Polscy skoczkowie ważą po 55-60 kg, a dźwigają dwa razy więcej. Trening dostosowany do genów

- Najmocniejszy jest Piotrek Żyła, który w pełnym przysiadzie dźwiga po 140 kg - mówi w rozmowie ze Sport.pl dr Michał Wilk, który w kadrze polskich skoczków narciarskich odpowiada za trening motoryczny. Specjalista zdradza nam, że wkrótce trening może być dobierany do genów Kamila Stocha i pozostałych zawodników. Pierwszy konkurs nowego sezonu PŚ w sobotę w Klingenthal. W piątek o godzinie 18.00 kwalifikacje. Relacje na żywo w Sport.pl.

Łukasz Jachimiak: Skoczek to ma klawe życie - z trenerem zrobi imitację, z kumplami pogra w siatkówkę, skoczy dwa razy, zarobi pieniądze i jedzie dalej. Jako konsultant kadry Łukasza Kruczka w zakresie treningu motorycznego rozprawi się pan z tym mitem?

Michał Wilk: Rzeczywiście, po budowie skoczków, po ich zewnętrznym funkcjonowaniu specjalnie dużej pracy nie widać. Trening motoryczny to w ich przypadku tzw. trening ukryty. Wykonują go w innych miejscach niż skocznia. Odpowiadam za trening mięśniowy naszych skoczków i muszę powiedzieć, że to, co dawkuję chłopakom, jest naprawdę mocne. Pracuję z piłkarzami, siatkarzami, z przedstawicielami wielu innych dyscyplin i chyba w żadnej sportowcy nie dźwigają ciężarów aż tak znacznie przewyższających ich masę ciała. Nasi skoczkowie ważą od 55 do 60 kg, a robią przysiady ze sztangą ważącą ponad dwa razy więcej od nich. Najmocniejszy jest Piotrek Żyła, który w pełnym przysiadzie dźwiga po 140 kg. Po nich tego nie widać, ale potencjał mają ogromny.

Oczywiście nie ma wyścigów, kto dźwignie więcej?

- Jasne, że nie. Każdy zawodnik to inna książka, każdy ma swój własny układ ćwiczeń i inne obciążenia. Cztery lata temu, kiedy zaczynaliśmy współpracę, trudno było mi zrozumieć potrzeby każdego ze skoczków, ale to od początku był cel, nigdy nie chciałem pracować z nimi jak z grupą, zawsze nastawiałem się na pracę z człowiekiem.

Każdemu przyglądam się od dawna i wiem, że są od siebie zupełnie różni. Zupełnie inaczej w treningu mocy reaguje Kamil, zupełnie inaczej Piotrek czy Maciek. Jeden uzyska dobre pobudzenie mięśniowe, kiedy podczas ćwiczeń ma 20-25 sekund napięcia mięśniowego, inny musi mieć ok. 40 sekund, jeszcze inny 15 sekund, ale w zupełnie innej prędkości.

Żeby rozumieć ich potrzeby i reakcje, ściśle współpracuję ze sztabem. Informacje uzyskuję od Łukasza Kruczka. On na bieżąco robi chłopakom testy mocy, widzi ich dyspozycję. Kiedy pytam, jak kto się czuje, to zawsze dostaję szczegółowe informacje. W sezonie, kiedy cały czas są na wyjazdach, a ja często zostaję w kraju, kluczowe są dla mnie też rozmowy z fizjoterapeutą. Wtedy wspólnie kontrolujemy napięcie mięśniowe skoczków. Fizjoterapeuta daje mi znać, kto ma dobre, a kto za słabe. Dopiero po rozmowie z nim i z trenerem, zazwyczaj ok. godziny 22, planuję treningi. Uwzględniam wszystko, nawet dane dotyczące reakcji chłopaków na podróż i stres. Zresztą stres to tak naprawdę w skokach bodziec treningowy. Kiedy przychodzi, zmniejszam wartości obciążeń zewnętrznych, liczby serii i powtórzeń.

Stres zwiększa napięcie mięśniowe?

- Tak, daje napięcie i wtedy trzeba uważać, żeby po treningu ono nie stało się za duże. Potrzeby zawodnika trzeba cały czas czytać. W skokach nie ma co się trzymać tego, czego wymaga dyscyplina, bo tu - inaczej niż w siatkówce czy piłce nożnej - nie ma teoretycznie bardzo dobrego treningu. Tutaj wyniki będą tylko wtedy, kiedy trenerzy będą rozumieli zawodnika i dostosują trening do jego organizmu.

Zrozumiał pan już wszystkich naszych skoczków?

