Skoki. Sezon na dyskwalifikacje. Klimowski: Sami tego chcieliśmy

Letnie skakanie na dobre zacznie się w czwartek w Wiśle, ale dyskwalifikowani po zmianie zasad mierzenia kombinezonów byli już Maciej Kot, Krzysztof Biegun, Bartłomiej Kłusek i Łukasz Podżorski. - Przepisy są dziwne - skarży się Kamil Stoch. - Denerwujemy się, ale z czasem będzie lepiej i skończą się manipulacje. Dzięki nowym pomiarom zdobyliśmy medal w drużynie na MŚ w Falun - mówi nam Zbigniew Klimowski, asystent Łukasza Kruczka, który w kadrze odpowiada za kombinezony.

W czwartek w Wiśle kwalifikacje, w piątek konkurs drużynowy, w sobotę indywidualny - to plan pierwszego weekendu Letniego Grand Prix. Najlepsi skoczkowie świata sezon rozpoczną od zapoznania się z nowymi przepisami, które spowodowały wyjątkowo dużo dyskwalifikacji w zawodach niższej rangi.

Zakaz klepania

Na początku lipca w Pucharze Kontynentalnym w Kranju na skutek mierzenia kombinezonów na górze skoczni zdyskwalifikowano siedmiu zawodników, w tym trzech Polaków - Krzysztofa Bieguna, Bartłomieja Kłuska i Macieja Kota. Tydzień później na FIS Cup w Villach pierwszego dnia "skasowano" 12, a drugiego - siedmiu skoczków, w tym Łukasza Podżorskiego.

- To był dla wszystkich poligon doświadczalny - mówi Klimowski.

Międzynarodowa Federacja Narciarska wreszcie poszła na wojnę z tymi, którzy naciągają stroje (zwłaszcza w kroku), by w locie zwiększyć swoją powierzchnię nośną. A jak jest wojna, to muszą być ofiary.

Wreszcie zawodnicy są mierzeni w pobliżu belki startowej, nie powtórzy się więc naciąganie kombinezonu przed skokiem, a tuż po nim przywracanie mu przepisowych wymiarów w ostatnim momencie przed kontrolą. Problem w tym, że zawodnicy są karani nawet za gesty, w których trudno dostrzec wyrachowanie. - Kingę Rajdę w FIS Cup zdyskwalifikowano, bo tuż przed wejściem na belkę poklepała się po udach, a od nowego sezonu zakazane jest każde dotknięcie kombinezonu poniżej bioder. Kombinezon przeszedł testy, wszystko było w porządku - mówi trener kadry kobiet Sławomir Hankus, słusznie podkreślając, że klepnięcie nijak nie przypomina "ściągania kroku na siłę".

Ręce przy sobie

O wadze rytuałów mówi Stoch. - Trudno rezygnować ze swoich ruchów, które mają zachęcić do walki. Jednak z przepisami nie ma co się kłócić, trzeba się do nich dostosować - twierdzi nasz podwójny mistrz olimpijski.

Nad tym kadra intensywnie pracuje. - Dwa tygodnie temu, przed mistrzostwami Polski w Wiśle, wszystkie nowe wytyczne z FIS przekazały nam pani Agnieszka Baczkowska i Renata Nazarkiewicz [delegatki techniczne FIS]. Jesteśmy już spokojniejsi niż choćby miesiąc temu, ale jeszcze trochę się denerwujemy. To dziwne, że nie wolno nawet dotknąć kombinezonu, widzimy w tym przesadę. Z drugiej strony, jeśli FIS konsekwentnie będzie się trzymał surowych przepisów, to manipulacje wreszcie zostaną usunięte i będzie sprawiedliwiej - mówi Klimowski.

Na treningach asystent Kruczka osobiście chodzi na górę skoczni i tam wciela się w Seppa Gratzera, który odpowiada za kontrolę sprzętu z ramienia FIS. - Pilnuję chłopaków, żeby trzymali ręce wzdłuż ciała - mówi Klimowski.

System da się oszukać?

Jak dokładnie wygląda nowa praca Gratzera, który dotąd sprawdzał zawodników na dole, po skoku? - Ma specjalne urządzenie i mierzy nim każdego skoczka. Robi to w ostatniej chwili, np. numer 48 sprawdza, gdy do startu szykuje się numer 46. Oczywiście wszystko odbywa się w pobliżu belki startowej. Trzeba stanąć w rozkroku, tak żeby między stopami było 40 cm wolnej przestrzeni, i jeśli kontrola wykaże, że kombinezon w żadnym miejscu nie odstaje od ciała na więcej niż 3 cm, zawodnik może przypiąć narty. Natomiast jeśli coś jest nie w porządku, to skoczka zawraca się na dół - opowiada Klimowski.

Po takim zawróceniu Kot stwierdził, że potrzebuje trochę czasu, by przyzwyczaić się do nowych przepisów i potrenować stawanie do kontroli. Czy to znaczy, że skoczkowie znajdą sposoby na przechytrzenie nowego systemu?

- Zawodnicy zawsze zrobią wszystko, żeby krok był jak najniżej, ale już nie będzie takich sytuacji, że ktoś w locie wygląda jak latawiec. Teraz strój będzie można naciągnąć tylko odrobinę i w trakcie pomiaru popracować ramionami, żeby delikatnie cały kombinezon poszedł do góry. Tyle da się ugrać. Na więcej nie ma szans, zwłaszcza że z Gratzerem ma nad wszystkim czuwać jeszcze jedna przeszkolona osoba - mówi Klimowski. - Natomiast co do Maćka, to on był przekonany, że wszystko jest w porządku, bo dzień wcześniej było, i podszedł do kontroli w trochę lekceważący sposób. To dla nas wszystkich nauczka - dodaje.

W Falun medal od kontrolerów

Drugi trener kadry zgadza się, że takich nauczek skoczkowie w najbliższym czasie dostaną sporo. - To lato jest sezonem na dyskwalifikacje, ale spodziewam się, że z czasem będzie ich coraz mniej. Na razie jest nerwowo, ale generalnie my się ze zmian cieszymy. Już przed mistrzostwami świata prosiliśmy FIS, żeby ktoś stawał do kontroli na górze skoczni, mówiliśmy, że Austriacy przez lata naciągają kombinezony, a kiedy nagraliśmy jednego ze Słoweńców i na jego przykładzie pokazywaliśmy, co się dzieje, to niektórzy ludzie szeroko otwierali oczy - mówi Klimowski.

Trener twierdzi, że w lutym w Falun nie byłoby brązowego medalu MŚ dla polskiej drużyny, gdyby nie zaostrzone kontrole. - Tam doprosiliśmy się o dodatkowego kontrolera na górze i od razu znaleźliśmy się w klasyfikacji w innym miejscu. "Drużynówka" potwierdziła, że układ sił jest trochę inny, kiedy przeciwnicy nie mogą naginać przepisów - kończy Klimowski.

Obserwuj @LukaszJachimiak

Zobacz wideo
Więcej o:
Copyright © Agora SA