Skoki narciarskie. Gregor Schlierenzauer: Jak nie być Davidem Beckhamem

23-latek, astmatyk, niedosłyszący od urodzenia, został najlepszym skoczkiem w historii. - Ja, bohater? Bohaterem może być lekarz po całodobowym dyżurze - mawia

Dziennikarze lubią o to pytać spiżowe pomniki sportu. Pytali też w Harrachovie. - Jak to jest być legendą?

Odpowiadał z rozbrajającym uśmiechem: - Cudownie!

W niedzielę w Harrachovie wygrał oba konkursy - to było jego 47. i 48. zwycięstwo w Pucharze Świata. W klasyfikacji wszech czasów wyprzedził Fina Matti Nykänena, który triumfował 46 razy.

Astma, na którą cierpi, nie przeszkadza mu w skokach. A problem ze słuchem to według trenera wręcz atut. Alexander Pointner jest przekonany, że świetne czucie ciała to efekt przystosowania się organizmu Schlierenzauera.

By przejść do historii, potrzebował tylko siedmiu sezonów. Kiedy wygrał po raz pierwszy - w grudniu 2006 r. - eksperci byli przekonani, że rekord Nykänena padnie, ale pobije go Adam Małysz. Austriak w swoim drugim sezonie zwyciężył pięciokrotnie, później sześć razy, aby zadziwić świat skoków na przełomie 2008 i 2009 r., kiedy wygrał 13 konkursów. Zrobił to jako pierwszy skoczek.

Małysz ma na koncie 39 zwycięstw, ponad 30 konkursów wygrywali także Fin Janne Ahonen i Niemiec Jens Weissflog. - Jak moje nazwisko może być stawiane obok nich - dziwił się Schlierenzauer. Kiedy był nastolatkiem mówił, że jego idolem jest Małysz.

Gregor okazał się mistrzem konsekwencji. Skokom podporządkował wszystko - łącznie z tym, że skończył narciarskie gimnazjum w Stams. Jest w Austrii uważany niemalże za narodowy produkt narciarski, efekt planu wieloletniego. W narciarskim regionie w dolinie Zillertal, położonym niedaleko rodzinnego Innsbrucka, najlepszego skoczka świata ceni się nie mniej niż Marcela Hirschera albo Stefana Eberhartera, którego niegdysiejsze wyczyny przypomina podświetlony stok jego imienia u podnóża Hochzillertal.

O tym, jak na nartach skakał jego dziadek, wie z opowieści ojca. Sam miał okazję widzieć treningi wuja Markusa Procka - wielokrotnego mistrza świata w saneczkarstwie. Pierwszy raz skoczył na nartach, gdy miał dziewięć lat, zaciągnięty na trening przez kolegę. Dopiero trzy lata później zdecydował, że woli skakać niż grać w piłkę nożną. Jedynym problemem, jaki przez lata miał młody Schlierenzauer, były nerwy. Potracił ciskać nartami, płakać po nieudanych skokach. Wpadał w szał, gdy dziennikarze wypytywali go, czy ma dziewczynę.

Dziś Schlierenzauer zachowuje się jak dobrze zaprogramowany robot. Unika okazywania emocji. Spędził godziny na konsultacjach z psychologiem Ulrichem Conradym, który trafia do podświadomości sportowców tworzoną przez siebie muzyką. To właśnie zmieniło choleryka w stoika. Co nie znaczy, że mu wszystko jedno. Lubi nietypowe rozwiązania. Wychwalał na przykład pomysł austriackiej federacji, która kilka lat temu na treningi i konkursy zapraszała kabareciarza. - Okazało się, że kiedy przestaliśmy podchodzić do skoków nazbyt poważnie, jesteśmy lepsi - mówił później.

Powtarza, że czerpie z pomysłów rywali. Podczas pożegnania Małysza opowiadał, że zmienił się, wzorując na Polaku. Kiedy zobaczył perfekcyjne loty Szwajcara Simona Ammana, godzinami analizował jego buty i wiązania, by dojść do wniosku, że wbrew temu, co pisały media, dają jednak niewiele. Może dzięki takiej zimnej analizie przełamuje granice - w 2008 r. w Oberstdorfie wygrał mistrzostwa świata w lotach, choć na mamuciej skoczni startował pierwszy raz. W 2011 r. zwyciężył w mistrzostwach świata w Oslo, choć wcześniej z powodu kontuzji nie trenował.

Nie jest typem maniakalnego miłośnika skoków. - Zauważyłem, że jak za dużo myślę o technice, o tym, jak coś poprawić, wyniki są gorsze. Więc skaczę i już o tym nie myślę. Szukam innych pomysłów na życie - mówił przed rokiem. Dlatego często rzuca narty dla pokera, zamienia się w kucharza, chodzi z aparatem fotograficznym po górach. Doczekał się już pierwszej wystawy zdjęć. Jak zapewniali w Wiedniu organizatorzy, zrobiono ją nie ze względu na sportowe osiągnięcia skoczka, ale by pokazać, jak świetnie uwiecznia świat.

Uczy się w szkole handlowej i już uruchomił produkcję kolekcji ubrań, sygnuje je, projektuje jaskrawe koszulki i bluzy - nie tylko narciarskie. Pytany o inspiracje, wskazuje na Andy'ego Warhola, czerpie też z Wima Wendersa.

Po tym, jak został najlepszym skoczkiem w historii, ma jeden problem. Popularność. To w świecie sportu irytuje go najbardziej, bo "nie chcę być jak David Beckham".

Więcej o:
Copyright © Agora SA