Sven Hannawald: Postawię wszystko na jedną kartę

Turniej Czterech Skoczni jest dla mnie tym, czym dla Borisa Beckera był Wimbledon - każdy konkurs to jak mecz na korcie centralnym - mówi najlepszy niemiecki skoczek narciarski ostatnich lat Sven Hannawald

Michał Pol i Robert Błoński: Rusza 52. TCS. Przed dwoma laty wygrał Pan wszystkie cztery konkursy, czego nikt nigdy wcześniej nie dokonał i, jak sam Pan powiedział, pewnie nie powtórzy i za 50 lat. Czy po takim sukcesie kolejny start w tej samej imprezie wzbudza w Panu jeszcze jakieś emocje?

Sven Hannawald: I to jeszcze jakie! Tamten historyczny sukces to było coś tak wspaniałego, że zrobiłbym wszystko, by przeżyć to jeszcze raz. To były najpiękniejsze chwile w karierze. Turniej Czterech Skoczni jest dla mnie czymś wyjątkowym. Jak Wimbledon dla Borisa Beckera - każdy konkurs to jak mecz na korcie centralnym. Akurat podczas świąt Bożego Narodzenia oglądałem w telewizji powtórki zwycięstw Borisa i dostałem gęsiej skórki. Mam równie wielką ochotę na wygrane, jestem równie zdeterminowany jak on i nie mogę się już doczekać rozpoczęcia zawodów.

Jak z Pana formą? W tym sezonie nie wygrał Pan jeszcze ani jednego konkursu...

- Na pewno jestem w lepszej formie, niż wskazuje miejsce w klasyfikacji Pucharu Świata. Brakuje mi już tylko poprawienia kilku drobiazgów. Stąd mam tym większy apetyt na wygraną w Oberstdorfie. Wszyscy wiemy, z jakimi problemami rozgrywane były dotychczasowe konkursy. Jak bardzo przeszkadzał nam wiatr i jak wielu zawodników przypłaciło te warunki zdrowiem i słabymi wynikami. Ja sam jestem dość rozczarowany, bo już dawno nie zdarzyło się, żeby w tak wielu pierwszych zawodach sezonu żaden Niemiec nie zajął pierwszego miejsca na podium. Być może za mało dotychczas ryzykowałem. W Oberstdorfie i pozostałych konkursach Turnieju Czterech Skoczni będzie inaczej. Zrobię wszystko, żeby wypaść jak najlepiej. Zaryzykuję najbardziej, jak tylko będę mógł. Postawię wszystko na jedną kartę.

Pan i koledzy z reprezentacji czujecie pewnie na sobie presję kibiców. Czy to przeszkadza, czy pomaga?

- Wiemy, jak wielkie są wobec nas oczekiwania, zwłaszcza że Niemcy zwyciężali tu w kilku ostatnich latach [dwa razy Hannawald i trzy razy Martin Schmitt - red.]. W moim przypadku ta presja dodatkowo mobilizuje. Kiedy widzę na stadionie tylu wspaniałych, życzących mi sukcesu kibiców, chcę dla nich skoczyć jak najdalej, zwyciężyć, dać im okazję do zabawy i radości. W dodatku w Oberstdorfie to wszystko odbędzie się na najpiękniejszym obiekcie świata, jakim stała się skocznia Schattenberg. "Nowa Arena" jest po prostu wspaniała i taka pewnie będzie też w poniedziałek atmosfera pod nią. Będę walczył o zwycięstwo także dlatego, że sezon w pełni, i to już najwyższy czas.

Kto będzie Pana największym rywalem w Oberstdorfie i całym Turnieju?

- Każdy z 70 startujących zawodników wychodzi na skocznię z myślą, żeby wygrać, a każdy z 15 najlepszych zawodników Pucharu Świata jest w stanie to zrobić i jeśli im się uda, nie będzie to niespodzianką. Dlatego nie chcę wymieniać żadnych nazwisk - po prostu cała 15. To naprawdę wyśmienici zawodnicy. Przyszłość pokaże, kto na koniec stanie na najwyższym podium.

Jak skacze się Panu na skoczni Schattenberg po przebudowie, nazywanej teraz "Allgäu Arena"?

- Leży mi. W ogóle lubię nowoczesne skocznie. Poza tym im więcej widzów i gorętsza atmosfera, tym lepiej się skacze. Po przebudowie można tu skakać dalej niż dotąd. To mnie faworyzuje, bo jak wiadomo, ja jestem "zawodnikiem latającym". Nawet rozmawialiśmy z Georgiem Spaethem, że być może w niedzielę albo poniedziałek padnie rekord skoczni. Nie mówię, że mnie się to uda. Ja chciałbym tylko oddać w poniedziałek te dwa bardzo dobre skoki, które już sobie ułożyłem w głowie.

A która skocznia z tych czterech leży Panu najmniej?

- Najtrudniejsza jest ta w Garmisch-Partenkirchen, ale ja nie jestem z tych, którzy mówią, że mi nie leży. Wręcz przeciwnie - kiedy jestem w formie, kiedy czuję, że wszystko wykonuję tak, jak chcę, jak powinienem, wtedy leży mi każda skocznia i na każdej jestem w stanie wygrać.

Mówi Pan o dwóch bardzo dobrych skokach, które sobie ułożył w głowie, a czy te złe też się za Panem ciągną? Z tego sezonu i np. z Garmisch-Partenkirchen z poprzedniego, gdzie się Pan przewrócił?

- Ja szybko zostawiam za sobą negatywne zdarzenia. Nie myślę: "oby tym razem to się nie powtórzyło...", ale "jeśli skoczę dobrze, wyląduję daleko". Tamten upadek z Ga-Pa nie będzie miał żadnego wpływu na mój start w tej edycji Turnieju. I nie tylko dlatego, że jest mała szansa na ten sam splot zdarzeń, które doprowadziły do upadku, gdy nagle zrobiło się zimno, cały zjazd pokrył się lodem itd. Nie koncentruję się na złych skokach z tego sezonu jak ten w Neustadt, bo wszystkie je oddałem wbrew przygotowaniom, treningom itd., o wszystkich przesądziła pogoda. W ogóle kumulują się we mnie wszystkie dobre skoki z kariery, a o tych złych szczęśliwie szybko zapominam.

Dawno już żaden sezon nie pokazał tak bardzo jak ten, na ile skoki narciarskie zależą od kaprysów pogody. Czy można już mówić o kryzysie Waszej dyscypliny?

- Kryzys to wciąż na szczęście niedobre słowo. Mam nadzieję, że już dalej będzie OK, bo gdyby wszystkie następne zawody miałyby się kończyć podobnie jak dotychczasowe, byłby to cios dla skoków. Najbardziej żal mi kibiców, którzy tak tłumnie przychodzili pod skocznie i tworzyli tam tak wspaniałą atmosferę, by później rozejść się w rozczarowaniu z powodu odwołanych zawodów. Niestety, takie są realia, musimy się z tym pogodzić, że zależymy od pogody, i akceptować jej wyroki. Przynajmniej tak długo, dopóki ktoś nie wynajdzie maszyny do wyłączania wiatru. Bo w budowę namiotów przykrywających całe wzgórze i skocznię jakoś nie wierzę.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.