Polskie siatkarki walczą o igrzyska. "Mamy przezawodniczkę. Konflikt nie przestał istnieć"

Odliczanie do początku walki polskich siatkarek o awans na igrzyska olimpijskie dobiegło końca. Podopieczne Jacka Nawrockiego po udanych mistrzostwach Europy i konflikcie w kadrze, jaki ujrzał światło dzienne jesienią, chcą wyczyścić głowy przed turniejem i spełnić marzenia. - One są zdolnym zespołem i mentalnie mają jak wywalczyć ten awans - ocenia dla Sport.pl dwukrotna mistrzyni Europy i reprezentantka Polski, Joanna Mirek. Pierwszy mecz Polki rozegrają we wtorek o 16 z Bułgarią.

Tajemnicza czternastka

Reprezentacja Polski rozpoczyna walkę w trakcie turnieju kwalifikacyjnego do igrzysk olimpijskich, który odbędzie się w Apeldoorn. Bilet do Tokio wywalczy tylko zwycięzca, a zespołów, które będą się o niego bić jest osiem. Do Niderlandów kadra Jacka Nawrockiego poleciała po kilkunastodniowym zgrupowaniu w Centralnym Ośrodku Sportu w Spale. Nie od razu pojawiła się na nim cała powołana szeroka kadra, a ogłoszeniu 14 siatkarek, które zagrają o awans towarzyszyła dość tajemnicza atmosfera.

Zobacz wideo

Swoje personalia Polki odkryły jako ostatnie, a Jacek Nawrocki argumentował to zabezpieczaniem się na wypadek kontuzji. Tych szczęśliwie w naszym zespole nie ma, a to wielkie szczęście, biorąc pod uwagę, że turniej odbywa się w środku sezonu ligowego. Nasze zawodniczki nie odniosły w nim żadnych urazów, a do tego grały dość regularnie. I to nawet biorąc pod uwagę większość zawodniczek grających za granicą, czyli choćby liderki - Magdę Stysiak, Malwinę Smarzek-Godek, czy Joannę Wołosz. Ta ostatnia niedawno zaliczyła występ na Klubowych Mistrzostwach Świata, z których wróciła z głównym trofeum dla jej Imoco Volley Conegliano.

Jedna zmiana w systemie

Jacek Nawrocki na zgrupowanie w Spale powołał 24 zawodniczki. Po świętach pozostało ich 19, a do Apeldoorn poleciało 14. Jako atakujące wystąpią tam liderka kadry Malwina Smarzek-Godek oraz przestawiana pomiędzy przyjęciem, a atakiem Martyna Łukasik, która nie będzie jednak nawet drugim wyborem na prawym skrzydle. Tam w razie problemów zdrowotnych Smarzek-Godek ma zagrać Magdalena Stysiak, choć jej główną rolą pozostaje podwajanie naszej "siły ognia", grając w roli przyjmującej. To co prawda spore ryzyko, ale żadna z zawodniczek nie da nam takich możliwości w ataku obok Smarzek-Godek, jak właśnie Stysiak. Na jej pozycji szkoleniowiec będzie miał do dyspozycji jeszcze 4 zawodniczki. Podstawową powinna być Natalia Mędrzyk, a wspierać ją mają Aleksandra Wójcik, a także Zuzanna Górecka i Monika Fedusio, które zadebiutują w meczach o taką stawkę. 

Zmiana w systemie gry kadry według Nawrockiego możliwa jest tylko w jednym elemencie. - Mam dwie zawodniczki o trochę innej charakterystyce niż te grające w reprezentacji dotychczas w roli środkowych. Jeżeli gdzieś może być zmiana w systemie naszej siatkówki, to może być to funkcjonowanie rozgrywających we współpracy z środkiem - oceniał, gdy w reprezentacji były zarówno Weronika Centka, jak i Anna Stencel. Teraz pozostała tylko ta druga, ale i tak może być wartościowym pomysłem na zmiany podstawowych środkowych - Klaudii Alagierskiej i Agnieszki Kąkolewskiej. Za to jako libero przy absencji niepowołanej Pauliny Maj-Erwardt na boisku zagra Maria Stenzel, którą wspierać będzie mogła Monika Jagła.

Najpewniejszym punktem reprezentacji, który stanowi także klucz do wypracowywania chemii w zespole są rozgrywające, którymi na turniej w Apeldoorn pozostały Marlena Kowalewska i Joanna Wołosz. - W Spale pracowaliśmy nad relacjami w przyjęciu, ułożeniem wykorzystywania ich, kiedy na boisku mamy Magdę Stysiak i trochę inaczej, gdy grają dwie nominalne przyjmujące, co chcieliśmy usystematyzować, a także rozgrywającymi i ich zgraniem z praktycznie każdą dziewczyną w zespole. W naszej synergii chodzi o to, żeby zawodniczki, grając ze sobą, potrafiły dać z siebie jeszcze więcej. Nie więcej niż mogą, ale żeby wydobyć cały potencjał - zaznaczał w rozmowie ze Sport.pl, Jacek Nawrocki

Mamy przezawodniczkę

Spośród całego grona drużyn, które w Apeldoorn powalczą o awans na olimpijski turniej, Polska wydaje się być jedną z tych trudniejszych do rozczytania. Do tej pory w kluczowych momentach mieliśmy problemy z tym, żeby rywalizować, jak równy z równym z rywalami, których trzeba było pokonać w drodze do dokonania czegoś wielkiego. Tak wyparowała nam pierwsza szansa na awans do Tokio - przy porażce 1:3 z Serbią we Wrocławiu, gdzie niewiele zabrakło do walki z mistrzyniami świata w tie-breaku. Nie mieliśmy jednak pewności przy kluczowych piłkach i akcjach, które nie zawsze kontrolowaliśmy. Podobnie było w przypadku finałowej części mistrzostw Europy, gdzie meczem z większą szansą na zwycięstwo było pomimo gorszego, zaledwie trzysetowego wyniku spotkanie o 3. miejsce z Włoszkami. Tam zostaliśmy jednak pokonani, a wcześniej przegraliśmy z Turczynkami, przeciwko którym nic nie dała nam nawet jedna, wygrana partia i niezły styl. Widać było różnicę w poziomie sportowym, której Polki przed turniejem w Niderlandach jednak się nie boją i według wielu bać nie powinny. 

