Prezes PZPS Jacek Kasprzyk w "Wilkowicz Sam na Sam":
W piątek w Łodzi w swoim pierwszym meczu mistrzostw Europy 2019 Polska zmierzy się ze Słowenią. Początek spotkania o godzinie 20.30, relacja na żywo na Sport.pl.
W grupie B zagramy jeszcze z: - Portugalią (24 sierpnia, godz. 20.30) - Ukrainą (26 sierpnia, godz. 20.30) - Belgią (28 sierpnia, godz. 17.30) - Włochami (29 sierpnia, godz. 20.30)
Awans do 1/8 finału wywalczą cztery najlepsze drużyny z każdej z czterech grup. Tam rywalkami Polek będzie któryś z zespołów grupy B. W niej, w Bratysławie, walczyć będą: Rosja, Niemcy, Białoruś, Słowacja, Hiszpania i Szwajcaria.
Magdalena Śliwa: Ha, ha, trener Nawrocki oczywiście chce nas powstrzymać przed hurraoptymizmem. Ale ja na naszą reprezentację patrzę bardzo optymistycznie. Widząc jak dziewczyny w tym roku grają, wierzę, że dojdą do "czwórki".
- Dokładnie tak - grupę mamy absolutnie w naszym zasięgu. Oczywiście Włoszki są najmocniejsze, ale widzę, jaki potencjał mają nasze dziewczyny, więc liczę, na wyrównaną walkę.
- Oczywiście, że Serbki były do pokonania i szkoda, że tej szansy nie udało się wykorzystać. Nasza gra ciągle jeszcze trochę faluje. Teraz, na mistrzostwach pewnie też będą wzloty i upadki, zwłaszcza że to jest długi turniej i formę trudno utrzymać przez cały czas.
- Nie, nie, absolutnie się nie spodziewam, żeby dziewczyny zaliczyły jakąś wpadkę. Do meczu z Włoszkami powinny wszystko wygrać. Natomiast mecz z Italią na pewno będzie na dobrym poziomie, bo zespół Włoch jest bardzo mocny. Ale po tym co dziewczyny pokazały choćby z Serbią, my absolutnie nie stoimy na straconej pozycji.
- Zgadzam się z trenerem. Serbki podarowały nam bardzo dużo punktów. Bądźmy szczerzy - dostaliśmy bardzo dużo prezentów, dlatego mecz był tak zacięty. Ale jednocześnie absolutnie nic nie ujmuję naszym dziewczynom. Mecz z mistrzyniami świata pokazał, że bardzo dobrze funkcjonuje nasz blok, że mamy bardzo dobrą atakującą, świetną rozgrywającą, a nasze środki są wysokie i jeśli tylko mamy przyjęcie, to nasza gra może być bardzo kombinacyjna, urozmaicona. Potencjał w naszej drużynie naprawdę jest. A jeszcze Magda Stysiak z dnia na dzień nabiera boiskowego doświadczenia, obycia na najwyższym poziomie i to na pewno będzie procentować. Wierzę, że już na tych mistrzostwach dziewczyna pokaże się z dobrej strony.
- Fakt, że budowa trochę trwała, ale widzę, że nareszcie grupa jest taka, w której rządzi zasada "Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego". Dziewczyny tworzą fajny kolektyw, grupa bardzo dobrze funkcjonuje. Mamy wartościowe zmienniczki, możemy liczyć na pomoc z ławki. Jest materiał na sukces. A czy sukces będzie? Pamiętajmy, że grają tylko ludzie, nie maszyny, więc nie można zakładać wyniku przed turniejem.
- Na pewno jest inna jakość. Malwina pokazała w tym sezonie dużą klasę. Ona rozegrała mnóstwo spotkań, przeciwnicy doskonale wiedzieli jak i co gra, a i tak cały czas robiła mnóstwo punktów. Czasami nasza gra była uproszczona, rywalki w ciemno mogły iść blokiem do Malwiny, a i tak nie potrafiły jej zatrzymać. Duże brawa dla Malwiny. Mam nadzieję, że ona jeszcze długo się nie zatnie.
- Doskonale rozumiem Malwinę. Zawsze marzyłam o grze na igrzyskach ale niestety, nie udało mi się zakwalifikować. Na pewno dziewczyny poczuły, że są bardzo blisko spełnienia marzenia. Po tak przegranym meczu trudno coś powiedzieć, bo jest żal, frustracja, analiza nieudanych akcji. Po takich meczach zawodniczka widzi tylko straconą szansę. Ambicja nie pozwala jej popatrzeć inaczej. Natomiast trener musi patrzeć z innej strony. To normalne, że widzi dobre rzeczy, które zafunkcjonowały i będą procentować. Jako trener rozumiem Jacka Nawrockiego. Tu obie strony miały rację.
