MŚ w lotach narciarskich. Nieobecny Stoch, wielki nieobecny Schlierenzauer

- Kto miałby oddać pierwszy skok na nowej Kulm, jeśli nie on? Jako jedyny wygrał tu trzy konkursy Pucharu Świata, a teraz wprowadzi skocznię w nową erę - tak przed rokiem mówił o Gregorze Schlierenzauerze Hubert Neuper, kiedyś również zwycięzca lotów w Bad Mitterndorf, a teraz organizator zawodów. Mamuta przebudowanego na mistrzostwa świata Schlierenzauer "otworzył", ale nie wystartuje w nich, bo zakończył już sezon. To jeszcze większy nieobecny niż Kamil Stoch, który przepadł w kwalifikacjach. Relacja na żywo w Sport.pl w piątek o godz. 13

Schlierenzauer to mistrz świata w lotach z 2008 roku i wicemistrz z roku 2010. Do niego należą wszystkie rekordy Pucharu Świata w tej specjalności. 26-latek z Austrii jako jedyny trzy razy w historii wygrał generalną klasyfikację lotów, uzbierał aż 14 konkursowych zwycięstw i 19 podiów. Drugi w tych statystykach Adam Małysz wygranych startów ma sześć, a miejsc na podium 15. Gdyby Austriak urodził się wcześniej, pewnie to do niego, a nie do Polaka należałby tytuł pierwszego skoczka w historii, który co najmniej 100 razy złamał granicę 200. metra.

Po przebudowie mamut Kulm na 200. metrze ma usytuowany punkt konstrukcyjny. W styczniu ubiegłego roku "Schlieri" będąc pierwszym testerem obiektu doleciał tylko do 190. metra. Już wtedy nie był w najwyższej formie. Ale gospodarze byli pewni, że rok później będzie fruwał jak nikt inny.

Niestety, Schlierenzauer ani na Kulm, ani na żadną inną skocznię nie chce patrzeć. Po zaledwie sześciu startach uznał, że tej zimy startować już nie będzie. - Ze sportowego punktu widzenia nie rozumiem Gregora. Mistrzostwa świata we własnym kraju to zawsze ogromne emocje, myślę że w takich zawodach mógłby odnaleźć swoją formę. Dla mnie rywalizacja zawsze była najlepszą formą treningu. No ale nie wiem, jak to jest u Schlierenzauera - komentuje Thomas Morgenstern na łamach "Oberosterreichische Nachrichten".

Notorycznego zwycięzcę szybko zmęczyło przegrywanie. Po raz pierwszy w karierze zaliczy sezon bez wygranego konkursu. W żadnych z sześciu, w jakich wystartował, nie wszedł do czołowej "10". Jego najlepszym wynikiem była 14. pozycja w Lillehammer, czyli miejscu z marzeń, w którym wygrywał i po raz pierwszy, i - jak dotąd - po raz ostatni w karierze. Zawodnik, który sam tytułował siebie "legendą tego sportu" poczuł się bezradny po Turnieju Czterech Skoczni. Już przed nim mówiono, że nie wystartuje. Austriak podjął wysiłek, co skończyło się 31. miejscem w Oberstdorfie, 21. pozycją w Garmisch-Partenkirchen i 33. miejscem w Innsbrucku. Po porażce na jego Bergisel trenerzy postanowili, że w Bischofshofen "Schlieri" skakać już nie będzie.

Od tej decyzji do mistrzostw w Tauplitz minęło kilka dni i Schlierenzauer ma to, czego chciał - zniknął z pola widzenia. Austriacka prasa chętniej pisze o Morgensternie, który dwa lata po bardzo poważnym upadku na Kulm wraca w to miejsce w roli widza. I dobrego kolegi, który wspiera Lukasa Muellera (po upadku w środowych testach skoczni poważnie uszkodził rdzeń kręgowy i musiał przejść operację).

