Puchar Świata w skokach: Maciej Kot symbolem opanowania i cierpliwości.

Po pięciu indywidualnych konkursach Pucharu Świata Maciej Kot zajmuje doskonałe trzecie miejsce w klasyfikacji generalnej. O dojrzałości i cierpliwości brata opowiada Jakub Kot.

Chociaż w Pucharze Świata pojawił się już jako piętnastolatek, którego talent został dostrzeżony przez ówczesnego szkoleniowca polskiej kadry Hannu Lepistö, to pierwsze punkty w najwyższej lidze skoków udało mu się zdobyć dopiero cztery lata później. Jeszcze dłużej czekał na pierwsze podium w karierze, które zdobył dokładnie po 3286 dniach od debiutu.

Chodził własnymi ścieżkami

Maciej Kot przez wiele lat był uważany za olbrzymi talent, ale największe rezerwy drzemały w jego mentalnym podejściu do konkursów. W przeszłości wielokrotnie mogliśmy oglądać skwaszone oblicze skoczka, który po nieudanym konkursie opowiadał jak duża szansa na podium mu właśnie uciekła. -Zmieniło się jego podejście do skoków. Wiadomo, nie jest już tak młodym skoczkiem jak choćby Domen Prevc, ale nadal jest relatywnie perspektywicznym zawodnikiem. Trzeba wziąć pod uwagę, że w Pucharze Świata oglądamy go już prawie dziesięć lat, w których miał czas na zbieranie doświadczenia, dlatego to najwyższa pora na osiąganie sukcesów - mówi Jakub Kot, drużynowy mistrz Polski w skokach narciarskich, prywatnie brat Macieja. Od początku kariery Maciej Kot miał problem z ukierunkowaniem swojej frustracji po nieudanych zawodach, często nazbyt pochopnie wyrażał swoje niezadowolenie, przez co nerwowa atmosfera wkradała się w cała grupę zawodników. Może się wydawać, że przyjście Stefana Horngachera zgrało się z kilkoma elementami, dzięki którym Maciej Kot wszedł na najwyższy poziom w światowych skokach. Skoczek od dłuższego czasu współpracuje także z psychologiem. - Cieszy mnie, że Maciej ma świadomość, że ciężkie treningi kiedyś przyniosą efekty. Wie, że stać go na dobre skoki, a gdy na początku sezonu zajmował te pechowe piąte miejsce nie obrażał się na cały świat tylko dlatego, że mu się nie udało. Wiedział, że trzeba zmierzyć się z tymi wynikami i spokojnie czekać na swoją okazję. - zaznacza starszy z braci.

Prymus Horngachera

Z Łukaszem Kruczkiem od dawna nie mógł znaleźć wspólnego języka. Ich współpraca skończyła się już po sezonie 2014/2015, po którym Maciej Kot został przesunięty do kadry B, w której trenował pod okiem Macieja Maciusiaka. Dziś ich relacje są dobre, a jak zaznacza sam skoczek, Łukasz Kruczek często jest osobą, która jako pierwsza gratuluje mu znakomitych wyników. Wydaje się, że to właśnie 25-letni zawodnik z Zakopanego zyskał najwięcej na zatrudnieniu austriackiego szkoleniowca Stefana Horngachera. - Za zmianą szkoleniowca przyszła zmiana treningów, skoczkowie mają także swoją płytę dynamometryczną, na której co tydzień robią badania. Zmienił się również trening siłowy, który przez parę ostatnich lat u Łukasza Kruczka był taki sam. Oczywiście, ten trening był odpowiedni, ale po ośmiu latach wszystkim było trzeba nowych impulsów. Moim zdaniem najważniejszą zmianą u Maćka było wyczyszczenie głowy, nowa motywacja i świadomość tego, że ma czystą kartkę u nowego szkoleniowca. Dzięki temu Maciej się odblokował. Nie jest też tak, że za wybuchem formy stała jakaś specjalna dieta. - twierdzi Jakub Kot.

Radość wyparta przez samoświadomość

Tuż pod zakończeniu zawodów w Lillehammer, w których Maciej Kot zajął drugie miejsce za Kamilem Stochem, sprawiał wrażenie człowieka, dla którego podium Pucharu Świata jest codziennością. Zupełnie nie było po nim widać, że po dziesięciu latach startów w Pucharze Świata wreszcie doczekał się upragnionego miejsca w najlepszej trójce. To kolejna zmiana spowodowana przyjściem Stefana Horngachera, który wpaja naszym zawodnikom, że ich miejsce jest czołówce, a takie sukcesy powinny zdarzać się co tydzień. - Cieszy mnie to, że trenerzy powtarzają, że takie wyniki powinny być normą, ale mam lekkie pretensje do brata, który w żaden sposób nie pokazał, że cieszy się z tego wyniku. Ja byłbym tam najszczęśliwszą osobą na skoczni, a Maciek przyjął to w sposób niezwykle stonowany. Myślę, że przy takich wynikach trzeba okazać trochę radości, ludzie też by to lepiej odebrali. Maciej nie chciał się z tym obnosić, ale myślę, że w środku był bardzo szczęśliwy - mówi Jakub Kot.

Przed Maciejem Kotem i resztą polskich skoczków rywalizacja na zmodernizowanej skoczni Gross-Titlis-Schanze w szwajcarskim Engelbergu, a później niezwykle prestiżowy Turniej Czterech Skoczni. Chociaż polski skoczek nigdy nie przepadał za szwajcarską skocznią, każda osoba związana ze skokami narciarskimi potwierdza, że jeśli zawodnik jest w formie, nie ma znaczenia na jakim obiekcie rywalizuje.

Zobacz wideo

Sportowy Tygodnik Rysunkowy [ODC.3]

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.