- Myślę, że każda z nas inaczej reaguje i obiera takie komentarze. Ja jestem zwolenniczką nieczytania ich.
- Tak, były trochę inne czasy. Teraz wiadomo, że na takie komentarze trzeba się jak najszybciej zamknąć. Piszą je ludzie, którzy zazwyczaj nie mają pojęcia o sporcie. Takimi wypowiedziami nie wolno się sugerować. Trzeba słuchać trenera, który dużo widzi i ma jakąś myśl. I najbliższych, bo oni zawsze mówią prawdę.
- Trener ma naprawdę niełatwą sytuację. W naszej lidze środki mamy bardzo wartościowe, atakujących mamy urodzaj, ale jest bardzo duży problem z przyjmującymi. Nie mamy dziewczyn z dobrymi parametrami, wysokich, z pewnym odbiorem. W naszych klubach na tej pozycji grają głównie zagraniczne dziewczyny. Fajnie, że Martyna Grajber i Natalia Mędrzyk zaskoczyły, że oprócz przyjęcia zaczęły grać bardzo technicznie w ataku. Siła nie jest taka, jakiej byśmy chcieli, ale dziewczyny nadrabiają w inny sposób. Generalnie one bronią i przyjmują bardzo dobrze, ale na siatce trochę im brakuje, dlatego siłę ataku muszą uzupełnić inne zawodniczki.
- To jest ideał. Jak Magda zacznie być bardzo regularna w przyjęciu, to będzie potęgą.
- Na pomysły sprowadzania trenerów zagranicznych patrzę z rezerwą, bo wiem, że polscy trenerzy też są dobrzy. Popatrzmy, że rozwinąć musiały się zawodniczki. Asia Wołosz gra już we Włoszech długo, ale Malwina Smarzek czy Agnieszka Kąkolewska wyjechały niedawno. Dopiero nabrały doświadczenia na najwyższym poziomie i teraz to widać w grze reprezentacji. Kiedy kadra przegrywała, to ja trenerowi Nawrockiemu współczułam. Pewnych rzeczy nie mógł przeskoczyć, trzeba było cierpliwości. Ale teraz jest już taki czas, że drużyna jest zbudowana i będzie się tylko wzmacniać. Jeżeli utrzymamy ten trzon przez najbliższe lata, a kolejne dziewczyny będą wyjeżdżały grać w lepszych ligach, to nasza repezentacja będzie mocna.
- On miał więcej szczęścia, jeśli chodzi o doświadczone zawodniczki.
- I Małgosia Niemczyk, i Asia Mirek też. My już powąchałyśmy innej siatkówki, wniosłyśmy do kadry dużo doświadczenia. Trener na nas budował. My się przekonałyśmy, że w Polsce siatkówka jest w pieluchach w porównaniu z tym, co się działo we Włoszech. Tam był pełen profesjonalizm, u nas dopiero powoli zaczęto o nim myśleć.
- Oj, nawet nie ma porównania. Pamiętam mistrzostwa świata tuż przed tym jak wygrałyśmy pierwsze mistrzostwo Europy. To był rok 2002. My wtedy miałyśmy problem ze skompletowaniem jednakowych koszulek na trening, a już poza halą to zupełnie nie wyglądałyśmy jak jedna drużyna.
- Trochę się poprawiło, ale grałyśmy za śmieszne stypendium, a czasami tylko za zwrot kosztów dojazdu na zgrupowanie. Ale nie zależało nam na tym, my przyjeżdżałyśmy na kadrę, bo to kochałyśmy, liczyło się tylko żeby godnie reprezentować Polskę. Inaczej nie przyjeżdżałybyśmy na zgrupowania prosto po ostatnich meczach ligowych, bez wakacji. Nas łączyło to, że siatkówka to nasza pasja. Dlatego osiągnęłyśmy sukcesy. Było ciężko, ale się opłacało. Od nas zaczęło się wielkie zainteresowanie siatkówką w Polsce.
- Nie zapomnę, jaki boom na siatkówkę się zrobił po naszym pierwszym złocie. Byłam wtedy w Krakowie i nie do ogarnięcia było to, ile dzieci zaczęło przychodzić pograć.
- Było naprawdę podobnie. Na hali Wisły między boiskami trzeba było założyć dodatkową siatkę. A że jej nie było, to na sznurku wisiała firanka. Autentycznie! Dzieci odbijały przez firankę. A i tak nie było możliwości, żeby wszystkie pomieścić na sali, więc robiły się kolejki.
- Jak jest u panów to mnie nigdy za bardzo nie interesowało. Ale nam po złotych medalach niczego nie brakowało. Jeśli chodzi o maszyny do ćwiczeń, to wszystkie, jakie chciałyśmy mieć pojawiły się, gdy kadrę przejął trener Marco Bonitta. Ale już wcześniej wszystko było dopięte na ostatni guzik. Mnie niczego nie brakowało.