My właśnie dowiadujemy się, że "Morgi" nie dla wszystkich chce być dobrym kolegą. W swojej biografii, która premierę miała we wrześniu ubiegłego roku, a teraz doczekała się polskiego wydania ("Moja walka o każdy metr"), mistrz olimpijski z Turynu pisze o trudnej relacji ze Schlierenzauerem. "Młodzi przychodzą i odchodzą, ale Gregor Schlierenzauer pojawił się nagle i nie zachowywał się tak, jak zachowują się inni debiutanci, którzy starają się nawiązać znajomość, zbudować zaufanie, uczyć się od siebie nawzajem, słuchać, znaleźć swoje miejsce w drużynie. Choć oczywiście nie ma żadnych reguł na to, jak powinni postępować młodzi i nowi. Jaki byłem ja? Na pewno nie było mi łatwo, ale myślę, że okazywałem szacunek w każdym nowym środowisku, w jakim się znalazłem, ponieważ bardzo dobrze nauczyli mnie tego rodzice. Byłem bezczelny i arogancki, ale Goldberger, Widhölzl, Höllwarth, Schwarzenberger - to byli moi idole. Kiedy przyszedłem do drużyny, chciałem być tak dobry jak oni i wiedziałem, że jestem w stanie im dorównać. Jako młody skoczek nie mogłem się jednak obnosić z tą pewnością. Gdy Gregor do nas dołączył, byłem podwójnym mistrzem olimpijskim, a moja forma wciąż rosła i do pewnego stopnia zachowanie Gregora prowokowało mnie i drażniło moje ego. Talent Gregora był widoczny. Schlierenzauer zawsze był dobry technicznie i miał idealne dla tej dyscypliny predyspozycje fizyczne. Od początku odnosił sukcesy. Pod względem charakteru nie moglibyśmy jednak być bardziej odmienni, a to, co nas szczególnie różni, to podejście do innych. Ja uwagę trenera i zainteresowanie opinii publicznej wypracowałem sobie osiągnięciami, a także dyscypliną, pokorą i skromnością [...] Nie mam żadnego problemu z rywalizacją sportową. Jest dla mnie motywacją. Między mną a Gregorem istniał jednak inny rodzaj konkurencji i wiele kręciło się wokół pytania, za pomocą jakich środków dwóch samców alfa walczy w stadzie o rolę przywódcy. Przypadła ona mnie, ale czułem, że chce ją mieć także Gregor. Dobrze wiedział, że wiele biorę sobie do serca, i myślę, że dlatego specjalnie mi docinał, chcąc wyprowadzić mnie z równowagi. Czym innym jak nie przejawem arogancji i chęci świadomego zranienia były jego słowa, kiedy po zwycięstwie w Garmisch-Partenkirchen stwierdził, że wreszcie wygrał najlepszy? Wcześniej to przecież ja zaliczyłem serię zwycięstw - wygrałem aż sześć razy. Bardzo możliwe, że jest to jego sposób, żeby się bardziej motywować. Ja jestem jednak przekonany, że wiele mówił tylko dlatego, żeby mnie zabolało" - czytamy.

Przytoczony fragment doskonale pasuje do tego, co o ambicji Schlierenzauera delikatnie mówi Toni Innauer. - Jego przytłoczyło to, że praca nie przekłada się na zwycięstwa. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie przeżył, praktycznie nie miał kryzysów i kontuzji, jako kilkunastoletni chłopak wskoczył na niesamowity, najwyższy poziom i przez kilka lat go utrzymywał. Teraz musi się nauczyć, jak to jest być bardzo, bardzo daleko od czołówki. Dla niego ogromna strata do najlepszych to szok. Nie jest jak Morgenstern, który kilka razy przezwyciężał kryzysy i wracał na szczyt - zauważa były skoczek i trener.

O tym, że Schlierenzauer nie potrafi przegrywać, wie każdy, kto uważnie śledzi skoki. Niestety, obok bitych rekordów jego wizytówką są i skandaliczne gesty takie, jak stukanie się w głowę, mające dać do zrozumienia sędziom, co myśli o nich wielki mistrz, kiedy przeskakuje skocznię, nie dając rady ustać lądowania (Vikersund 2009) albo gdy przegrywa z wiatrem, lądując nie tak daleko, jakby chciał (Oberstdorf 2010).

Schlierenzauer w optymalnej formie na pewno dodałby pieprzu do walki o tytuł, której faworytami w piątkowo-sobotnim konkursie (złożonym z czterech serii) będą Peter Prevc i Severin Freund. Ale skoro nawet nie wszyscy w Austrii tęskną za wielką formą Gregora, to czy tęskni za nią reszta świata? Chyba wielu uważa, że lekcja pokory przyda się komuś, komu zawsze wszystko wychodziło i uchodziło.

Zobacz wideo

Obserwuj @LukaszJachimiak

Więcej o:
Copyright © Agora SA