PŚ w skokach. Stoch może skakać jak Małysz

- Grozi nam stochomania - mówi Apoloniusz Tajner. Prezes Polskiego Związku Narciarskiego spodziewa się, że w ostatnich konkursach sezonu mistrz świata Kamil Stoch porwie kibiców seryjnymi zwycięstwami. - Myślę, że z piątego miejsca w klasyfikacji generalnej awansuje do najlepszej trójki. Mistrzostwo świata go uskrzydli - mówi Adam Małysz, który po swoich tytułach skakał jak natchniony. W sobotę w Lahti konkurs drużynowy, w niedzielę indywidualny. Kwalifikacje w piątek o godz. 18. Transmisja w Eurosporcie i TVP Sport, relacja na żywo w Sport.pl

Bardzo możliwe, że sobotę w Lahti drużyna polskich skoczków po raz kolejny potwierdzi klasę, stając na podium zawodów Pucharu Świata. Prawdopodobne, że w niedzielę, w rywalizacji indywidualnej, podopieczni Łukasza Kruczka przybliżą się do realizacji ostatniego celu, który nakreślił im trener, a więc do pobicia punktowego wyniku, jaki łącznie uzyskali w ubiegłym sezonie, bo wtedy zgromadzili 1588 punktów, a obecnie mają ich już 1402. Ale polskich kibiców szczególnie interesuje jedno - czy Kamil Stoch jest w stanie zacząć rządzić w światku skoków tak, jak przed laty robił to Adam Małysz.

Lot na podium

Małysz, który w swej karierze wygrał aż 39 konkursów Pucharu Świata, najlepsze chwile w zawodach tego cyklu przeżywał, będąc w takiej sytuacji, w jakiej teraz znajduje się Stoch, a więc bezpośrednio po zdobyciu złotych medali na mistrzostwach globu.

W 2001, 2003 i 2007 roku "Orzeł z Wisły" sięgał po Kryształową Kulę opromieniony chwałą po wspaniałych zwycięstwach kolejno w Lahti, podwójnym w Val di Fiemme i w Sapporo. W 2002 roku wywalczył ją, zdobywając wcześniej dwa krążki igrzysk olimpijskich w Salt Lake City.

Stoch w Pucharze Świata wygrał do tej pory pięć konkursów, ale największe sukcesy - złoto w konkursie indywidualnym i brąz w drużynie - odniósł dopiero teraz, na przełomie lutego i marca. Po wielkich chwilach w Val di Fiemme lider naszej kadry wraca do Pucharu Świata bez szans na jego wygranie, bo na sześć indywidualnych konkursów przed końcem traci do prowadzącego Gregora Schlierenzauera aż 718 punktów. Austriak jest poza zasięgiem Polaka, ale nasz zawodnik i tak może zostać jedną z największych gwiazd sezonu.

- We Włoszech spełniły się moje marzenia, zdobyłem to, na co przez tyle lat pracowałem. Jednak to jeszcze nie koniec, chcę być najwyżej jak się da w Pucharze Świata - mówi Stoch, który obecnie zajmuje piąte miejsce. Właśnie na takiej pozycji zawodnik z Zębu ukończył ubiegły sezon. Dwa lata temu, kiedy trzecim miejscem w "generalce" karierę kończył Małysz, Stoch był dziesiąty. Progres jest widoczny i to nie powinno się zmienić. Teraz nasz najlepszy skoczek ma realne szanse nawet na drugie miejsce. Do zajmującego tę pozycję Andersa Bardala traci 180 punktów. Trzeci Anders Jacobsen jest lepszy o 130, a czwarty Severin Freund - tylko o 97 punktów.

Pogoń jak tamte?

Jak odrabiać straty po zdobyciu złota na mistrzostwach świata Stochowi pokazywał Małysz. W 2003 roku "Orzeł z Wisły" znokautował rywali na mistrzostwach właśnie w Val di Fiemme, wygrywając oba indywidualne konkursy. Po powrocie do walki o Puchar Świata wygrał trzy razy z rzędu i przesunął się z miejsca czwartego na pierwsze, spokojnie odrabiając 74 punkty straty do Hannawalda, 63 punkty do Andreasa Widhoelzla i 37 pkt do Jannego Ahonena. W ostatni weekend sezonu, w Planicy, był drugi i czwarty, a brak zwycięstwa osłodził sobie lądując na 225. metrze i wyrównując w ten sposób rekord świata w długości lotu należący do Andreasa Goldbergera. Przed mistrzostwami w Val di Fiemme Małysz, identycznie jak teraz Stoch, nie wygrał w sezonie ani jednego konkursu Pucharu Świata. Forma przyszła w idealnym momencie, ostatecznie jako pierwszy i do dziś jedyny skoczek w historii Małysz zdobył wówczas Kryształową Kulę po raz trzeci z rzędu. Drugiego Hannawalda wyprzedził o 122 pkt, a trzeciego Widhoelzla - aż o 319 pkt.

