze szybowca z silnikiem odrzutowym. Sven Hannawald czy Austriacy to była siła - jak się odbijali, próg skoczni trzeszczał. Ale lecieli pięknie. Małysz kiedyś i Austriacy teraz wychodzą bardzo wysoko w górę, Adam wybił się kiedyś ponad siatki chroniące przed wiatrem! Kiedy Kazuyoshi Funaki dostał w Zakopanem pięć not po 20 punktów wcale nie skoczył najdalej, ale najładniej.
No i na dole - chcąc nie chcąc - trzeba zrobić telemark. Wystawić jedną nogę przed drugą. Zaakcentować lądowanie.
Skoki bez not wyglądałyby prosto: zjazd, jak najmocniejsze odbicie, lot, walka o każdy centymetr i pokraczne lądowanie na dwie nogi. Często z ogromnym ryzykiem i narażeniem zdrowia. Rekordy na skoczniach, choć tak piękne i porywające, oznaczają lądowanie już na płaskiej powierzchni zeskoku. Kiedy Małysz osiągnął 151,5 metra w Willingen, nogi bolały go trzy dni. - Lądowanie to było jak skok z drugiego piętra, nie chcę więcej - mówił później.
Kiedy Ahonen wylądował w Planicy na 240. metrze (i runął na ziemię) pukał się później w głowę, jak można było do czegoś takiego dopuścić.
Na początku tego sezonu Thomas Morgenstern i Gregor Schlierenzauer zaapelowali do jury konkursów, aby ustawiać rozbieg nieco niżej, bo w przeciwnym wypadku ich nogi nie wytrzymają ciągłego lądowania w okolicach wypłaszczenia kończącego zeskok.
Lepiej więc zostawić sprawę taką, jaka jest. Bo we władzach narciarskich nikt tego zmienić nie chce. Skoczkowie też są przeciw. A jedno zdanie Hannu Lepistoe, niepotrzebnie rozdmuchane do granic rozsądku, to wołanie na puszczy.
Możliwa jest jakaś zmiana zasad punktowania, może inny system - na razie jednak w FIS nikt się tym nie zajmuje. Nikt pewnie tam nawet nie słyszał o jednym zdaniu trenera Lepistoe...
Dariusz Wołowski na blogu: Lepistoe ma rację - sędziowie szkodzą skokom
Sędzia skoków tłumaczy, dlaczego noty za styl są konieczne