- Dużą rzecz zrobił dla nas Plus. Dostałyśmy telefony i miałyśmy rozmowy praktycznie bez ograniczeń.
- Jakieś tam premie były, ale nigdy nie były takie, żeby mówić, że się odczuło zdobycie mistrzostwa. A telefony były ważne, bo jak pojechałyśmy grać do Japonii, to minuta rozmowy czy sms kosztowały tyle, że nie byłoby nas stać. Całe stypendium rozpłynęłoby się po tygodniu korzystania z telefonu. My się cieszyłyśmy z małych rzeczy. Doceniałyśmy, że ludzie się nami interesują. A z działaczy też ktoś zawsze na naszych meczach był i w nas wierzył.
- Zgadza się. Ale z Włoszkami najbardziej kojarzy mi się inna historia. Ta z 2003 roku.
- Tak, to było niesamowite. Ostatnia kolejka fazy grupowej, nasz mecz z Czechami miał się zacząć zaraz po spotkaniu Włochy - Bułgaria, a ono jeszcze trwało, gdy my już byłyśmy za kotarą. Miałyśmy się za nią rozgrzewać, ale zamiast to robić oglądałyśmy mecz przez szpary w kotarze. Bardzo kibicowałyśmy Bułgarkom.
- Dlatego to wtedy przeżyłam największe emocje. Były naprawdę ogromne. Później w meczu z Czeszkami byłyśmy wyczerpane, przez pół meczu myślałyśmy o tym, co się stało i o jaką stawkę nagle gramy.
- One były wtedy świetnym zespołem, rok wcześniej wygrały mistrzostwa świata, były w gazie. Tak klasowy zespół grał z Bułgarią, która falowała, była groźna, ale niestabilna. Na szczęście dla nas Bułgarki też grały o ważny cel - musiały wygrać, żeby później mogły walczyć w kwalifikacjach do mistrzostw świata. Jak poszłyśmy do Bułgarek i do Giovanniego Guidettiego, który je prowadził, podziękować i pogratulować, to trener powiedział: "Ale ja wcale nie grałem dla was, ja grałem dla siebie". Nie szkodzi, myśmy ściskały kogo się dało za to, że Włoszki zostały pokonane.
- Tak, to były ogromne emocje, wszystko się działo na gorąco.
- Dobrze, że nikt nie widział, co myśmy tam przed meczem robiły, ha, ha.
- Moje najbardziej trwałe wspomnienie to mecz z Turczynkami o złoto ME 2003. Nie zapomnę, jak one przyjechały na halę. Każda miała na szyi wieniec z kwiatów. Organizatorzy mistrzostw byli pewni, że one wygrają i szybko zaczęli świętowanie. Dziewczyny były dosłownie noszone na rękach. Patrzeć jak one już świętują mistrzostwo Europy przed meczem z nami - to było przedziwne.
- Oczywiście, chociaż wiele nie musiał mówić. Myśmy się razem z Turczynkami przygotowywały do meczu w sali rozgrzewkowej, bo w głównej przedłużał się mecz o trzecie miejsce. I widziałyśmy w jakich one są nastrojach, jak są przekonane o swojej zdecydowanej wyższości. Były absolutnie pewne, że wygrają, tłum kibiców i miejscowych działaczy też. Okazało się, że wobec naszej twardej, pewnej gry były jak sparaliżowane. Miałyśmy łatwe zadanie, to był mecz do jednej bramki [było 3:0, w setach 25:17, 25:14 i 25:17].
- Dopiero po mistrzostwach Europy będziemy znać zespoły, które w tych kwalifikacjach wezmą udział. Ale Turczynki będą najgroźniejszym rywalem w walce o igrzyska. To jest bardzo niewygodny zespół. Taki, który w miarę trwania turnieju staje się mocniejszy. One będą trudne do pokonania. Jednak wszystko jest możliwe.
- Medal mistrzostw Europy - to jest możliwe i życzę tego dziewczynom z całego serca. Wiem, że nie będzie łatwo. Po mistrzostwach możemy zacząć rozmawiać o kwalifikacjach do igrzysk. Wtedy będziemy mówić o rywalkach, o tym, że termin jest trudny, bo w styczniu ciężko razem potrenować, a nie wiadomo, kto w jakiej formie przyjedzie z klubu.
- Faktycznie bardzo ważne jest, żeby ona tam grała. Liczmy na to, że skoro podpisała we Włoszech kontrakt, to w nią tam wierzą i chcą jak najszybciej z niej wyciągnąć to co najlepsze. Oby rozwinęła się tak jak Malwina Smarzek.