- Są zawodnicy, których zrozumiałem bardzo szybko, ale są też tacy, z którymi cały czas mam problemy. Znam ich lata, dostali ode mnie setki rozpisek, ale nadal mam problemy decyzyjne. I często się waham - dać mu na sztangę 130 czy 120 kg, zrobić dwie serie czy jedną, dać czas napięcia tyle czy tyle. Czynników jest mnóstwo, a bardzo ważnym elementem naszego sukcesu jest imponująca baza danych, którą ma Łukasz Kruczek.

Proszę opowiedzieć o tej bazie.

- Łukasz jest dla mnie jak komputer. Ma informacje z każdej strony - od fizjoterapeutów, od zawodników i mnóstwo własnych obserwacji. On po prostu wie wszystko - jak kto spał, kto kiedy miał gorączkę, kto nie ma apetytu, kto ma zwiększone napięcie. To może nie tyle pełna kontrola, co pełna jasność informacji. Wiemy dokładnie, co z kim się dzieje, dzięki czemu wiemy, jak reagować.

Wróćmy do napięcie mięśniowego - mówi pan o nim dużo, bo to dla skoczków kluczowa sprawa?

- Tak, najważniejsze jest dążenie do optymalnego napięcia mięśniowego u każdego skoczka. Opracowuję treningi dla ponad setki bardzo dobrych sportowców - siatkarek, siatkarzy, piłkarzy i przedstawicieli innych dyscyplin - i muszę powiedzieć, że w skokach pracować trzeba zupełnie inaczej. Jest trudniej. Skoczkowie z optymalnym napięciem mięśniowym muszą trenować cały czas.

W siatkówce przez lata pracowałem z Grzegorzem Wagnerem czy Wiesławem Popikiem i tam zawsze działaliśmy według standardowego układu w sporcie, czyli mocny początek tygodnia, żeby stłumić formę i żeby superkompensacja wystąpiła w dniu meczu. W skokach tłumić nie wolno, bo to od razu powoduje zaburzenia czucia. Przez to przychodzą błędy techniczne, które na skoczni praktycznie uniemożliwiają wykonanie treningu. Wszystko się sypie.

Na początku trudno było mi zrozumieć, że mam budować formę skoczków, wyrzucając superkompensację, czyli coś, co w sporcie jest praktycznie zawsze. Ale z czasem to się stało oczywiste. A teraz pracujemy na szczegółach m.in. na katowickiej AWF. W maju przebadaliśmy w tamtejszym laboratorium wszystkich skoczków i zyskaliśmy informacje, które znowu nieco zmieniają system treningu. On w ciągu czterech lat bardzo ewoluował. Ja lepiej poznaję skoczków, oni też zdobywają doświadczenie i mają większą świadomość. Przed nowym sezonem nie zostaliśmy na tym, co zrobiliśmy w poprzednim roku, bo choć był sukces, to chcąc mieć kolejny, nie wolno stać w miejscu. Ale prawdziwy przełom dopiero przed nami. Będzie nim dostosowywanie treningu nie do tego, jak zawodnik się czuje, tylko do jego genów.

Kiedy zbada pan geny Stocha i spółki?

- Już to zrobiliśmy, czekamy na wyniki. Genetyka weszła w sport bardzo mocno. Skoczkowie nie są pierwszą grupą, która została zbadana. Mam innego olimpijczyka z Soczi, którego wymaz śliny został już przebadany i teraz trening dostosowuję do jego genów. Do tej pory robiłem błędy, tworząc dla niego treningi. Badania ewidentnie pokazały, że struktura jego treningu powinna iść w inną stronę, niż wymaga konkurencja, którą uprawia. Okazało się, że on genetycznie nie jest predysponowany do tej dyscypliny. Ten zawodnik już mówi, że z nowym treningiem czuje się dużo lepiej.

Oczywiście jeszcze nie jestem ekspertem w ustalaniu treningu pod geny. Na razie sprawdziłem kilku zawodników oraz trójkę dzieciaków i jestem pod wrażeniem możliwości, jakie dają te badania. Wiem, że pięcioletnia dziewczynka, która do mnie trafiła, ma niesamowity talent. Jeśli będzie chciała zostać sportowcem, to będzie miała ogromne szanse w dyscyplinach wytrzymałościowych. Ale też zachowuję spokój, bo z natury jestem nieufny i jako zawodnik trójboju siłowego i wyciskania sztangi leżąc na sobie testuję najpierw różne rozwiązania.

