Vital Heynen: Bartosz Kurek nie jest gotowy grać w "prawdziwą" siatkówkę. Wilfredo Leon na ataku? Nie ma o czym mówić

- Pospieszanie go w procesie leczenia nie miało sensu. Powiedziałem mu, że w tym momencie nie liczy się to, by wystartował w mistrzostwach Starego Kontynentu. Najważniejsze jest, by któregoś dnia powrócił do całkowitej sprawności. Jeśli ten czas przyjdzie w październiku, to również będę z tego bardzo zadowolony - mówi Vital Heynen o kontuzji Bartosza Kurka.

Sara Kalisz: Jak zamierza pan pogodzić prowadzenie zespołu przygotowującego się do kwalifikacji olimpijskich, który trenuje w Zakopanem, z wyjazdem na Final Six Ligi Narodów do Chicago?

Vital Heynen: To prosty system. W środę lecę do Chicago, dojeżdżam na pierwsze spotkanie, prowadzę również kolejne, a później zobaczę, co się stanie. Będę z drużyną dwa dni w Ameryce, więc przegapię tylko dwie doby przygotowań do turnieju kwalifikacyjnego.

Zobacz wideo

Ile czasu jest pomiędzy meczem a pańskim przylotem do Chicago?

- Bardzo dużo. 4 godziny.

Czy w razie opóźnienia lotu Jakub Bednaruk jest gotowy poprowadzić polski zespół jako pierwszy trener?

- Patrzy pani na tę sytuację od negatywnej strony. Ja nie widzę problemu. Jeśli się pojawi, to na pewno go rozwiążemy.

Dlaczego zdecydował się pan na wybór Jakuba Bednaruka jako asystenta na Final Six w Chicago?

- To nie była moja decyzja. Poinformowałem Polski Związek Piłki Siatkowej, że moi asystenci zostają w Zakopanem z grupą, która przygotowuje się do turnieju kwalifikacyjnego. To władze Związku zdecydowały o tym, że do Chicago poleci Jakub Bednaruk. Szczerze mówiąc, to z żadnym trenerem poza moimi asystentami w Polsce nie pracowałem, więc decyzję o wyborze podjął PZPS. Rzecz jasna nie była to idealna alternatywa przez nieznajomość szkoleniowców, ale rola nowego asystenta ograniczać się będzie wyłącznie do przeprowadzenia dwóch treningów. Zawodnicy wiedzą, że będę z nimi w czasie meczu. We wtorek odbędzie się trening z Jakubem Bednarukiem.

Kto pojechał do Chicago? Możemy domyślać się tego wyłącznie z mediów społecznościowych siatkarzy.

- Nigdy nie podaję listy zawodników tak wcześnie. Dlaczego? Bo tym samym pomógłbym rywalom.

Ale przecież rywale już mają informacje na temat pana zawodników, bo grali kilka tygodni w Lidze Narodów.

- To prawda, ale to nie to samo. My musimy czekać do spotkania technicznego przed meczem, by poznać dokładny skład rywali. Dlaczego mielibyśmy ułatwiać zadanie przeciwnikom i podać nasz skład wcześniej? Nie wiem, kto pojedzie na Final Six z Iranu i nie wiem, kto pojedzie z Brazylii. Dlaczego więc ja sam miałbym odkrywać swój zespół?

Czyli to jest pana wyłączna decyzja, że składy w Lidze Narodów poznawaliśmy tak późno?

- Tak. Rywalom było strasznie trudno grać przeciwko nam. Dlaczego? Bo nigdy nie wiedzieli, jaki skład wystawimy. Musieli czekać do środy i tym samym został im tylko jeden dzień na przygotowanie taktyki na mecz. Przez nasze rotacje nie byli w stanie wytypować właściwej 14-stki. Korzystaliśmy z usług 26 zawodników. Dlaczego miałbym dać przeciwnikom dodatkowe dwa dni na przygotowanie się do meczu? Niezależnie od tego, gdzie gram, zawsze walczę o zwycięstwo i nie zamierzam pomagać komuś w tym, by nam je odebrał.

Jak ocenia pan szanse na medal w Chicago?

