Skoki narciarskie. Dyrektor Kotowicz: Wielka Krokiew musi być zmodernizowana za rozsądne pieniądze

- Zrobienie górnej części skoczni kosztowało cztery miliony złotych, a w pierwszym przetargu firmy chciały od nas 16-18 mln - mówi Grzegorz Kotowicz, dwukrotny medalista olimpijski w kajakarstwie, a obecnie dyrektor Centralnego Ośrodka Sportu w Szczyrku. To on podjął decyzję o unieważnieniu pierwszego przetargu na drugą część modernizacji Wielkiej Krokwi w Zakopanem

Obserwuj @LukaszJachimiak

Łukasz Jachimiak: Unieważnił pan przetarg na drugą część modernizacji Wielkiej Krokwi, bo wszystkie firmy, które do niego stanęły, oczekują za wykonanie prac więcej niż jesteście w stanie zapłacić. Co jest do zrobienia i czy to prawda, że zamierzacie wydać na to nie więcej niż 7,5 mln złotych?

Grzegorz Kotowicz: Musimy wymienić wszystko, co mieści się w skoczni od progu w dół. Czyli czeka nas przebudowa całego zeskoku, wraz z bulą, nie tylko dołu, by umożliwić zawodnikom dalsze lądowania. Musimy zmienić profil zeskoku. W niektórych miejscach będziemy wybierać ziemię, w innych będzie trzeba nadsypywać. Skocznia będzie bardziej wypłaszczona. Do tego dochodzą nowe deskowania, położenie nowego poszycia igelitowego, wymiana band, wymiana instalacji zasilających i niskiego napięcia do układów sterowniczych i pomiarowych.

I robi się drogo, drożej niż chcecie?

- Trzeba tak zrobić Wielką Krokiew, żeby miała wszystko. Podam przykład - uznaliśmy, że trzeba będzie założyć nowe siatki do utrzymywania śniegu. One są potrzebne, żeby na samą górę mógł wjeżdżać ratrak i przygotowywać obiekt. Ktoś może zaraz powiedzieć, że powinniśmy wykorzystać te siatki, które są teraz. Ale po przeprofilowaniu zeskok będzie miał inną szerokość. I co, mielibyśmy wykorzystać część starych siatek, robić jakieś łatania z nowymi? Jeżeli coś robimy, to zróbmy porządnie, na lata. Kwota wyszła duża. Ale 3 lutego otworzyliśmy oferty i okazało się, że żadna z siedmiu złożonych ofert nie jest odpowiednia, wszystkie przekroczyły wyznaczoną przez nas kwotę. Dlatego zdecydowałem o unieważnieniu przetargu. Jedna z ofert była nawet dosyć blisko, ale doświadczenie poprzednich postępowań pokazuje nam, że na początku wykonawcy zawsze dają wyższe ceny, bo liczą na jak najwyższy zarobek. My teraz mamy znacznie więcej czasu na realizację inwestycji niż przed rokiem, gdy braliśmy się za pierwszą część przebudowy skoczni. Myślę, że wykonawcy i tak na skocznię nie wejdą wcześniej niż w kwietniu, bo przecież nie może na niej leżeć śnieg. Sam przetarg, okres składania ofert, trwa dwa tygodnie. Mamy dużo czasu, choć gdyby następnym razem oferty zmieściły się w naszym budżecie, to pewnie już byśmy przetarg rozstrzygnęli.

O ile przekraczała budżet ta nieznacznie wyższa oferta?

- O około 170 tysięcy.

Przy 7,5 mln to niewiele, ale jesteście pewni, że warto czekać?

- W negocjacjach przy inwestowaniu nikt się od razu nie zgadza na pierwszą ofertę. Nasze działania w niczym nie zagrażają terminowi realizacji prac, a tylko pokazują, że chcemy wszystko zrobić dobrze, ale też za rozsądne pieniądze.

Jak bardzo targowaliście się z wykonawcami przy realizacji pierwszej części prac?

- Pierwsza część też kosztowała niemało, bo został zmieniony profil rozbiegu, i kąt nachylenia progu z 10,5 do 11 proc., została wylana betonowa podbudowa, czyli taka ława na długości 100 metrów, pod tory lodowe, zostały zamontowane nowe tory lodowe wraz z całą okoliczną infrastrukturą, czyli schodami, oświetleniem, bandami itd. Zakresowo praca była mniejsza od tej, która czeka nas teraz, ale za to trudniejsza. Górna część skoczni, od rozbiegu, do progu jest gotowa, najnowocześniejsza. Kosztowało nas to cztery miliony złotych. A w pierwszym przetargu firmy proponowały wykonanie prac za 16-18 milionów. W drugim chciały już o połowę mniej, a jak ogłosiliśmy trzeci przetarg, to pojawiły się kwoty wynoszące około sześć milionów. Wreszcie w czwartym znaleźliśmy wykonawcę. Firma Nowator zrobiła wszystko za cztery miliony brutto bez pięciu tysięcy. Jeszcze w przedostatnim przetargu najniższa oferta wyniosła 5 993 000 zł. Czyli o dwa miliony więcej, aż o 50 proc. więcej niż zapłaciliśmy. Opłacało się czekać, choć czekać nie było łatwo, bo naciski były na nas duże, wszyscy mówili, że nie zdążymy, że niepotrzebnie odwołaliśmy aż trzy przetargi. Tymczasem w sierpniu zaczęliśmy prace i ze wszystkim zdążyliśmy. Oferty otworzyliśmy dokładnie 29 lipca. Teraz jesteśmy w dużo lepszej sytuacji.

Działacie w związku z Wielką Krokwią, a co z Wisłą? Podobno tam da się zrobić tory lodowe za 2,5 mln.

- Z tego co, rozmawialiśmy, ale jeszcze dokładnie sprawy nie badaliśmy, profil jest już gotowy, nie trzeba wylewać betonu, można od razu zakładać tory. I dlatego orientacyjny koszt jest niższy niż w Zakopanem, rzeczywiście wynosi 2,5 mln złotych.

Jest wola, by te tory instalować? Wiceprezes PZN Andrzej Wąsowicz, który jest szefem Pucharu Świata w Wiśle, mówił mi niedawno, że przekonywał do inwestycji ministra sportu.

- Ja jestem od pracy, a nie od politykowania. Ale jeśli myślimy o Pucharze Świata - a ten się w Wiśle rozrasta, już jest fajną imprezą - to te tory będą musiały być zrobione. Wcześniej czy później. Ale trudno mi powiedzieć kiedy. My jesteśmy gotowi.

Lepiej "wcześniej" niż "później", również po to, by nasi zawodnicy mieli kolejne miejsce do treningów.

- Oczywiście, zgadzam się. Ale to są drogie inwestycje, nie wiadomo czy będą środki ministerialne, bo każdy ze swojego sportu mówi, że w jego dyscyplinie jest wiele do zrobienia i każdy ma rację, mówi prawdę. Niestety, minister ma tylko jeden budżet, musi go tak podzielić, żeby zrobić to, co najważniejsze. I nie chcę, i nie mam kompetencji, żeby się wypowiadać za ministra. Powtórzę: jestem od pracy. I my jako COS jesteśmy gotowi, żeby działać w Wiśle.

Zobacz wideo
Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.