Mika Kojonkoski dla Gazety: Życzę wam cierpliwości

Trener cudotwórca Mika Kojonkoski mówi Gazecie. - Jeśli wy, którzy tak kochacie Małysza, znajdziecie w sobie pokorę, żeby zaakceptować jego niepowodzenia i pomóc mu przejść to, co złe, on może odnieść jeszcze wiele sukcesów. Jeśli będziecie niecierpliwi lub co gorsza agresywni, tylko Adamowi zaszkodzicie

Michał Pol i Robert Błoński: Wprawdzie to Simona Ammanna nazywają Harrym Potterem, ale to Pan jest prawdziwym czarodziejem. Kiedy przed rokiem obejmował Pan norweską kadrę, była na poziomie Kazachstanu. Dziś Roar Ljoekelsoey jest liderem Pucharu Świata, a Sigurd Pettersen właśnie w fantastycznym stylu wygrał w Oberstdorfie, pobił rekord skoczni i jest głównym kandydatem do wygrania Turnieju Czterech Skoczni...

Mika Kojonkoski: Czarodziejem nie jestem, różdżki nie używam. Ale faktycznie chyba nie idzie mi źle. Mam tylko problem z odbieraniem gratulacji, bo właśnie uszkodziłem sobie prawą rękę podczas gry w unihokeja z moimi zawodnikami. A za chwilę jeszcze będą gratulacje z okazji Nowego Roku... och, moja biedna ręka. A bez żartów - w tym, co robię, nie ma magii ani żadnych trików. Musiałem w norweskich skokach zmienić parę rzeczy. Przede wszystkim organizację. Sprawiłem, że trenerski zespół ma rzeczywisty wpływ na zawodników w kadrze A przez cały sezon. Wcześniej trenerami były cztery miliony Norwegów i panował kompletny bałagan. Podpisując kontrakt, zastrzegłem, że to ja rządzę. Wprowadziłem zgrupowania w lecie co drugi weekend, a na pozostałe weekendy opracowałem zawodnikom pracę domową. Zindywidualizowaliśmy program dla każdego zawodnika. Miałem też swoje pomysły na trening praktyczny i teoretyczny, np. odbicia. Zadbałem też o trening psychiki zawodników, który okazał się ważniejszy niż trening mięśni. Zmusiłem też związek, żeby zainwestował w sprzęt - niestety, Norwegia nie była tak zaawansowana technologicznie jak Niemcy, Austria czy Finlandia. Wymieniliśmy narty, dostosowując je do potrzeb każdego zawodnika. Pettersen skakał dotąd na nartach Atomica, my zaproponowaliśmy mu Elana, te same, na których skacze Adam Małysz. Uszyto też wreszcie kombinezony indywidualnie dla każdego skoczka.

Sigurd Pettersen powiedział nam, że największa rzecz jaką Pan dla nich zrobił, to natchnięcie ich pewnością siebie.

- Być może rzeczywiście wniosłem do norweskiej kadry trochę pewności siebie, bo miałem już jakieś sukcesy z kadrą fińską i austriacką. Nie przeceniałbym jednak roli wiary w siebie w skokach narciarskich. Ona jest potrzebna, ale musi być budowana na dobrych treningach. Jeśli Sigurd twierdzi, że wszystko, co robi na treningach, jest dobre, że czuje, iż staje się coraz lepszy, to zaczyna wierzyć, że i podczas zawodów poleci daleko. Samą pewnością siebie wiele się jednak nie osiągnie.

Poprawił Pan organizację, ale musiał Pan znaleźć w norweskiej kadrze talenty. Czy to prawda, że już na samym początku stwierdził Pan, że Pettersen w dobrej formie zacznie skakać aż na księżyc?