- To byłby kolejny cud po tym, jak wygraliśmy 11 z 15 meczów, grając 26 zawodnikami w Lidze Narodów. Myślę, że największą zaletą naszej drużyny jest to, że w ostatnich tygodniach mimo trudnej sytuacji graliśmy bardzo dobrą siatkówkę.

Większość doświadczonych graczy ma pan jednak w Zakopanem.

- Tak samo było w Mediolanie i Lipsku. Poza tym część doświadczonych siatkarzy i tak pojechała do Chicago.

W Zakopanem trenowało 16, a tylko 14 zabierze pan na turniej kwalifikacyjny. Jeśli ktoś wyróżni się w Chicago, to pojedzie do Gdańska?

- Tak, wszystko jest sprawą otwartą. Myślę, że jednym z największych plusów naszej gry w Chicago jest możliwość wykazania się poszczególnych zawodników. Jedyną negatywą rzeczą płynącą z awansu do Final Six jest to, że mój terminarz stał się bardzo napięty. Nie mogę pozwolić sobie na trzy dni wolnego, które chciałem wziąć. Z drugiej strony jestem szczęśliwy, ponieważ moi podopieczni dostaną szansę na grę na najwyższym poziomie z drużynami, które powinny grać w najmocniejszych składach.

W Zakopanem zostają Michał Mieszko Gogol i Sebastian Pawlik. Co z Robertem Kaźmierczakiem?

- Również zostaje. Statystykiem na turniej w Chicago będzie Iwo Wagner.

Powiedział pan, że wszystko jest otwarte, jeśli chodzi o składy. Kwestia Wilfredo Leona jako atakującego też?

- Nie ma o czym mówić. Wybór takiego rozwiązania byłby dla mnie wielkim zaskoczeniem. Rzecz jasna mogą przytrafić się kontuzje, problemy wewnętrzne, ale w innych warunkach ten pomysł raczej nie przejdzie mi przez głowę.

W takim wypadku ma pan szczególne bogactwo na przyjęciu - czterech mistrzów świata plus Wilfredo Leon, a są jeszcze inni. Jak rozwiązać kwestię takiego bogactwa?

- W moim zamyśle ja nie mam niczego ustalonego, bo to rzeczy same się ustalają. To, kto pojechał do Chicago, i jak trenujemy w Zakopanem w większości wyniknęło samo. Rzeczy układają się gładko, więc do tej pory nie musiałem podejmować wielkich i poważnych decyzji, które będą rzutować na resztę sezonu reprezentacyjnego. Każdy wie, co ma robić. Nie lubię, jeśli trener jest zmuszony do podejmowania gwałtownych, nagłych i zasadniczych decyzji. To oznacza, że coś jest nie tak.

Jak podejdzie pan do sparingów z Holandią w Opolu? Wyłącznie treningowo czy z zarysem podstawowego zespołu na resztę sezonu?

- Oczywiście, że dam wszystkim szansę. Nie wierzę w wyjściową szóstkę. Wiem, że wszyscy gracze, którzy pojadą do Gdańska na turniej kwalifikacyjny będą w stanie walczyć z Francją. Przed meczem z Trójkolorowymi zadecydujemy, jaki skład będzie idealny. Zadecydują o tym również kwestie stricte formy i zdrowia, ale na ten moment w kadrze nie ma gracza, który miałby się źle. Poza Bartoszem Kurkiem wszyscy czują się dobrze.

Co z Bartoszem Kurkiem? Liczy pan na to, że jeszcze będzie panu dane z nim pracować w tym sezonie?

- Nikt nic nie mówi, ponieważ w maju rozpoczęliśmy z nim pracę i okazało się, że progres nie jest tak szybki, jaki zakładano. Nie ma go w Zakopanem, jest w innym systemie treningu. Nie jest gotowy grać w „prawdziwą” siatkówkę.

Na mistrzostwa Europy również nie będzie?

