PŚ w Lillehammer. Fortuna: Żyła, Kot czy Ziobro nagle nie oduczyli się skakać

- Parę lat temu, jak Adam Małysz wycofywał się z zawodów, to ja ich nie oglądałem, bo nie miałem nadziei, że ktokolwiek z naszych wyskoczy. A teraz bez Kamila Stocha jestem spokojny, że będzie dobrze, bo inni zaczną zajmować miejsca w czołówce - mówi pierwszy polski mistrz olimpijski w skokach, Wojciech Fortuna. W piątek w Lillehammer kwalifikacje bez Stocha, który w czwartek przeszedł operację stawu skokowego. Relacja na żywo w Sport.pl od godz. 20.

Łukasz Jachimiak: W czwartek Kamil Stoch przeszedł operację, w piątek jego koledzy powalczą w kwalifikacjach w Lillehammer. Obawia się pan, jak im pójdzie, po tym jak rozczarowali w Klingenthal i Kuusamo?

Wojciech Fortuna: Najbardziej to ja się obawiałem, że Kamil wróci za wcześnie i zrobi sobie krzywdę. Na szczęście podjęto bardzo rozsądną decyzję o zoperowaniu jego stawu skokowego. Liczyłem na mądrość doktora Aleksandra Winiarskiego i się nie zawiodłem. Znam go, operował moją żonę, na pewno słusznie postąpił. Jak mamy mistrza świata i mistrza olimpijskiego, to musimy dbać o jego zdrowie, myśląc o całej przyszłości. Kogoś takiego nie wolno na siłę wysyłać na zawody. Kilka dni temu oglądałem dokument o Thomasie Morgensternie i muszę powiedzieć, że choć nie należę do miękkich czy bojaźliwych ludzi, to film z "Morgim" wycisnął mi łzy. Bardzo bym nie chciał, żeby Kamilowi stało się coś takiego, po czym stanąłby przed kamerami i powiedział "już nie będę skakał, boję się". A przecież gdyby skakał z kontuzjowaną nogą, to łatwo byłoby o groźny upadek. Morgenstern właśnie przez przesadną ambicję zrobił sobie krzywdę. Wracał z palcami w gipsie, ryzykował, nie doleczył urazu, jego organizm był zmęczony i przydarzył się kolejny, jeszcze gorszy wypadek. Stoch niech więc się leczy i niczego nie przyspiesza. A my pod jego nieobecność nie mamy się czym martwić.

Nie mamy, mimo że punktuje praktycznie tylko Piotr Żyła, a Maciej Kot czy Jan Ziobro mają problem nawet z zakwalifikowaniem się do konkursu?

- Adam Małysz twierdzi, że mamy tak silne zaplecze jak nigdy. I to jest prawda. Trener Łukasz Kruczek ma z czego wybierać. Teraz na Lillehammer wybrał m.in. mojego czarnego konia, czyli Klemensa Murańkę. Po jego kontuzji kolana już podobno nie ma śladu, w środę oddał cztery skoki na Wielkiej Krokwi, lądował daleko, pod 130. metr. Oczywiście nie możemy mówić, że od razu pojedzie i wygra. Problem jest, bo chłopcy nie mają na koncie skoków na śniegu. Żyła jako jedyny jest teraz w przyzwoitej formie, ale i jemu brakuje oskakania. Jak odda ze 40 skoków, to wtedy będzie w dużo lepszej dyspozycji. I to dotyczy każdego z nich.

Rywale też nie są oskakani. W Europie cały czas są problemy z przygotowaniem skoczni, ale inni mimo to sobie radzą, nasza kadra zawodzi najmocniej.

- To prawda, jakoś nam ten początek sezonu uciekł. Inni rzeczywiście skaczą - i emeryci, i młodzież. Simon Ammann wygląda jak w 2002 roku, w Salt Lake City, a Noriaki Kasai to wręcz tak dobrze, że nie tylko Adam Małysz powinien wrócić, patrząc na Japończyka, ale może nawet i ja zastanowię się, czy nie wznowić treningów (śmiech). Dobrze, pożartowaliśmy, to teraz wracamy na ziemię. Coś tam nam nie zaiskrzyło, ale nie chcę krytykować, nie mam zamiaru rozrabiać. Już się przekonałem, że kadrę prowadzą eksperci. Dwa lata temu chciałem zwalniać Kruczka, dostałem nauczkę, bo później Kamil doprowadził do złota mistrzostw świata, a drużynę do brązowego medalu. Pamiętajmy, że teraz do mistrzostw świata w Falun zostaje jeszcze bardzo dużo czasu.

Pytanie tylko, czy bez Stocha zespół zdoła podnieść się tak szybko, jak to zrobił wtedy. Żyła jest najlepszy, ale w roli lidera widocznie nie czuje się dobrze, skoro mówi, że bez Kamila drużyna jest osierocona.

