Turniej Czterech Skoczni. Tajner: "Ty się Polo nie martw, to się jeszcze zdąży spieprzyć"

- Ze zdrowiem Kamila Stocha już jest w porządku, jedzie na Turniej Czterech Skoczni gotowy. Sam jestem ciekaw, co z tego wyniknie. Wygranie turnieju zapewnia miejsce w historii skoków. Zanim wygrał go Adam Małysz, trzeba było przełamać te bariery, które były w naszych głowach - mówi Sport.pl prezes Polskiego Związku Narciarskiego Apoloniusz Tajner. Dziś o 16.45 w Oberstdorfie kwalifikacje do pierwszego konkursu turnieju.

Ikona Sportu 2016 - Głosuj! [PLEBISCYT]

Paweł Wilkowicz: - Dlaczego Turniej Czterech Skoczni jest taki trudny?

Apoloniusz Tajner: - Wszystko się w nim kumuluje: wielka tradycja, wielka presja, zmęczenie częstym skakaniem i przejazdami. Męczy się ciało, ale i głowa, bo świadomość, że jeden zepsuty skok odbierze szansę na końcowe zwycięstwo jest ogromnym obciążeniem. Zdarzały się w turnieju sensacje, ale o żadnym zwycięzcy nie da się powiedzieć, że był przypadkowy. I takiej korony każdy chce. A do tego dochodzi ten świąteczno-noworoczny czas, atmosfera rywalizacji niemiecko-austriackiej, tłumy widzów. Tu się przechodzi do historii skoków, po prostu.

- Co było dla was najtrudniejsze w Turnieju Czterech Skoczni 2000/2001, który wygrał Adam Małysz?

- Najtrudniej było przełamać nasze wewnętrzne bariery. To poczucie, że jesteśmy gorsi, ubożsi, mamy gorszy sprzęt i na pewno nie damy rady. Wtedy już po ostatnich treningach w Sankt Moritz i Ramsau wiedzieliśmy, że Adam skacze najlepiej na świecie. W Sankt Moritz była cała czołówka, bo tylko tam był wtedy śnieg, więc mogliśmy porównać. Było jasne, że Adam powinien to wygrać. A jednak w głowie siedziały różne rzeczy. Czy to udźwigniemy? Wtedy, gdy wracaliśmy do domu na święta, padły te słynne słowa Piotrka Fijasa: "Ty się Polo nie martw, jeszcze się wszystko do turnieju zdąży spieprzyć". Tak wtedy czuliśmy. Adam jest najlepszy na świecie, ale przecież tego nie wygra. Bo od wygrywania turnieju są inni. Dziś jesteśmy zupełnie inni, nasi skoczkowie są inni. Dla nich już nie ma takich barier. Oni wszędzie jadą wygrywać, od nikogo nie czują się gorsi. Widzę ich pewność siebie i to jest coś, czego w dawnych czasach nie mieliśmy.

- Był kryzysowy moment podczas tamtego turnieju?

- Jeszcze zanim się turniej zaczął. W Oberstdorfie. Adam zapomniał wziąć z hotelu na konkurs kliny do butów. Było wtedy wielkie zamieszanie, bo pół godziny przed wyjazdem z hotelu dostaliśmy potwierdzenie, że Poczta Polska zostaje naszym sponsorem i trzeba przyszyć logo do kombinezonów. Skoczkowie się zabrali do przyszywania, a o klinach Adam zapomniał. Nikomu nie powiedział. Ze skoczni do hotelu nie mógł już wrócić, bo droga była zablokowana, więc pochodził trochę koło budynków przy skoczni i poznajdował jakieś tekturki, które polepił plastrami i takie byle jakie kliny wziął na górę. Były tak niewygodne, tak się w nich źle czuł, że w pierwszym skoku prawie przeleciał przez narty. Mnie prawie serce stanęło, myślałem że to już koniec. Ale jakoś wyciągnął narty, przetrzymał, wylądował. A w drugiej serii rozbieg był ustawiony za wysoko dla niego. Przeskoczył skocznię i musiał się ratować przed upadkiem. Dostał niskie noty, a Martin Schmitt miał większą prędkość na progu, doleciał niemal w to samo miejsce bezpieczniejszym torem lotu i wygrał konkurs. A Adam był poza podium. I to był najtrudniejszy moment. Potem w Garmisch-Partenkirchen rozbieg znów był za wysoko, znów Adam ledwo lądował, ale już był na podium. A w Innsbrucku dał koncert, wygrał z ogromną przewagą. Przed Bischofshofen było jasne, kto jest najlepszy. Walter Hofer przyszedł wtedy do mnie i zapytał, czy może podnieść rozbieg, bo niektórzy mają problem z przeskoczeniem buli. Zapytałem Adama: dasz radę wylądować, jak podniosą? "Dam radę". I dał. Ale to się przecież wszystko mogło zepsuć już wtedy w Oberstdorfie. W mieście, które z czterech turniejowych lubię najbardziej, bo skocznia jest blisko, o krok. W Oberstdorfie jest i kameralnie, i efektownie.

