Piotr Żyła: - Już dwa tygodnie temu w Oberstdorfie skakało mi się dużo lepiej niż latem. Poukładałem się w końcu na dojeździe, już się nie muszę tak przejmować pozycją i dlatego w końcu zacząłem lepiej robić całą resztę.
- Jeszcze nie, ale ona wcale nie jest taka nowa. Jak ruszam z belki, to jednak muszę dupę nisko posadzić, bo tak jest dla mnie lepiej.
- Na początku ruszałem normalnie, jak prawie wszyscy. No i nie umiałem się dobrze ustawić. Po jakimś czasie Stefan wszystko przeanalizował i uznał, że mam rację. Mówiłem mu, że niektórzy wielcy tak jeździli. Morgensternowi albo Ahonenowi takie starty z belki nie przeszkadzały, mi też nie przeszkadzają. Dlatego od połowy lata znów dupa jest nisko. Próbowałem też różnie układać kolana - szeroko, wąsko, cały czas szeroko, sprawdzałem różne warianty. Ostatecznie zostaliśmy przy tym, że ruszam jak przez ostatnie lata z kolanami złączonymi, a potem rozszerzam. Dzięki temu jestem lepiej wyważony, obie nogi jadą mi równo. Jak od razu ruszałem z kolanami szerzej, to jechałem krzywo. Z końcem lata Stefan pozwolił mi wrócić do wielu elementów. Lepiej mi z tym.
- Powiem szczerze - nie było łatwo, wiedzieć, że nie mam głosu w tej sprawie. Trudno mi było zaufać, że z jazdą po nowemu będzie lepiej, ale wyjścia nie miałem. Pamiętam pierwszy trening. Stefan mówi "zrób pozycję". Pytam: "jaką?". "Normalną, tamtej już nie ma". Za bardzo się nie kłóciłem, nie upierałem, wiedziałem, że nie ma sensu. Lato było ciężkie, Stefan tłumaczył, że trzeba się przemęczyć, dopasować do mnie to, co najlepsze. I na szczęście udało się naprawdę dopasować. Dobrze, że mam to już z głowy, bo zmiany nawet mi się śniły.
- Tak. To chyba taki sport, że musi się śnić.
- Że wylatuję i nie spadam. Lecę i lecę, całą noc (śmiech). Często osiągam jakieś kosmiczne wyniki, a zdarza się, że nie wiem, ile skoczyłem, bo budzę się, zanim wyląduję. Dużo gorzej jest, kiedy mi się śni, że wyskakuję, a narty zostają na progu.
- Chyba dopiero po tym jego przypadku zacząłęm mieć takie dziwne sny. Jak się tak steruje rękami w locie z myślą, że nie można wylądować, to jest strach. Za to jak się budzę, to czuję się lepiej niż po takim śnie, w którym nie wskoczyłem do drugiej serii.
- Zawsze. W snach jeszcze nigdy nie skakałem w drugiej serii! Nie wiem dlaczego, może za długo lecę w pierwszej i po prostu nie zdążam na drugą (śmiech).
- Tak, w Zakopanem wybijam się z progu Wielkiej Krokwi i lecę jak nigdy, ląduję aż na Krupówkach.
- Musiałbym trochę potrenować i chyba bym sobie poradził.
- Mieliśmy takie ćwiczenia jeszcze za Łukasza Kruczka, w poprzednich sezonach i muszę powiedzieć, że równowagę faktycznie mam dobrą. Wiadomo, że kiedyś w końcu spadałem, ale jak już się porządnie naspacerowałem. Zdarzało się nawet na tę linę wskakiwać, obracać się, to nie był dla mnie problem. Jak byłem młodszy, to dużo takich dziwnych rzeczy robiłem. W cyrku problemem mogłaby być tylko wysokość, bo nasza lina wisiała nisko. Ale lęku nie mam, przyzwyczaiłbym się.
- Trenerzy mają platformę, wszystko mierzą, ale ja nie wiem, jak to dokładnie działa. Staję, skaczę, oni wiedzą, jaką mam szybkość i siłę odbicia. Nie narzekają, więc chyba jest ok.
- Tak mówił, gratulował mi. Ale nie wiem, czego dokładnie. Wszedłem, wyskoczyłem i tyle.
- Jak ktoś się chce założyć, to zawsze przyjmuję wyzwanie i chcę pokazać, że dam radę.
- Za młodu się dużo do basenu skakało i różne śruby kręciło. O te skoki rzeczywiście zakładam się najczęściej.
- Może z prezesem Tajnerem. W zeszłym roku byliśmy w Dubrowniku, płynęliśmy statkiem. Był wysoki, miał z 10 metrów. Prezes powiedział, że jak wykręcę półtora salta, to i on pójdzie. Jak można się było nie zgodzić? Skoczyłem, no i prezes pokazał klasę. Miał technikę lepszą od mojej, też wykręcił półtora salta. Wszystkich zadziwił, tylko nie mnie. Myśmy się wychowali na tym samym basenie w Wiśle, tam była wieża, z której można było skakać z trzech, pięciu i 10 metrów. Po skakaniu na skoczni skakało się do wody. Wiedziałem, na co go stać.