A teraz z tym olimpijczykiem to też swego rodzaju test, już chyba można powiedzieć, że udany. Naprawiam błąd, nie znałem jego potrzeb, bo krótko z nim pracowałem, ale teraz, gdy zbadaliśmy jego geny i zmieniliśmy trening, on mówi, że dyspozycja fizyczna jest diametralnie lepsza, choć on naprawdę nie powinien uprawiać tej dyscypliny, którą sobie wybrał, bo w innej mógłby osiągać dużo lepsze wyniki. Mam nadzieję, że za jakiś czas badania genetyczne pozwolą nam na dokładną selekcję, wskażą, kto idzie do biegów, kto do skoków, kto do dyscyplin siłowych itd.

Nie boi się pan, że niektórych skażą na brak szansy? Gdyby zbadano geny małej Justyny Kowalczyk, pewnie nie zostałaby biegaczką narciarską, bo przecież nie ma niezwykłych parametrów wydolnościowych.

- Jest takie zagrożenie, choć spodziewam się, że za jakiś czas zostanie odkryty gen determinacji (śmiech). Takie przypadki jak Justyny Kowalczyk pokazują, że w sporcie niesamowicie ważna jest głowa, siła woli. Trzeba pamiętać, że sama motoryka, same warunki nie wystarczą, że to tylko część sportowca. Ale z genetyki sport może mieć dużo pożytku. A nawet już ma.

Myśli pan, że Austriacy albo Niemcy mają już treningi motoryczne dostosowane do swoich genów?

- Trudno zgadywać, ale genetyka naprawdę w świecie sportu nie istnieje od wczoraj. Na pewno treningi Niemców czy Austriaków różnią się od naszych. Widziałem, bo lubię w innych treningach szukać czegoś, co potwierdza moje wybory albo co je przekreśla. Sukcesy są fajne - medale Kamila Stocha dają ogromną frajdę, ale mnie jeszcze bardziej motywuje, kiedy coś się nie dzieje, kiedy dostaję informację, że po moim treningu skoczek powiedział "to nie było to". W zeszłym sezonie błędy były, doskonale zdaję sobie sprawę z tego, kiedy mój błąd mógł być decydujący.

Co i kiedy pan zepsuł?

- Były momenty, kiedy natłok startów i przejazdów był szczególnie duży. Wtedy struktura obciążeń treningowych mogła być zbyt wysoka. Pewne rzeczy nam wyszły w praktyce. Było dwóch skoczków, którzy w pewnym momencie sezonu mieli niższe wartości obciążeń zewnętrznych, czyli dźwigali mniej, i wtedy prezentowali wyższy poziom formy sportowej względem swoich możliwości. Na tych błędach się uczymy. Majowe badania pozwoliły nam u każdego z 14 skoczków wyznaczyć optymalny próg pobudzenia mięśniowego. Oczywiście w trakcie sezonu ten próg się będzie przesuwał, ale na razie punktem wyjściowym jest to, co ustaliliśmy, będę też brał pod uwagę wszystkie uwagi trenera Kruczka. Wprowadzimy te zmiany, których jesteśmy bardzo ciekawi. Zawodnicy na kartkach ze swoim osobnym układem treningu mogą nawet nie zauważyć zmian. Ale zmienimy im w trakcie sezonu czas napięcia mięśniowego. Mam przekonanie, że przesunięcie progu w inną stronę będzie korzystne.

Konkret - błędy popełniliście podczas Turnieju Czterech Skoczni? Łukasz Kruczek tłumaczył wtedy, że zawodnicy skaczą gorzej, bo cały czas są w ciężkim treningu, który owoce ma dać w Soczi. Tak naprawdę miał też lepiej działać od razu w trakcie TCS?

- Za wartość obciążeń odpowiada ostatecznie trener Kruczek. On jest szefem, głównym trenerem, ja się muszę dostosować, nawet jeżeli z pewnymi rzeczami bym się nie zgadzał. Ale stres ma ogromne znaczenie dla napięcia, a podczas TCS na pewno ten stres był duży [Stoch jechał na imprezę jako główny faworyt, na czarnego konia typowano Jana Ziobrę].

Przez cały sezon stres był duży, trwała ostra walka o miejsca w kadrze na igrzyska. My możemy zakładać, że stres się pojawi, ale do końca nie potrafimy go skontrolować. Natomiast podczas TCS to trener główny decydował, z jakimi obciążeniami będą ćwiczyć zawodnicy. Nie pamiętam, czy tam doszło do dużych błędów. Ale prawda jest taka, że jak w ciągu dnia skoczek odda jeden dobry skok, to znaczy, że moc jest, że noga pracuje jak trzeba. A jeśli w pozostałych skokach mu nie idzie, to z innych powodów niż przygotowanie fizyczne.