Cztery lata później tytuł mistrza świata uskrzydlił Małysza jeszcze mocniej. Kiedy w Sapporo Polak wygrał konkurs na skoczni normalnej, pokonując drugiego zawodnika (był nim Simon Ammann) rekordową w historii zawodów różnicą 21,5 pkt, stało się jasne, że liderującemu wówczas w Pucharze Świata Andersowi Jacobsenowi ciężko będzie obronić pozycję. Norweg musiał się pożegnać z marzeniami o triumfie, mimo że na siedem konkursów przed końcem wyprzedzał trzeciego wtedy Polaka aż o 234 punkty. Małysz z siedmiu startów wygrał sześć, a w Oslo nie triumfował chyba tylko przez błąd sędziów, którzy kazali mu oddać skok w wyjątkowo trudnym wietrze, przez co nasz as musiał ratować się przed upadkiem i zajął 54. miejsce. Po ostatnim weekendzie sezonu i trzech zwycięstwach w Planicy Polak został drugim w historii (po Mattim Nykaenenie) skoczkiem, który Puchar Świata wygrał cztery razy. Drugiego Jacobsena wyprzedził o 134 pkt.

Wszyscy wierzą w Stocha

W historii skoków po zdobyciu złotych medali na mistrzostwach świata tak znakomicie jak Małysz w PŚ nie radził sobie nikt, ale dowodów, że triumf w zawodach tej rangi uskrzydla niewątpliwie dostarczyli też Espen Bredesen, Jens Weissflog i Martin Schmitt.

Norweg w 1993 roku sprawił sensację na mistrzostwach w Falun, wygrywając zawody na skoczni dużej. Kilka dni później, na obiekcie normalnym był dopiero 19., ale po powrocie do Pucharu Świata w pięciu ostatnich konkursach zajmował kolejno miejsce szóste, trzecie i trzy razy pierwsze. Bredesen nigdy wcześniej w zawodach tej rangi nie stawał na podium, a przed mistrzostwami w 12 startach tylko cztery razy plasował się w pierwszej "dziesiątce". Dzięki świetnej postawie w ostatniej fazie sezonu w klasyfikacji generalnej PŚ zajął piąte miejsce.

Jeszcze lepiej po wygraniu mistrzowskiego konkursu na skoczni 90-metrowej w Lahti w 1989 roku, w Pucharze Świata radził sobie Weissflog, który był najlepszy w czterech z pięciu startów kończących sezon. W klasyfikacji generalnej Niemiec uplasował się tylko za Janem Bokloevem. Z kolei Schmitt 10 lat później, po zdobyciu złota na mistrzostwach w Ramsau, dostał skrzydeł, które zaniosły go na podium sześciu z ośmiu ostatnich konkursów sezonu i pozwoliły mu w walce o Puchar Świata wyprzedzić o 58 punktów Ahonena.

- Kamil też będzie mocny do samego końca. Już w Lahti, gdzie często wieje z tyłu, powinien pokazać, że powalczy o podium w klasyfikacji generalnej PŚ - zapowiada Małysz. W Stocha wierzy również Wojciech Fortuna. - Przed konkursem drużynowym spokojnie czekałem na medal dla Polski, bo wiedziałem, że Kamil jest zbudowany złotem, jakie wywalczył indywidualnie. Przewidziałem, ze w rywalizacji zespołowej znów będzie najlepszy, najlepszy powinien być do końca sezonu - mówi nasz jedyny mistrz olimpijski w skokach.

Największym optymistą, zresztą jak zwykle, jest Tajner. - Za chwilę możemy być świadkami stochomanii - twierdzi prezes Polskiego Związku Narciarskiego. I przekonuje, że Stocha stać na seryjne zwycięstwa. - Jest w najwyższej formie sportowej, skacze bezbłędnie, do tego jest bardzo mocny psychicznie. Kiedy w konkursie na skoczni normalnej spadł z drugiego miejsca po pierwszej serii na ósme, wszyscy twierdzili, że nie radzi sobie z presją. To nieprawda, nie poradził sobie choćby Schlierenzauer, który indywidualnie nie zdobył złota, a był wielkim faworytem. Kamil na mistrzostwach wykazał się odpornością, dlatego wierzę, że to początek jego wielkich sukcesów - kończy Tajner.

Więcej o:
Copyright © Agora SA