- Można powiedzieć, że to podczas tamtego turnieju 2000/2001 narodziły się na nowo polskie skoki, zaczął się ten boom który trwa już 16 lat. To było szaleństwo, łapaliście sponsorów w locie. Nie tylko Pocztę Polską, bo i kask Red Bulla Adam dostał w ostatniej chwili.

- 23 grudnia na trening do Ramsau przyjechał Edi Federer. To był czas, gdy chciał z nami zakończyć umowę menedżerską, bo dużo pieniędzy w nas włożył, a nic z tego nie miał. Tydzień wcześniej nam dał znać, że przyjedzie załatwić formalności, odebrać samochody, których nam użyczał. Dla nas to byłby dramat, bo wtedy w tych dwóch volkswagenach passatach się cała kadra mieściła. Nie byłoby jak jeździć na zawody. I rzeczywiście do nas Edi 23 grudnia przyjechał, ale nie rozwiązać umowę, tylko podpisać. Andi Goldberger, który był w Sankt Moritz, powiedział mu że Adam wygra turniej. I Edi przyjechał z kontraktem Red Bulla dla Adama. Potem było wesoło w Innsbrucku, gdy Małysz wygrał z ogromną przewagą i już był blisko zwycięstwa w całym turnieju. Edi stał tam pod skocznią z Dietrichem Mateschitzem, właścicielem Red Bulla. Ja schodziłem do stanowiska TVP, na wywiad. Zatrzymali mnie, pocałowali w rękę, a Edi wyjął kontrakt z Ramsau i mówi: to było 23 grudnia, a teraz jest 4 stycznia i ten kontrakt jest nieważny. Podarł go na oczach wszystkich, a Mateschitz śmiał się i mówił: teraz Adam zasłużył na coś zupełnie innego. I rzeczywiście, siedli potem z Adamem i spisali zupełnie inny kontrakt.

- A to wszystko się działo na kilka tygodni przed mistrzostwami świata w Lahti. Ładną klamrę można by zrobić w obecnym sezonie, kilka tygodni przed mistrzostwami Lahti 2017.

- Miłe skojarzenie. Mamy dziś Kamila Stocha skaczącego niezwykle solidnie, mamy kadrę dobrze przygotowaną do sezonu, zupełnie inaczej niż do poprzedniego, bo było wtedy tyle problemów w grupie, że trudno było się skupić na pracy i dobrych skokach. Kamil, moim zdaniem, doszedł w tej chwili do swojego najlepszego skakania. Przed świętami kadra trenowała trzy dni na przebudowanej Wielkiej Krokwi. - Wreszcie jesteśmy w Europie - powiedział Kamil o tej przebudowanej skoczni. Wielu skoczków się bardzo zdziwi podczas Pucharu Świata w Zakopanem. Ta skocznia była przestarzała, za łatwa po prostu. Nawet my jej unikaliśmy przed ważnymi imprezami, wszyscy woleli jeździć do Wisły, bo tam jest nowoczesny profil. A teraz Zakopane dołączyło do Wisły. Skocznia stała się bardzo trudna technicznie, bo próg został obniżony do 11 stopni, podniesione jest przejście, obniżył się tor lotu. Takiej skoczni nam było trzeba. I pogoda też była świetna, idealne warunki. Co mieli poprawić, poprawili. Cała turniejowa siódemka.

- W przypadku Stocha nie dało się tego jednak sprawdzić w mistrzostwach Polski, bo Kamil się rozchorował.

- Szkoda było ryzykować. Doktor Aleksander Winiarski z fizjoterapeutą Łukaszem Gębalą odwiedzili go w domu i zdecydowali, że start nie ma sensu, Kamil miał zajęte zatoki, ostry katar, walka w mistrzostwach tylko by zaszkodziła. A teraz już jest z nim dobrze, rozmawiałem na ten temat z jego żoną, Ewą. Jedzie na turniej gotowy i sam jestem ciekaw co z tego wyniknie. W turnieju trzeba mieć też trochę szczęścia.

- Dotychczas Kamil raczej szczęściarzem w turnieju nie był. A i z formą bywało różnie, jakoś mu było z turniejem nie po drodze, zresztą zwykle cała kadra miała podczas TCS obniżkę formy. Na podium Stoch stawał tylko dwa razy, w Innsbrucku, a w końcowej klasyfikacji najwyżej był czwarty. Ostatnim Polakiem na podium całego turnieju pozostaje Małysz, który był pierwszy w 2001 i trzeci w 2003.

