MŚ w Falun. Stoch: To medal wymodlony

Dwukrotny mistrz olimpijski przeżył wielkie nerwy. Skok Kamila Stocha dał drużynie polskich skoczków brązowy medal mistrzostw świata w Falun, choć była szansa nawet na srebrny.

Piotr Żyła promieniał. Emanował taką radością, jaką przeżywa się w życiu tylko kilka razy. Trener Łukasz Kruczek dał mu skakać jako pierwszemu, by Polska zaczynała od mocnego uderzenia każdą serię. Żyła uchodzący za skoczka niestabilnego, o wielkim potencjale, ale marnej odporności, udźwignął presję. Skoczył dwa razy bardzo dobrze - i sprawił wszystkim ogromny prezent.

Drugi był Klemens Murańka. Jego - jeszcze jako dziecko - obwołano następcą Adama Małysza. Gdy debiutował w Pucharze Świata, miał niespełna 15 lat, a gdy w kwalifikacjach spadł na bulę, pół sportowej Polski protestowało, by takiego młokosa poddawać takiej presji. To jednak nie złamało Klimka, rósł na dobrego skoczka, dziś w wieku 20 lat jest już medalistą mistrzostw świata. I nie spełnia w drużynie roli bladego tła, ale pełnoprawnego zawodnika.

Ziobro i na koniec Stoch

Trzeci był Jan Ziobro - chłopak impulsywny, który po słabym starcie sezonu wspominał o tym, że rzuci skoki. Swój start w Pucharze Świata w Zakopanem nazwał kompromitacją. Ale się nie poddał, walczył z wszystkich sił i na normalnej skoczni w Falun był najlepszym z Polaków. Potem Łukasz Kruczek nie wystawił go na konkurs na skoczni dużej. Ziobro dostał szału, chciał się kłócić z trenerem i uznać swój start w mistrzostwach za skończony. W końcu rozsądek wziął górę. - Janek to taki skoczek, który kiedy trzeba, potrafi wyskoczyć z portek - powiedział trener Kruczek, uzasadniając powołanie na konkurs drużynowy. Ziobro pierwszy skok miał nieudany, pojawiły się wątpliwości, czy szkoleniowiec jednak podjął dobrą decyzję. W drugim skoku poleciał jednak bardzo daleko, czyli jak mówił trener, wyskoczył z portek. Jego skoki i Klimka dały Polsce realne szanse na srebro. Kamil Stoch patrzący na to na wieży, tylko się uśmiechnął.

Ostatni był on, dwukrotny mistrz igrzysk z Soczi. Ten, o którym Adam Małysz mówi, że już niczego nie musi. Ale Stoch wciąż musi, wciąż skacze pod wielką presją. Od takiego mistrza wymaga się cudów i on sam od siebie ich wymaga, więc te dwie porażki w konkursach indywidualnych w Falun bolały bardzo. Po starcie na dużym obiekcie Kamil miał łzy w oczach. Jak powiedział, był przegrany, ale nie złamany. Udowodnił to w konkursie drużynowym. Gregor Schlierenzauer swoim wspaniałym lotem wywarł presję na Stochu, Polak nie zdołał go przeskoczyć, przegrał z Austriakiem, ale wygrał medal dla Polski.

"Ten brąz jest cenniejszy niż ten sprzed dwóch lat"

- Ten brąz jest cenniejszy niż ten sprzed dwóch lat w Val di Fiemme - mówił Kruczek. - Bo zawsze łatwiej coś osiągnąć, niż utrzymać. To samo mówił Stoch, tym bardziej, że po raz pierwszy na wielkiej imprezie znalazł się w tak trudnej sytuacji. Zawsze jako lider drużyny musiał ciągnąć ją za uszy. Teraz nie jest w życiowej dyspozycji, gdyby koledzy nie skakali świetnie, sam by nie dał rady. Dlatego ten medal rozkłada się po równo na całą czwórkę.

Siostry Brygidki, u których mieszkają polscy skoczkowie w Falun, miały się za nich modlić. Mówił o tym Piotr Żyła. Nie pomogło w konkursach indywidualnych, pomogło drużynie. Tej drużynie, która przed wyjazdem do Falun nie istniała. Polscy skoczkowie skakali słabo, w zespołowej punktacji Pucharu Narodów zajmowali skandalicznie niskie miejsce. A jednak Kruczek nie odpuszczał. Mówił, że jedzie z chłopakami bronić trzeciego miejsca na świecie wywalczonego dwa lata temu. I okazało się, że wiara góry przenosi, wbrew logice, wbrew opiniom ekspertów, wbrew frustracjom polskich zawodników. Ta grupa w Falun się ogarnęła. I walczyła do końca. Przed konkursem Kruczek mówił, że poza Norwegami nie widzi rywala poza zasięgiem Polaków. I dodał: "drużyna jest tak mocna jak jej najsłabsze ogniwo". Najsłabszym ogniwem był Ziobro. I podołał. Trener wyróżnił jednak debiutanta na wielkiej imprezie Murańkę. - Jeśli musiałbym kogoś postawić ponad innych, to Klimka. Bez jego skoków tego medalu by nie było - przekonywał Kruczek.

Stoch: To medal wymodlony

Dwa lata temu na mistrzostwach w Val di Fiemme Polska walczyła w składzie: Maciej Kot, Piotr Żyła, Dawid Kubacki i Kamil Stoch. Z tej czwórki ocalało dwóch - drugi i czwarty. Maciej Kot do Falun nie przyjechał, Dawid Kubacki przegrał rywalizację z Ziobro. - Skoki to takie puzzle, które trener próbuje układać, ale wciąż mu je ktoś rozrzuca - tłumaczy Kruczek. Kilka razy mu się puzzle drużyny rozpadały zupełnie. W trzech konkursach drużynowych tego sezonu Polacy ani razu nie byli na podium, a dwa razy nie awansowali do finałowej ósemki. To był upadek na dno, od którego trzeba było się odbić. I Kruczek się odbił.

Z ostatnich trzech wielkich imprez jego drużyna ani razu nie wróciła bez medalu. Igrzyska w Soczi i dwa złota Stocha były apogeum, mistrzostwa świata w Falun były najsłabsze, ale i tak Kruczek się obronił. Wyniki mówią same za siebie. - To był konkurs szalony, pasjonujący, każdy z zawodników skakał przy innym wietrze - mówił Kruczek. - To medal wymodlony - dodał Kami Stoch. Pierwszy raz w Falun naprawdę szczęśliwy. - Życie szkoli mnie ostro w tym sezonie - tłumaczył. Najpierw była kontuzja i operacja, potem udana pogoń za czołówką. Do Falun znów przybył po medale, bronić statusu gwiazdy nr 1. Wydawało się, że ją traci, aż do konkursu drużynowego. Nie był tu w szczycie formy. Tym bardziej będzie cenił to, co zrobił z kolegami. Polskie skoki to już nie tylko on, to coś więcej.

Zobacz wideo

Wielka radość polskich skoczków po zdobyciu brązowego medalu [ZDJĘCIA]

Więcej o:
Copyright © Agora SA