- Z tym księżycem to nie przesadzajmy, ale istotnie to wielki talent. Kiedy się spotkaliśmy, miał kłopoty z pewnymi detalami. Ale właśnie jednym z jego talentów jest gotowość do ciężkiej pracy, dzień i noc. On nieustannie analizuje swoje skoki, każdy ich najdrobniejszy element. W ubiegłym roku te analizy nawet za bardzo zawróciły mu w głowie. W skokach trzeba umieć skoncentrować się tylko na tym, co w danym momencie najważniejsze. A on, kiedy na chwilę stał się liderem Pucharu Świata, myślał naraz o popularności, technice i wszystkim innym. Dziś jednak potrafi się kontrolować.

Czy po tym skoku na 143,5 metra w Oberstdorfie myśli Pan, że zdominuje skoki jak Adam Małysz przed trzema laty?

- Poziom, na jakim skakał w w Oberstdorfie, nie zaskoczył mnie. Ale teraz sam jestem ciekawy, czy potrafi ten poziom utrzymać. Czeka go start na nowej skoczni w Ga-Pa, gdzie wszystko jest inne. Znów trzeba będzie zrobić wszystko we właściwym czasie. Jeśli to potrafi, będzie dominował.

Powtarza Pan w wywiadach, że woli mieć wyrównany zespół niż jedną gwiazdę, jak my, Polacy, Adama Małysza.

- Nie muszę wybierać. Prowadzę silną drużynę, która ma w swoim składzie gwiazdę taką jak Pettersen. Ale popatrzcie na Ljoekelsoeya, Ingebrigtsena. Ten ostatni przez wiele ostatnich lat stał w cieniu, a to przecież były mistrz świata w lotach. On też ma olbrzymi potencjał i nikt nie jest w stanie przewidzieć, co osiągnie, kiedy wreszcie będzie skakał na miarę swojego talentu.

Jak w Finlandii postrzegane są Pańskie sukcesy z norweską kadrą, zwłaszcza gdy Finom nie idzie najlepiej? Fińscy dziennikarze mówili, że dla nich nikt gorszy niż Norweg w Oberstdorfie nie mógł wygrać...

- Och, ta wieczna fińsko-norweska rywalizacja. W skokach narciarskich padł jeden z ostatnich bastionów sportów zimowych, w których Finowie dominowali nad Norwegami. My, Finowie, już dawno przegraliśmy rywalizację w narciarskie alpejskim, biegach narciarskich, biatlonie i całej reszcie. Więc nie dziwota, że Finowie nie są zachwyceni, gdy Norwegia święci sukcesy w skokach, i to po części dzięki Finowi. Czego ja nie robię, żeby ułagodzić fińską prasę. Wczoraj w Oberstdorfie z dziennikarzami z mojego kraju grałem w curling.

Słyszeliśmy, że ma Pan wziąć do norweskiej kadry jednego z młodych polskich skoczków?

- Ja nic o tym nie słyszałem. Ale może rozmowy odbywają się między związkami. Wiem, że rok temu propozycję pracy z nami złożył Norweskiej Federacji Narciarskiej jakiś skoczek ze Szwecji. Nie brałem udziału w negocjacjach, ale propozycja nie została przyjęta. Na ten temat Polaka nic nie wiem.

Czy Polacy powinni się już poważnie bać, że Adam Małysz przestał wygrywać?

- Adam nie może być wiecznie najlepszy. Przyznaję jednak, że jestem trochę zdziwiony, że idzie mu gorzej akurat na początku tego sezonu. Zmienione przepisy dotyczące kombinezonów skazują na gorsze skakanie takich zawodników jak Sven Hannawald czy Martin Schmitt, ale preferują takich jak właśnie Małysz. Żeby wygrywać, trzeba mieć siłę i być atletą jak Polak, Niemcy to technicy-lotnicy. Nie wiem więc, skąd biorą się problemy Małysza. U niego sukces zaczynał się od dobrego, arcymocnego odbicia. Na razie Adam trochę je spóźnia, ale to jedyny błąd, jaki popełnia.

Ale obniżka formy to naturalna kolej rzeczy.

My mamy tylko jednego Małysza! Czy to na pewno już nieodwołalna zmiana warty w skokach narciarskich?

