MŚ w Falun. Freund, faworyt ze sceptycznym spojrzeniem

Bukmacherzy wieszają mu na szyi trzy złote medale, niemieckie media przypominają, że na mistrza świata w skokach czekają już 14 lat, i tłumaczą, dlaczego w Severinie Freundzie widzą następcę Martina Schmitta. Ale też dostrzegają to, co widzą wszyscy - że presja to wielki wróg być może najlepszego obecnie skoczka świata. Konkurs MŚ w Falun na skoczni normalnej w sobotę o godz. 16.30. Relacja Z Czuba i na żywo w Sport.pl, transmisja w Eurosporcie i TVP.

Kilka dni po Turnieju Czterech Skoczni wygrał loty w Bad Mitterndorf i od tego czasu notuje serię, jakiej nie ma nikt inny. W dziewięciu startach tylko dwa razy nie zmieścił się na podium. W tym raz wyłącznie za sprawą dyskwalifikacji. Gdyby nie został nią ukarany, najpewniej do Falun przyjechałby jako triumfator czterech z ostatnich pięciu konkursów Pucharu Świata. Ale i bez dubletu w Titisee-Neustadt do Szwecji zawitał jako zdecydowany faworyt.

Zła mowa ciała

Jeszcze przed rozpoczęciem treningów firma Fortuna oferowała kurs 2,75 na triumf Niemca przy kursie 4,5 na zwycięstwo następnego z faworytów - Kamila Stocha. "Jedynie 89,5 i 93 m dały mu 12. i piątą pozycję. Takie skoki nie wystarczą, by zostać mistrzem" - martwiła się w piątek "Suddeutsche Zeitung". Bukmacherzy po tych treningach zdania nie zmienili, zwłaszcza że w kwalifikacjach (jego 93 m było drugim wynikiem) i w serii próbnej przed nią (90 m i siódme miejsce) Freund spisał się lepiej. My też - znając choćby historię Stocha z Soczi - wiemy, że pierwsze skoki nie są miarodajne, ale niepokój Niemców trzeba zrozumieć. Oni z Freundem przeżyli już tyle rozczarowań, że teraz, bojąc się kolejnego, analizują nawet jego mowę ciała.

"W żadnym innym skoczku nie można czytać tak jak w Severinie. Kiedy nie czuje się pewnie, jest spięty, mruży oczy, zaciska usta. W Falun właśnie tak wygląda. To faworyt ze sceptycznym spojrzeniem" - pisze "Suddeutsche Zeitung".

Z jednej strony Niemcy traktują Freunda jako wielką nadzieję na powtórzenie sukcesu Martina Schmitta, z drugiej boją się, że znów nie udźwignie presji. "Nikt nie jest w takiej formie jak on, dlatego po 14 latach znów możemy mieć mistrza świata" - piszą. Ale też zauważają, że na małych skoczniach, na jakich praktycznie nie skacze się w Pucharze Świata, mistrz globu w lotach nie odnajduje się najlepiej, bo wygrywa głównie dzięki świetnemu czuciu powietrza w fazie lotu, której tu praktycznie nie ma. Jest za to wojna nerwów. A tę Freund przegrał niedawno po raz kolejny.

1 z 36

Tak jak teraz ma być Schmittem z Lahti (w 2001 roku na MŚ w Lahti po złocie i srebrze wzięli Niemiec i Adam Małysz, ciekawe, czy wielu byłoby takich, którzy teraz kręciliby nosem na podobny podział łupów między Freundem i Stochem), tak w 63. edycji Turnieju Czterech Skoczni Freund miał być pierwszym niemieckim zwycięzcą imprezy od czasów pamiętnej wiktorii Svena Hannawalda z sezonu 2001/2002. Szanse pogrzebał już na starcie, zajmując w Oberstdorfie dopiero 13. miejsce. Później nie był zresztą wiele lepszy, bo w Garmisch-Partenkirchen zajął miejsce 10., a w Innsbrucku i Bischofshofen był ósmy. - Jestem zdenerwowany. Nie mogę ustabilizować formy, psuję jeden skok, a i drugi nie jest rewelacyjny, tylko najwyżej w porządku - mówił wtedy. - Mamy problem, kiedy skaczemy pod presją. Nie radzimy sobie ze stresem, trzeba to przyznać - tłumaczył trener Werner Schuster już po pierwszym konkursie, w którym zawiodła cała jego kadra.

Teraz Austriak, nie chcąc zaszkodzić swoim zawodnikom, ale też uważając, by nie wyjść na minimalistę, mówi, że celem są dwa medale - jeden wywalczony w którymś z konkursów indywidualnych i drugi - dla drużyny.

Patrząc obiektywnie, i taki wynik byłby sukcesem. Po 2001 roku z 36 medali do wzięcia w indywidualnych konkursach MŚ Niemcy zgarnęli jeden - srebro w loteryjnych, jednoseryjnych zawodach na skoczni dużej w Libercu w 2009 roku wywalczył Schmitt. Polacy - dzięki Małyszowi i Stochowi - wzięli cztery złota.