- To jest duży test dla Żyły i pozostałych. Nie ma ewidentnie najważniejszego człowieka. Bez niego nie ma drużyny, ale co miał Kamil zrobić? Udawać, że wszystko jest OK, i skakać?

Myśli pan, że Stoch jest takim liderem kadry, jakim kiedyś był Małysz? A może jest jeszcze ważniejszy, bo z wieloma kolegami startował z podobnej pozycji i jest w podobnym do nich wieku, a Małysz trwał przez lata i przez te lata kolejni zawodnicy skakali w jego cieniu?

- Adam bardzo podciągnął młodzież, Kamil się przy nim wychowywał, ale teraz Stoch jest tak ważny, jak nikt nigdy. To z nim Polsce udało się zdobyć pierwszy medal w drużynie. Bez niego atmosfera na pewno siada. Ale chłopaki muszą myśleć, że Kamil niedługo wróci. Niedługo, znaczy najpewniej w styczniu, bo w jego start w Turnieju Czterech Skoczni wolę nie wierzyć. Niech wróci po tej imprezie, a doświadczenie ma tak wielkie, że formę na mistrzostwa świata zdąży przygotować. Natomiast reszta kadry w końcu musi zaskoczyć. Ci zawodnicy są za dobrzy, żeby długo spisywać się tak słabo, jak teraz. Przecież były w ostatnich sezonach takie momenty, że oni skakali jeden przez drugiego. W czołówce mieliśmy nie tylko Kamila. Konkursy wygrywali Krzysiek Biegun i Janek Ziobro, wcześniej błyszczał Żyła, wysoko plasowali się Kot i nawet ten mój Murańka. To było bardzo fajne. I to wróci. Wiem, bo rozmawiam i z tymi chłopcami, i z ich rodzicami. Z Bronkiem Stochem to od jakiegoś czasu gadamy praktycznie po każdym konkursie. Z Krzyśkiem Murańką też ciągle jestem na linii. A mamie Kamila rok przed igrzyskami, kiedy Stoch wygrał złoto na MŚ w Predazzo, powiedziałem, że jej syn otworzył sobie szeroko bramę po złoty medal olimpijski. Tylko się uśmiechnęła i powiedziała "panie Wojtku, żeby się pana słowa spełniły". Nie myliłem się, bo ja skoki dobrze czuję. Wciąż jestem w nich zakochany, oglądam wszystkie konkursy i kwalifikacje i dalej będę, bo wierzę w tych chłopaków. Przyznam się, że parę lat temu, jak Adam się z zawodów wycofywał, to ja ich nie oglądałem, bo nie miałem nadziei, że ktokolwiek z naszych wyskoczy. A teraz bez Kamila jestem spokojny, że będzie dobrze, że on będzie mógł wracać powoli, bez presji, bo inni zaczną zajmować miejsca w czołówce.

A jeśli jednak nie zaczną? Oczywiście nie jest tak, że przestaliśmy widzieć potencjał w Żyle, Kocie, Ziobrze i innych, nie przestaliśmy też wierzyć w trenera, ale może w tak trudnej sytuacji przydałaby się pomoc psychologa, a przecież tego w kadrze już nie ma.

- Cały czas chwaliłem Apoloniusza Tajnera za to, że wprowadził do skoków naukę. Kiedy trenował kadrę, w jego sztabie pojawili się m.in. fizjolog, psycholog i zawsze jakiś świetny lekarz. Nie rozumiem, dlaczego pozbyto się Kamila Wódki, tak samo jak kiedyś nie rozumiałem, dlaczego rezygnowano z takich ludzi jak choćby prof. Jerzy Żołądź. Poznałem go na igrzyskach w Salt Lake City i muszę powiedzieć, że takiego specjalisty nigdy bym się nie pozbył. Nie wiem, dlaczego w naszym narciarstwie rezygnuje się z osób, które pomagają osiągać sukcesy.

W przypadku Wódki to od zawodników miała wyjść informacja, że chcą już sami radzić sobie ze sferą mentalną. I w poprzednim sezonie nie radzili sobie najgorzej, tyle że w nim nie było chyba tak trudnej sytuacji, jak teraz.

- Jeżeli dzisiaj medycyna sportowa jest tak samo ważnym składnikiem sukcesu jak trening, to nie wolno jej osłabiać w swoim zespole. Czasem trzeba zdecydować za młodych ludzi. Może właśnie pęknięcie tego ogniwa teraz skutkuje problemami. Choć znów podkreślam, że wierzę w sztab Kruczka. Jak za chwilę doprowadzi zawodników do formy, to przestaniemy szukać dziury w całym. Gorzej już nie będzie, zaczekajmy, najlepiej dajmy im czas do Turnieju Czterech Skoczni. Wiem, że będzie dobrze, bo musi być dobrze. Nagle oni nie oduczyli się skakania. Oby tylko w Zakopanem była pogoda, a wtedy się oskaczą i szybciej wszyscy się uspokoimy.

Zobacz wideo

Zobacz najlepsze sportowe zdjęcia roku! [2014]

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.