- Przeżył poważna operację na przełomie kwietnia i maja. Trzy miesiące później, owszem, można zobaczyć progres, ale nieduży. Nie wiem, jak szybko to pójdzie. Jeśli tempo z ostatnich trzech miesięcy się utrzyma, to jasne jest, że nie pojedzie na mistrzostwa Europy. Nie chcę też ryzykować jego zdrowiem, bo po co? Żeby zakwalifikować się do igrzysk olimpijskich musimy grać idealnie. Pospieszanie go w procesie leczenia nie miało sensu. Powiedziałem mu, że w tym momencie nie liczy się to, by wystartował w mistrzostwach Starego Kontynentu. Najważniejsze jest, by któregoś dnia powrócił do całkowitej sprawności. Jeśli ten czas przyjdzie w październiku, to również będę z tego bardzo zadowolony.

W zeszłym roku było trochę wątpliwości co do pozycji atakującego w kadrze, więc na mistrzostwa wziął pan trzech - Kurka, Schulza i Konarskiego. W tym roku zrobi pan podobnie z trio Konarski, Muzaj i Kaczmarek?

- Nie wiem. To strasznie miłe, że na razie powoli samo się wszystko układa. W poprzednim roku moimi „czwartymi” środkowymi byli Jan Nowakowski i Bartosz Lemański. Odkryłem jednak, że pomiędzy nimi, a trzema najlepszymi była różnica, więc na mistrzostwa zabrałem tylko trzech, co odblokowało mi możliwość powołania trzech atakujących. W tym roku mam czterech dobrych środkowych. Nie jest wykluczone, że ta sytuacja przełoży się na to, że na ataku będę miał tylko dwa miejsca. Bycie trenerem nie jest sztuką wyboru graczy, a zbalansowania drużyny. Możliwe jest też to, że powołam więcej przyjmujących. Wszystko jest otwarte. W zeszłym roku nie wziąłem trzech atakujących, bo pierwotnie po prostu postawiłem na trzech środkowych. To w konsekwencji dało mi jedno wole miejsce, które spożytkowałem na dodatkowego atakującego.

Jak długo zostaniecie w Zakopanem?

- Do 19 lipca.

Podpisał pan już kontrakt z Sir Safety Perugia?

- Nie. Może pojadę tam bez kontraktu, haha. Jest szansa, że zostanę trenerem włoskiego zespołu, ale to wszystko zależy od władz klubu. Jeśli będą mnie chcieli, to dołączę do sztabu. Jeżeli nie, to nie mam z tym problemu. To niesamowita szansa dla mnie jako dla trenera. To jeden z najlepszych klubów świata. Władze zespołu muszą jednak zaakceptować moje ograniczenia, a jednym z nich jest praca z polską kadrą, która jest moim pierwszym wyborem.

Po opuszczeniu przez pana VfB Friedrichshafen głośne było zdanie, że chce się pan skupić na polskiej kadrze. Jak do tego odnieść pana zainteresowanie Sir Safety Perugia?

- Powiedziałem, że w kontekście klubu zrobię tylko to, co będzie dobre dla polskiej kadry. Jeśli mój wybór klubu by nie pomagał, to nie podjąłbym się tego wyzwania.

Jak więc pańska obecność w Perugii może pomóc polskiej kadrze?

- Są trzy aspekty. Pierwszym z nich jest prowadzenie jednej z najlepszych drużyn świata. Niesamowite doświadczenie. Jak stać się lepszym trenerem? Poprzez zajęcie się najlepszymi zespołami. Może przegram, ale na pewno się nauczę i będę mądrzejszym szkoleniowcem. Drugą sprawą jest przejście do prawdopodobnie najlepszej ligi świata, w której gra duża część światowej czołówki. Mogę zobaczyć wszystkich najlepszych - przez cały sezon obserwować Serbów, Włochów, Amerykanów czy Brazylijczyków. Poza tym w Perugii gra jeden z moich graczy i co zabawne, ten, którego znam najmniej. Miałbym ekstra rok na poznanie go przed igrzyskami. Minusy? Nie miałbym czasu na podróżowanie i spotkanie się z zawodnikami. Nie podpisałem jeszcze kontraktu. Moi gracze wiedzą jednak o tym, że chcę to zrobić i są włączeni w proces podejmowania decyzji.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.