- Złe passy też się kiedyś kończą. Kamil dziś jest na tyle mocny, że potrafi daleko skoczyć i w gorszych warunkach. Logika podpowiada wysokie miejsce. Ale gdyby tu logika decydowała, to nie byłoby takich historii jak Thomasa Dietharta, który nadleciał znikąd i wygrał. Teraz też polskie podium jest bardzo prawdopodobne. Są podstawy, by tak sądzić. Ale gwarancji żadnej nie ma.

- Faworytem jest Domen Prevc?

- Może to zabrzmi dziwnie, ale dla mnie będzie niespodzianką, jeśli wygra Domen. Słoweniec skacze naprawdę dobrze, ale też przecież nie aż tak, że odlatuje rywalom jak chce. W równych warunkach Daniel Andre Tande jak najbardziej może go pokonać. Kamil również. Styl młodego Prevca jest bardzo ryzykowny, zwłaszcza styl szybowania. Jeśli Domen trafi na dziurę w powietrzu, na rzadsze powietrze, grozi mu wypadek. To jest styl szalenie efektowny, ale naprawdę niebezpieczny. Kamil po dłuższej przerwie znów jest wymieniany wśród faworytów i myślę że jest na tyle dojrzały, by wytrzymać tę presję. Co do Domena, nie jestem pewien. On wszystko robi jakby od niechcenia i jedno potknięcie może go wytrącić z równowagi na dłużej. Kamil ma to jednak przećwiczone - mierzyć wysoko, a nie przestrzelić. Będzie miał przy sobie Adama Małysza, może liczyć na jego radę, doświadczenie, spokój. Stefan Horngacher zbudował bardzo mocny, dobrze współpracujący sztab. W grupie znów jest dobra atmosfera i pierwszy raz z tak wielką przyjemnością czekam na pojedynki KO. Bo nasi tak dobrze skaczą że to inni muszą się martwić, jeśli trafią na Polaka.

- Maciej Kot stracił trochę impetu z początku zimy?

- Zdarzają mu się pojedyncze niepowodzenia, to jeszcze o niczym nie świadczy, nadal jest bardzo wysoko w klasyfikacji generalnej. Treningi w Zakopanem miał świetne, potem w mistrzostwach Polski pierwszy skok mu nie wyszedł, ale drugi był bardzo daleki.

- Najwięcej mówimy o Stochu i Kocie, i czasem umyka, jak regularny stał się Piotr Żyła, nowy mistrz Polski.

- Piotrek Żyła wreszcie się przekonał do nowych metod. Bo początkowo był do nich przymuszony. Horngacher powiedział mu na początku: jeśli zmienisz dojazd do progu, wszystko będzie dobrze. Jeśli nie zmienisz, to nie osiągniesz wymaganego poziomu i niestety, ale nie będę mieć dla ciebie miejsca w grupie. Szkoda wtedy czasu i środków, bo nic z tego nie będzie. Piotrek musiał to przetrawić. Ale za to teraz fruwa jak skowronek. W mistrzostwach Polski energia go rozpierała. Po skokach zawodnicy mieli trening siłowy w COS-ie, przyszliśmy popatrzeć razem z Adamem. Był późny wieczór, a skoczkowie się wcale nie rwali do domów, tylko spokojnie zrobili czego od nich wymagano. Stefan Horngacher nie tylko jest profesjonalistą, ale też potrafi układać zespoły. To nawet widać po tym jaką tworzy relację zawodnicy-związek. Nie ma żadnego: my i oni. Ma być wzajemny szacunek i zrozumienie.

- Po dwóch latach bez wielkich sukcesów polskim skokom groziło, że mocno podupadną: przestały być telewizyjnym hitem, to się od razu przekładało na mniejsze zainteresowanie sponsorów. Po dobrym początku obecnej zimy jest łatwiej?

- Wystarczyły te trzy tygodnie żeby w wielu sprawach, zwłaszcza sponsorskich, mocno przyspieszyć. Sukcesy Polaków odbudowują oglądalność. To nie nastąpiło od razu, skokowo, bo kibice potrzebowali czasu. Ale systematycznie widzów przybywa, tak po pół miliona z weekendu na weekend. I ostatnie relacje były już na poziomie pięciu, nawet sześciu milionów oglądalności. Wierzę, że turniej to umocni. To jest przecież wybitnie telewizyjna impreza. Zwykle się skoki ogląda do obiadu, a turniej jest taki świąteczno-urlopowy, że się siada przed ekranem z jakimś drinkiem i kibicuje. Wierzę, że w tym sezonie to będzie dla Polaków bardzo przyjemne kibicowanie.

Zobacz wideo

Sportowe legendy, które w 2016 roku powiedziały pas. Phelps, Bryant, ale i Polacy

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.