- Ten zespół jest niezwykle zdolny. Mamy przezawodniczkę - Magdalenę Stysiak, o której chyba nikt przed wyjazdem do Włoch nie powiedziałby, że będzie aż tyle i w taki sposób grała. Poza tym u Polek bardzo widoczne i dobrze wykorzystywane jest łączenie doświadczenia z wprowadzaniem młodych zawodniczek. Nie wiem, na ile te, które jadą do Apeldoorn, będą w stanie udźwignąć tak dużą i nową dla nich presję, ale jestem spokojna. Stać nas na niespodzianki i na taką liczę w przypadku polskiego zespołu - mówi Joanna Mirek, dwukrotna mistrzyni Europy w reprezentacji Polski prowadzonej przez Andrzeja Niemczyka. 

Konflikt wygasł, ale nie mógł przestać istnieć

Zawodniczki nie boją się mówić i odpowiadać na pytania o konflikt w kadrze, który ujawniony został w listopadzie zeszłego roku. - To nie jest tak, że lecimy tam i zapomniałyśmy, co się działo, bo skoro to wyszło na jaw, to tak nie może się stać. Ten problem wygasł, ale nie przestał istnieć. Jednak teraz jesteśmy tu, żeby grać i walczyć o awans na igrzyska, a nie żeby to rozdrapywać - podkreślała jeszcze podczas zgrupowania w Spale, Malwina Smarzek-Godek.

Innego zdania w kwestii konfliktu jest Joanna Mirek. - Skoro został wygaszony, to problem nie powinien istnieć - stwierdziła. - Uważam, że w każdej rodzinie są kłótnie - słabsze i lepsze chwile. W naszej kadrze też takie się zdarzały, ale dobrze, żeby zostały wewnątrz niej. Tu tak się nie stało, co było niepotrzebne. Konflikty były, są i będą, ale trzeba je umieć załatwić we własnym gronie - tłumaczyła była reprezentantka Polski. Inni na ten temat rozmawiają niechętnie, często odmawiają. W Apeldoorn będzie liczyć się gra, a nie dyskusje o sprawach pozaboiskowych, ale martwi wciąż, jak niewiele wiemy o przyszłości, jadąc na turniej, który miałby ją nam przynieść. O jakże zagmatwanej przeszłości nawet nie wspominając.

Niderlandzkie piekło na torze kolarskim

W Apeldoorn Polki zmierzą się w grupie z Bułgarią, Azerbejdżanem i Niderlandami. Z dwoma z tych zespołów już wygrywały i to dokładnie w tym samym miejscu. Podczas turnieju Ligi Narodów w maju 2019 roku podopieczne Nawrockiego ograły Bułgarki i gospodynie po 3:1. Co więcej, pomiędzy tymi spotkaniami, udało im się jeszcze wygrać po tie-breaku z Brazylią. Halę znają doskonale - boisko w środku areny do kolarstwa torowego, otoczone miejscem triumfu innego Polaka - Mateusza Rudyka, który zdobywał tu brąz mistrzostw Europy. Jest jednak jeszcze inne oblicze tego miejsca. 

Mianowicie atmosfera, którą wytworzy kilka tysięcy kibiców dopingujących Niderlandki. To dlatego jeden z najtrudniejszych momentów tego turnieju czeka nas właśnie w czwartek 9 stycznia, gdy o 19:30 zagramy z organizatorem turnieju kwalifikacyjnego. Z Bułgarkami musimy dobrze otworzyć turniej, ale to spotkanie przeciwko "pomarańczowej sile" na trybunach i wielkim doświadczeniu na boisku, będzie kluczowe dla rozwoju naszej sytuacji. Mecz z Azerbejdżanem powinien być dopełnieniem naszych grupowych zmagań, ale układ meczów sprawia, że będzie w dużej mierze zależny od tego, co wydarzy się wcześniej.

Polki poleciały do Apeldoorn bez roli. Chyba, że taką opiszemy chęcią spełnienia swoich marzeń trochę na przekór wszystkiemu. Ale te marzenia spełnić nie w szatni, czy na treningach, a na boisku. - Gdy jechałyśmy z Niemczykiem na pierwsze mistrzostwa Europy nikt nie miał oczekiwań. Przegrałyśmy sparingi z Ukrainą, a nie byłyśmy na pewno faworytem do medali, więc atmosfera wokół nas była słaba. Tragedia. Ale wygrałyśmy. Udało nam się, choć niewielu by na nas stawiało - wspominała Mirek. - Dziś chciałabym, żeby nasze dziewczyny utorowały sobie drogę do sukcesów. Żeby wszystko, co dobre dla nich rozpoczęło się właśnie od tego turnieju i niespodzianki w postaci awansu - zakończyła. 

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.