- Nie wiem, czy to już czas Pettersena, Morgensterna i innych młodych zawodników, ale jeśli tak, to jest to naturalny proces, o którym w Polsce zapomnieliście. Nikt u was nie zwracał przecież uwagi, jak rozwija się Pettersen. Jak walczy, jak ciężko pracuje, jak pnie się do góry. Dla was on spadł tu jak grom z jasnego nieba. W tym czasie tacy zawodnicy z czołówki jak Małysz, Hannawald, Janne Ahonen może po prostu stracili motywację do ciężkiej harówki, bo piąć się już nie musieli. Może potrzebują odpoczynku. W tym sezonie nie ma igrzysk olimpijskich, mistrzostw świata. Może szykują się na tamte imprezy. A młodzi mają kogo ścigać. I to robią.

Chcieliśmy zapytać o Thomasa Morgensterna. Jak to możliwe, że młody Austriak po koszmarnym upadku w Kuusamo wrócił na skocznię i zajął w Oberstdorfie drugie miejsce?

- Trzeba być młodym, żeby wrócić w takim stylu. Tak, jego młodość to jedyne wytłumaczenie. Nie znam go, ale widzę, że ma wszystkie cechy utalentowanego zawodnika. Po pierwsze, zero strachu. Pod drugie, głód skakania i wygrywania. Starsi czasami nigdy nie dochodzą do siebie po upadku, bo myślą o ryzyku, rodzinie itd. A młodzi, sami widzieliście. Inna rzecz, że do jego upadku doszło także przez jego młodość - bo chciał za bardzo, za dużo naraz. W złych warunkach skoczył na 100 procent możliwości. To była dla niego nauczka, stał się mądrzejszy. Teraz na rozbiegu jest bardziej cierpliwy, nie forsuje, kontroluje swoje zachowania. Jak dojrzały skoczek.

W biurze prasowym w Oberstdorfie był Matti Nykaenen, który promował swą biografię. Wstrząsającą, ze zdjęciami pobitych przez niego kobiet, Mattiego jako striptizera, opisów choroby alkoholowej i pracy. Kto jest winien temu, że skoczka wszech czasów spotkał taki los?

- Nie wiem. Nadal jest dla mnie jednym z największych sportowców świata. Na pewno nie sam jest winien. Zabrakło pomocnej dłoni, zwłaszcza pod koniec kariery, kiedy popadł w alkoholizm. Właśnie dlatego, że zdobył wszystko, miał status nietykalnego, pozwalano mu na wszystko. Miasto Jvaskyla, w którym się urodził, dało mu koronę, dom, samochód. Każdy wybryk był tolerowany, stąd jego życie prywatne stało się takim chaosem. Strasznie mi go żal.

Czy to prawda, że po igrzyskach olimpijskich w Turynie kończy Pan z pracą trenera i startuje Pan w wyborach do Parlamentu Europejskiego?

- Jeszcze nie wiem. Na razie porobiłem plany do 2006 roku. Praca w Parlamencie jest pociągająca, ale jeszcze nie wiem, czy właśnie to wybiorę. Po prostu czuję, że chcę robić w życiu jeszcze inne rzeczy poza trenowaniem.

W tym roku ostatnie zawody Pucharu Świata odbędą się nie jak dotąd w słoweńskiej Planicy, gdzie Małysz trzykrotnie odbierał Kryształową Kulę, ale w Oslo. Czy to oznacza, że wraz ze zmianą miejsca zmieni się i właściciel Kryształowej Kuli, np. na Norwega?

- Byłby to mój wielki sukces. Ale jeśli Adam odbierze Kulę po raz czwarty, też nie będę miał nic przeciwko temu. To wielki, wielki sportowiec.

Kto wygra Turniej Czterech Skoczni?

- O faworytach można mówić dopiero po drugim konkursie w Garmisch-Partenkirchen. 1 stycznia 2004 r. będziemy mądrzejsi.

Czy Kojonkoski osiągnął by więcej z polskimi skoczkami (nie licząc Małysza) niż Tajner?
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.