Generalnie my bardzo dokładnie moc chłopaków monitorujemy i nie ma mowy o większych błędach. Łukasz wozi ze sobą platformę, na której po rozgrzewce zawodnicy wykonują test, a ja w ciągu minuty dostaję wynik. I wtedy - jeśli trzeba, a więc jeśli dyspozycja skoczka jest inna, niż zakładałem - zmieniam trening. Albo dopiero po teście go tworzę. Bywało, że zawodnicy robili rozgrzewkę, a po niej trenowali według nowych instrukcji, kartka, z którą przyszli, przestawała być aktualna.

Z Kruczkiem dogaduje się pan bardzo dobrze?

- Z wieloma trenerami pracowałem, wielu rzeczy się od nich nauczyłem, ale to on zmusił mnie do największego postępu. To trener, który zna się na wszystkim i dba o wszystkie kruczki (śmiech). Dbałość o każdy szczegół pozwala mu prowadzić drużynę do sukcesów. My często rozmawiamy o na pierwszy rzut oka nieistotnych szczegółach. Dla kogoś patrzącego z boku możemy być wariatami, którzy na widok pięknego samochodu rozprawiają o jakiejś jego jednej malutkiej części, niewidocznej śrubce. Ale już się przekonałem, że wszystko jest istotne. Dlatego chętnie podejmuję każdy temat. Np. teraz zmieniamy sposób rozgrzewki i rozmawiamy o tym, co zrobić, żeby mięśnie zawodników lepiej reagowały na zmiany temperatury.

Jak często badacie skoczków i jak wyglądają badania, którym są oni poddawani?

- Zawodnicy często mają badaną krew, żebyśmy na bieżąco znali ich stan zdrowia. Badamy im też równowagę mocy mięśniowej w obu nogach. Natomiast na AWF-ie byli podpięci pod aparaturę, kiedy ćwiczyli za sztangami. Rejestrowaliśmy każdy moment ruchu, obserwowaliśmy wszystko. Jeden z zawodników - nie mogę podać nazwiska, ale kibice łatwo się domyślą, o kogo chodzi - bardzo nas zadziwił. Między seriami wszyscy odpoczywali, a sprzęt mierzył ich napięcie mięśniowe w momencie odpoczynku. Ten zawodnik, siedząc, potrafił praktycznie całkowicie wyłączyć swoje mięśnie, odpoczywał idealnie. Inni cały czas chodzili, byli niespokojni, dlatego ich mięśnie były aktywne wtedy, kiedy powinny odpoczywać. On siadał i "znikał" z aparatury. W pewnym momencie nawet sprawdzaliśmy, czy wszystko działa jak trzeba.

Na pewno umiejętność, o której pan mówi, przydała się temu zawodnikowi w Soczi.

- Na pewno doświadczenie, umiejętność wyciszenia i koncentracji w walce, w której o efekcie końcowym decydują ułamki sekund, są bardzo przydatne. W Soczi presja była wielka. Sam, planując ostatnie treningi przed startami, długo się zastanawiałem nad każdym szczegółem. Ale na szczęście efekt - szczególnie patrząc na Kamila - był poprawny (śmiech).

Jak wyglądały olimpijskie treningi motoryczne Stocha?

- Spośród wszystkich zawodników Kamil jest prosty pod względem mocy. Jego bardzo łatwo pobudzić. Wbrew przypuszczeniom jest tak, że blisko startów nie schodzimy z obciążeń. Tak też było w Soczi. Jest nawet tak, że w trakcie sezonu ciężary są większe niż w okresie przygotowawczym. To dlatego, że zawodnik staje się silniejszy, rośnie jego dyspozycja i trzeba ją utrzymać. Przed igrzyskami nie było "wypuszczenia". Była kontrola napięcia mięśniowego, ono było na fajnym poziomie, więc go pilnowaliśmy. Był moment na spokojny trening. W tygodniu robi się dwie jednostki siły mięśniowej i tak Kamil pracował w Soczi. Tylko ustalaliśmy, czy to jest trening siły maksymalnej, czy mocy, czy kombinacja siły z mocą, czy trening regeneracyjny, czy z ekscentryczną fazą lądowania. Tu decyzje zawsze zapadają w ostatnich minutach, po konsultacjach z Łukaszem. Generalnie najdłuższy trening Kamila i innych chłopaków trwa godzinę. Zawodnik ważący 55 kg i robiący pełny przysiad ze sztangą ważącą 140 kg mocno się męczy. Każda seria jest walką o przerwanie, o wstanie z ciężarem. Oni naprawdę nie mają lekko.

Zobacz wideo

źródło: Okazje.info

Więcej o:
Copyright © Agora SA