Bolesne lądowanie

Tylko czy dawna potęga stęskniona za sukcesami potrafiłaby docenić zaledwie jeden, niezłoty medal tak mocnego przed mistrzostwami Freunda? Rok temu do Soczi Severin przybył jako piąty zawodnik klasyfikacji generalnej Pucharu Świata, w gronie faworytów ustępował miejsca przede wszystkim będącemu w genialnej formie Stochowi, ale też Peterowi Prevcowi.

"Dramat! Freund był naszą wielką nadzieją na medal, ale marzenia prysły" - pisał "Bild" po konkursie na skoczni normalnej. Niemiec ukończył go na 31. miejscu. W pierwszej serii żyłował skok, w efekcie upadł po lądowaniu na 99,5 m (gdyby wylądował poprawnie, i tak byłby dopiero pod koniec pierwszej "10" z marnymi widokami na medal, a na pewno bez jakichkolwiek szans na dogonienie Stocha, który znokautował wszystkich skokiem na 105,5 m), a w finale - rozczarowany straconą szansą - nie podjął walki.

Przed tamtym startem Schuster zapowiadał, że jego ludzie są gotowi do walki i pewni swego, że nie ma żadnej nerwowości. Freund gotowy na wielkie skakanie był - pierwszego dnia treningów zanotował drugi, trzeci i szósty wynik. Stoch miał wtedy 20., 10. i 22. rezultat. Nazajutrz, gdy późniejszy mistrz wyeliminował błędy i po zajęciu drugiej pozycji w pierwszej treningowej serii wygrał dwie kolejne, Freund odpoczywał. A po powrocie na skocznię w kwalifikacjach huknął z armaty - wylądował na 104. metrze, o cztery metry dalej od Stocha. Później - już wiemy - było bolesne lądowanie. A jeszcze później tylko czwarte miejsce na skoczni dużej i dopiero na osłodę złoto w drużynie.

Pytanie wciąż aktualne

Gdyby bukmacherzy się nie mylili, z Falun Freund wyjechałby z trzema złotymi medalami, a dzięki wygraniu obu konkursów indywidualnych na jednych mistrzostwach stanąłby obok Bjoerna Wirkoli, Garija Napałkowa, Hansa-Georga Aschenbacha i Małysza, którzy dokonali tego w przeszłości.

Ciekawe, jak często po takim wyczynie czytalibyśmy w sylwetkach Freunda, że nie zapowiadał się na wielkiego mistrza, że pierwszy raz na podium wskoczył dopiero w wieku 23 lat i że mimo to od razu - jak teraz - był porównywany do Schmitta.

Tak, nie tylko Kamil Stoch nie miał łatwo wyjść z cienia swego wielkiego poprzednika. "Przyjacielu, to jest możliwe!" (gra słów oparta na znaczeniu nazwiska Severina) - krzyczał "Bild" w styczniu 2011 roku. "Prawdopodobnie nawet w naszej kadrze nie spodziewano się tego zwycięstwa. W przeciwnym razie Werner Schuster nie zrezygnowałby z długiej podróży do Japonii i nie oglądałby pierwszej od czterech lat wygranej niemieckiego skoczka, siedząc przed telewizorem" - pisano. Niemcy chwalili Freunda za to, że wytrzymał presję i pokonał Thomasa Morgensterna oraz Małysza. Prawda była trochę inna - w rozgrywanej w śnieżycy rundzie finałowej Freund miał szczęście do wiatru i udanie zaatakował z piątego miejsca. Ale to szczęście później wykorzystał w pełni, bo jak już wskoczył do światowej czołówki, tak nie wypadł z niej do dzisiaj. Po tamtym zwycięstwie do teraz wywalczył ich w sumie 14, a miejsc na podium - 35. Przed niespodziewanym triumfem w Sapporo jego najlepszym wynikiem w karierze było szóste miejsce w Oberstdorfie, na rozpoczęcie Turnieju Czterech Skoczni w sezonie z pamiętnym Sapporo. Zaraz po Oberstdorfie był jednak dopiero 42. w Ga-Pa, 24. w Innsbrucku i 13. w Bischofshofen. I nagle w Sapporo wszystko się zmieniło.

Schmitt wyskoczył podobnie - w listopadzie 1998 roku wygrał inaugurację sezonu w Lillehammer. Najlepszy był też w drugim konkursie, a hat trick skompletował w Chamonix. Tamtej zimy odniósł 10, a kolejnej - 11 zwycięstw, dwa razy z rzędu sięgnął po Puchar Świata. Przed zupełnie niespodziewanym wybuchem wielkiej formy jego najlepszym rezultatem w karierze było ósme miejsce wywalczone w sezonie 1997/1998 w Zakopanem. Czy może dziwić, że po sensacyjnym zwycięstwie Freunda w Sapporo "Bild" pytał: "Mamy nowego Schmitta?". Czy może dziwić, że dzisiaj niemieckie media znów pytają o to samo?

Zobacz wideo
Więcej o:
Copyright © Agora SA