- Tak, kiedyś w Turcji skakałem na dziko, z jakiegoś podestu w miejscu, w którym był zakaz. Na szczęście skończyło się dobrze.
- Z Maćkiem zawsze jesteśmy w pokoju, lubimy sobie pożartować i chyba na żartach by się skończyło. On skacze teraz tak dobrze, że trudno z nim rywalizować. Pięć zwycięstw i jedno drugie miejsce w sześciu startach latem to świetne wyniki. Wolę się skoncentrować na sobie, na swoich skokach, a nie na tym, żeby chcieć od kogoś być lepszym. Za duże oczekiwania bym przed sobą postawił, gdybym się z Maćkiem założył. A jak za bardzo bym chciał, to nic by się nie udało, bo skoki są takie, że małymi kroczkami trzeba iść w dobrą stronę. Myślenie o dużych wynikach bardzo wszystko utrudnia.
- Dokładnie tak będzie. Sam też nie mam wygórowanych oczekiwań. Z każdego startu będę zadowolony, jeśli skoczę swoje. Postaram się cieszyć z każdego punktu. Nie celuję w jakieś konkretne wyniki, chciałbym tylko skakać to, co mogę. I mieć radość, bo ostatnio jej nie było.
- Było bardzo ciężko, nawet jak się zdarzyły dobre starty, to nie potrafiłem się cieszyć, bo ciągle czułem, że jestem daleko od tego, czego chciałem. Było ciężko. Ale nie ma co mówić, że gorzej być nie może. Powiem tak i zaraz się przekonam, że jednak bzdury mówiłem? Nie chcę tego. Lepiej cicho robić swoje.
- Przeżywam raczej mocno. Jestem typem samotnika. Wolę sobie pójść do lasu, tam pobyć, niż siedzieć z ludźmi. Jak jestem zły, to najlepiej, żeby nikt do mnie nie podchodził. Izoluję się, uciekam od ludzi. To nie jest dobre. Widzę, że czasem warto z kimś porozmawiać. Tylko że sam pogadać do nikogo nie pójdę. Dlatego od lat uciekam w samotność.
- Brałem kij i waliłem w drzewa. Jakoś z nerwami trzeba sobie poradzić (śmiech). Ale ostatnio już naprawdę zauważyłem, że rozmowa pomaga, że po gorszym dniu dużo lepiej da się odreagować, kiedy się z kimś pogada.
- Przeskakałem z nim już dwie zimy, gdy byłem młodym chłopakiem. Czasu minęło sporo, ale raczej się nie zmienił, cieszę się, że wrócił.
- Trochę każdy się zdziwił, ale wszyscy wiemy, że to było ważne i potrzebne. Ogólnie on jest takim człowiekiem, który często zagaduje, pyta o wszystko. To dobre, zwłaszcza kiedy jest się zawodnikiem takim jak ja. Mnie samemu ciężko przyjść, a on widzi, kto ma problem i reaguje. W Planicy na zgrupowaniu nie szło mi tak bardzo, że już aż mi się nie chciało wchodzić na górę i dalej skakać. Lubię tę skocznię, myślałem, że sobie fajnie poćwiczę, a tu się okazało, że byłem coraz bardziej zdenerwowany, no i przez to błędów było coraz więcej. Przerwał to, przyszedł, porozmawialiśmy i na drugi dzień już było sporo lepiej. Potrafił mi jasno i spokojnie wytłumaczyć, co źle robię. Jest jak psycholog.
- Nie mówię, że było źle. Były dobre momenty, ale w zeszłym roku to już się wszystko posypało. Było tak dużo problemów, różnych nieporozumień, że się tego nie udało uratować. Ale wcześniej była fajna współpraca, wiedzieliśmy, co mamy robić. Szkoda, że się zepsuło, ale już nie ma co tego roztrząsać. Idziemy dalej.
- Nie było takiego spotkania, po prostu w tracie sezonu letniego drużyna się odbudowała. Atmosfera naprawiła się sama, wystarczyło, że drużyna znów zaczęła być drużyną, a nie jak w poprzednim sezonie, gdy zbieraliśmy się razem, ale każdy był sam. Wtedy nie gadaliśmy, nie dzieliliśmy się pomysłami, wtedy skoki był dla nas tak indywidualnym sportem jak nigdy. Ale ja nie miałem do nikogo żalu i chyba nikt z zawodników nie miał żalu do kolegów. Na pewno nie było między nami takich nieporozumień, które trzeba by było wyjaśniać. Przecież nikt specjalnie tego nie psuł.
Czterokrotna mistrzyni olimpijska kończy karierę! Oj, będziemy tęsknić [ZDJĘCIA]