Mistrz świata sprzed dwóch lat mówił, że życie szkoli go od początku sezonu. Najpierw kontuzja, operacja, strata 10 konkursów Pucharu Świata. Potem pogoń za czołówką i wielka euforia w Zakopanem, gdzie wygrał. Opowiadał wtedy, że w stawie skokowym bólu już nie ma, a z głowy znikła reszta obaw. I znów może rywalizować z najlepszymi, tak jak przed rokiem, gdy zdobył dwa złota w Soczi i Kryształową Kulę za triumf w PŚ. Potem Polak wygrał jeszcze zawody w Willingen, skakał nieźle, równo, nie wypadając z czołówki. A ponieważ w ostatnich dwóch latach zawsze trafiał z formą na najważniejsze imprezy, można było liczyć, że trafi i w Falun. Tymczasem od pierwszego treningu na skoczni normalnej wszystko szło jak po grudzie. 28-letni skoczek odstawał od czołówki, przegrywając nawet z pogrążonymi w kryzysie kolegami z drużyny.
- Wciąż mi tu czegoś brakowało. Myślałem, że mistrzostwa będą dla mnie trudne, ale nie sądziłem, że aż tak trudne. Były chwile, że skakałem lepiej, ale ogólnie wypadło to słabo - mówił Stoch. Widać było, że porażka na dużej skoczni zabolała go do żywego, choć podkreślał, że jest przegrany, ale nie złamany. Dodał, że nie składa broni nawet jeszcze tu w Falun, bo skoki kolegów z kadry dają nadzieję na niezły konkurs drużynowy.
W czwartek najlepszy z Polaków był Piotr Żyła, który doleciał do dziewiątej pozycji. Jak na skoczka niestabilnego zaprezentował w miarę równe loty (123 i 121,5 m), choć nie zaniosły go one do innej galaktyki. To były odległości mniejsze niż Stocha, ale uzyskane w trudniejszych warunkach wietrznych. Według trenera Łukasza Kruczka - najgorszych w konkursie. W pierwszej serii zdarzyło się zresztą coś dziwacznego, Kamil po lądowaniu na 125. m zajmował pozycję przed Żył±, gdy po jakimś czasie przyszła weryfikacja punktacji za wiatr i spadł o dwa miejsca za kolegą. Po konkursie Polacy złożyli protest i zażądali wyjaśnień.
W strefie wywiadów Stoch patrzył na nas wyjątkowo smutnym wzrokiem. Gdy dziennikarz rzucił uwagę, że oddał dwa równe skoki, próbował gorzko żartować, iż równe, ale krótkie. Poruszyło go tylko pytanie o to, czy przed przyjazdem do Falun brał pod uwagę porażki z kolegami z reprezentacji. - Oczywiście, zawsze to się może zdarzyć, mamy w zespole ambitnych i dobrych zawodników - powiedział. Gratulował Żyle, starał się na podstawie jego wyników budować nadzieje na sobotę. Konkurs drużynowy to ostatnia szansa dla Polaków na MŚ, przed którymi Kruczek zapowiadał walkę o trzy medale. Tak naprawdę obrona brązu zespołu wydawała się najmniej realna. Poza Stochem i Żyłą wszyscy kadrowicze skakali w tym sezonie słabo. Dziś drużyna to, jedyne co pozostało, choć od Niemców, Norwegów, a także Austriaków skoczków Kruczka dzieli znaczący dystans. Ale cuda w skokach się zdarzają, udowodnił to Gregor Schlierenzauer.
Hasło "ratujmy razem co się da" będzie obowiązywało do soboty. Wydaje się, że wobec spadku formy lidera, który zawsze ciągnął go w górę, Polska jest jak pociąg bez lokomotywy. Czy to moment, gdy zawodnicy drugiego planu przestaną się chować za plecy Stocha? Nadszedł czas, by Żyła, Klemens Murańka, Dawid Kubacki, Jan Ziobro i Aleksander Zniszczoł dali reprezentacji więcej niż zwykle.
Nieprawdopodobny konkurs w Falun wygrał bezapelacyjnie Severin Freund. Ten sam, któremu niedawno przypinano łatkę słabego psychicznie. Tym razem latał jak nakręcony, w drugiej serii poprawił własny rekord skoczni, uzyskując 135,5 m. Niemiec jest jedną z największych gwiazd MŚ, złoto na normalnej skoczni przegrał z Runem Veltą o 0,4 pkt. Potem triumfował w konkursie mieszanym, a w czwartek zdeklasował rywali. Został pierwszym Niemcem od 14 lat, który triumfował w indywidualnym konkursie na MŚ. W 2001 r. Martin Schmitt pokonał na dużym obiekcie w Lahti Adama Małysza.
Freund był w Falun klasą dla siebie, skoczkiem podniebnym, takim jak Stoch na igrzyskach w Soczi. W czwartek wygrał z przewagą aż 22,3 pkt ze zmartwychwstałym nagle Schlierenzauerem. Austriak był kandydatem do tytułu największego przegranego MŚ. Właściwie wszystkie jego skoki były słabe i nagle w konkursie oddał dwa znakomite. Trzeci medal w Falun (drugi indywidualny) zdobył Velta, który po pierwszej serii był dopiero ósmy.
Debiutujący na MŚ Murańka miał szansę na miejsce w piętnastce, co byłoby dla niego sukcesem. Po pierwszej serii był szesnasty, w drugiej oddał słaby skok (113,5), spadając o cztery pozycje. Mocno rozczarowany był Kubacki, który twierdził, że nie poradził sobie z presją. Przy okazji jednak wyznał, że od jakiegoś czasu pracuje z psychologiem, ale w Falun było za wcześnie, by ta współpraca przyniosła efekt.
Stochowi Falun będzie się kojarzyło fatalnie. Chyba że w sobotę zdarzy się coś, co z perspektywy sezonu byłoby czymś nieprawdopodobnym.